10 niszowych filmów z Netflixa, które koniecznie powinieneś obejrzeć
Mimo narzekań na jakość nowych produkcji, Netflix wciąż może się pochwalić całkiem sporą ilością dobrych filmów, o których często nie słyszeliśmy, gdyż nie są one promowane tak mocno, jak pewnie by na to zasługiwały. Tym bardziej warto wspomnieć o dziesięciu obrazach, które z całą pewnością warto zobaczyć, jeśli nie mieliście jeszcze ku temu okazji.
Netflix nie ma w ostatnim czasie dobrej opinii wśród wymagających kinomanów i trudno się dziwić. Wszystko przez nadprodukcję pozycji w najlepszym wypadku solidnych, ale często kompletnie niczym nie zaskakujących, nawet pomimo udziału uznanych twórców i aktorów. Rzeczywiście nowości z ostatnich tygodni nie porażały swą jakością i bez wątpienia nie wytrzymywały porównania z poprzednimi produkcjami streamingowego giganta (głównie serialowymi), które potrafiły gromadzić wokół siebie ogromną grupę widzów, a w dodatku mówiono o nich na długo po ich premierze.
Mimo utyskiwań na poziom nowości Netflixa na stronie wciąż jednak jest wiele niszowych obrazów, które warto nadrobić. Dużym atutem są nadal produkcje realizowane w innych krajach niż anglosaskie, które z początku nie mogą liczyć na wielką reklamę, a dopiero po względnym sukcesie w krajach macierzystych zyskują również na innych rynkach. Z drugiej strony interesującą aktywnością jest ostatnio dodawanie rozmaitych filmów z różnych krajów, spośród których czasami można trafić na coś ciekawego, jak choćby niezły włosko-francuski film mafijny “Tony Arzenta” z Alainem Delonem czy też meksykański dramat “Już mnie tu nie ma”.
Wybrałem dziesięć mniej znanych filmów, które obecnie można znaleźć w ofercie Netflixa i z pewnością warto je obejrzeć. Są wśród nich zarówno kameralne dramaty, jak i kino akcji, produkcje amerykańskie, europejskie, a także propozycje azjatyckie. Po krótkim opisie, lekko zarysowującym fabułę, pozostawiłem subiektywną ocenę w klasycznej skali od 1-10.
Sweet Virginia
Obraz Jamie M. Dagga wpisuje się w nurt niszowych filmów, w specyficzny sposób przyglądających się amerykańskiej (lub jak w przypadku "Ognia w czasach chłodu" kanadyjskiej) prowincji, nie stroniąc rzecz jasna od jej ciemnych stron. Jak zwykle bywa w tego typu produkcjach, twórcy skupiają się bardziej na skomplikowanych relacjach pomiędzy bohaterami, niż na samej akcji, i to mimo tego, że wspomniany film rozpoczyna się od mocnego uderzenia. Jego atutami są przede wszystkim umiejętnie budowana atmosfera, piękne zdjęcia i gra aktorska, zwłaszcza duetu Jon Bernthal (zdecydowanie w trybie z “The Walking Dead”, a nie z “Punishera”) - Christopher Abbott, którzy grają tu bohaterów niby tak dalekich od siebie, a jednak tak bliskich.
Ocena: 7/10
Jo Pil-Ho: Narodziny furii
Znanym motywem w koreańskim kinie jest prezentowanie skorumpowanych funkcjonariuszy prawa, którzy pod wpływem jednego zdarzenia decydują się na walkę z przestępczością. Taki jest właśnie tytułowy heros, grany przez znanego z “Parasite” Lee Seon-gyuna, którego w pewnym momencie ścigają zarówno przedstawiciele kryminalnego półświatka, jak i funkcjonariusze wydziału wewnętrznego. Nie jest to z pewnością żaden klasyk koreańskiego thrillera/kryminału, ale ogląda się go z prawdziwą przyjemnością, z uwagi na dobrze wykreowanego głównego bohatera i kilka efektownych sekwencji.
Ocena: 7/10
Wszystko stracone
Spośród dwóch dramatów survivalowych, dostępnych w ofercie Netflixa, wybieram ten mniej znany, biorąc pod uwagę ilość ocen na Filmwebie. JC Chandorowi kibicuję od “Margin Call” z 2011 roku, jednego z moich ulubionych filmów poprzedniego dziesięciolecia. Wciąż stosunkowo młody twórca (rocznik 1973) ma za sobą kilka niezłych produkcji. W tę grupę wpisuje się również film z gatunku “one-man-show”, gdyż jedynym aktorem, który w nim wystąpił jest Robert Redford. Jego gra i niezły scenariusz, co rusz piętrzący przed protagonistą kolejną górę problemów, są największymi atutami tego obrazu, w którym mimo braku słów co chwila zastanawiamy się kim jest główny bohater i dlaczego w zasadzie znalazł się w tym miejscu. Przy okazji wspomnijmy równie godną polecenia pozycję z tego podgatunku, którą jest “Arctic” Joe Penny z Madsem Mikkelsenem.
Ocena: 7.5/10
Akelarre (Sabat sióstr)
Kolejna po “Kowalu i Diable” świetna netflixowa propozycja, związana z krajem Basków. Wielu osobom może się skojarzyć z niszowym hitem Roberta Eggersa “Czarownica: Bajka ludowa z nowej Anglii”, ze względu na podobną tematykę. Tak naprawdę mamy tu jednak do czynienia z filmem kostiumowym, w którym odnaleźć się mogą fani “Wiedźmina 3”. W końcu nie takie rzeczy działy się w Oxenfurtcie i okolicach! Do małej, przybrzeżnej miejscowości przybywa grupa inkwizytorów, a ich ofiarą pada, bogu ducha winna, grupka dziewcząt. Nie widząc szans na przekonanie wyjątkowo upartych starców, nieformalna liderka grupy rozpoczyna z nimi mocno ryzykowną grę. Znakomite aktorstwo, piękne zdjęcia i kapitalna, zwłaszcza pod względem choreograficznym, końcówka to główne atuty tej niezwykle udanej produkcji. Niby niewiele się dzieje, a tak naprawdę trudno oderwać wzrok od ekranu!
Ocena: 8/10
Bardzo poszukiwany człowiek
Anton Corbijn nie jest postacią anonimową. Holender to reżyser wielu niezwykle popularnych teledysków muzycznych, a także uznany twórca filmowy, który co prawda nie stworzył prawdziwego arcydzieła, ale ma na swym koncie kilka solidnych obrazów. Jednym z nich jest obraz z 2014 roku, zrealizowany na podstawie książki klasyka literatury szpiegowskiej Johna Le Carre. Na tle wszelakich lepszych lub gorszych fabuł, traktujących o działalności służb, wyróżnia się on tym, że wcale nie mamy tu do czynienia z typowym dla amerykańskiego kina zbawianiem świata, a ledwie drobną historią, jakich zapewne wiele. Pomimo tego film jest wciągający, głównie ze względu na interesujący scenariusz i świetną grę aktorską: nieodżałowanego Phillipa Seymoura Hoffmana, Robin Wright czy też Willema Defoe.
Ocena: 7/10
17 (Diecisiete)
Wyjątkowo udane hiszpańskie kino drogi. Głównym bohaterem filmu jest całkiem inteligentny i sprytny nastolatek, który jednocześnie wydaje się całkowicie pogubiony w życiu. Po jednym z ostatnich wybryków trafia do poprawczaka (interesująca jest obserwacja tego jak jest on urządzony), do czego przyczynia się również zeznanie jego brata. Ciąg następujących później zdarzeń sprawi, że chłopak zdecyduje się na trudną podróż, za sprawą której otrzyma szansę na zmianę życia swojego i innych. Ciepły, wciągający dramat o poszukiwaniu własnej drogi życiowej, zrealizowany na tle przepięknych kadrów.
Ocena: “Tarapara” (czyli w tym wypadku coś około 7.5)
Czego nauczyła mnie ośmiornica
Muszę przyznać, że nie oglądam zbyt wiele filmów przyrodniczych, więc moja ocena może być w tym wypadku niewiele warta, ale mimo wszystko takiej produkcji sobie nie przypominam. Zwycięzca, stosunkowo łatwej do zlekceważenia, tegorocznej oscarowej kategorii na najlepszy dokument, śledzi poczynania Craiga Fostera, który podczas jednej ze swoich sesji nurkowania, zauważa ośmiornicę. Z czasem zaczyna jej towarzyszyć w najważniejszych momentach jej życia i choć to zabrzmi dziwnie, oboje nawiązują ze sobą relację. Twórcom udało się nagrać niesamowite zdarzenia, sam Foster twierdzi, że nie były one opisane w żadnej książce o tych istotach, dlatego seans tego niesamowitego obrazu robi tak wielkie wrażenie. Nawet najwięksi twardziele powinni się jednak przed nim zaopatrzyć w solidną paczkę chusteczek.
Ocena: 9/10, ale równie dobrze może być 10/10
Śmierć pana Lazarescu
Jedną z opcji, znaną doświadczonym użytkownikom strony Netflixa, jest to, że po zmianie języka na koncie użytkownika na angielski, oferta poszerza się o wiele różnych produkcji. Jest wśród nich choćby “The Host” Bong Joon-Ho (który swoją drogą prosi się choćby o napisy po polsku), a także ten znany, w niektórych kręgach, rumuński klasyk kina społecznego, w którym zasłabnięcie tytułowego bohatera rozpoczyna prawdziwą gehennę, związaną z wizytą w kilku szpitalach. Pacjent znajdujący się w trudnej sytuacji jest w nich przerzucany niczym gorący kartofel. Głównym problemem nie jest tu kiepskie wyposażenie ośrodków, a raczej prawdziwa znieczulica przyjmujących go na oddział ludzi, objawiająca się w przeróżnych postawach personelu medycznego. Nie jest to seans łatwy (także ze względu na wspomniane na początku problemy z językiem), ale z pewnością warty zaliczenia.
Ocena: 8/10
A Sun
Długi (ponad dwie i pół godziny), ale świetny tajwański film, w którym obserwujemy dramat rodziny, której syn - z uwagi na współudział w wyjątkowo okrutnym przestępstwie - trafia na kilka lat do poprawczaka. Sytuacja ta wpływa nie tylko na rodziców i brata, ale również na partnerkę chłopaka, a także jej rodzinę. Azjatyckie filmy przyzwyczaiły nas do opowiadania przejmujących historii rozciągniętych w czasie, co nie jest zabiegiem standardowym w zachodniej kinematografii (w ostatnich latach pojawia się choćby w bardzo dobrym, chińskim “Żegnaj, mój synu”). Ta perspektywa pozwala twórcom na pokazanie jak zmienia się zapatrywanie na określoną, z początku niezwykle trudną sytuację życiową, do której trzeba się we właściwy sposób ustosunkować (jak ojciec głównego bohatera). I o tym w gruncie rzeczy jest ten mądry i znakomicie zrealizowany obraz.
Ocena: 8/10
Strasznie szczęśliwi
Pewien młody policjant zostaje przeniesiony na prowincję. Jak sam twierdzi na jakiś czas, by odpocząć od miejskiego zgiełku, ale uważny widz szybko domyśli się, że powód zsyłki jest zupełnie inny. Cóż złego może się stać na totalnym wygwizdowie, gdzie największym przestępstwem wydaje się być kradzież kilku cukierków z lokalnego sklepu? Jak się okazuje całkiem sporo. W filmie Henrika Rubena Genza, w którym stale mieszają się ze sobą kryminał i czarna komedia, zagrało kilku dobrze znanych, głównie z późniejszych ról, aktorów skandynawskich, takich jak choćby Kim Bodnia (“Obsesje Eve”) czy Jakob Cedergren, do którego - jak widać - po głośnych “Winnych”, przylgnęła mocno charakterystyczna rola człowieka, zmagającego się z konsekwencjami własnych decyzji.
Ocena: 7/10
Przeczytaj również
Komentarze (40)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych