Godzilla vs. Kong (2021) – recenzja filmu (Warner Bros.). Starcie tytanów
Plotki o tym, że przez pandemię kino przestanie istnieć i zastąpią je wyłącznie serwisy streamingowe są mocno przesadzone (co nie zmienia faktu, że rynek może się mocno zmienić). I nie chodzi nawet o to, że powoli zaczyna się sezon nadrabiania zaległości premier. Po prostu są produkcje, które o wiele lepiej jest zobaczyć na dużym ekranie. Oto recenzja filmu Godzilla vs. Kong (2021).
Coś dziwnego dzieje się z Godzillą, która zaczyna atakować miasta i tym samym zabijać mnóstwo ludzi. W związku z tym korporacja Apax postanawia wysłać ekipę do wnętrza naszej planety, gdzie jest szansa na znalezienie energii potrzebnej do tego, by obronić się przed królem potworów. Zaprowadzić tam może ją Kong.
Zobacz także: Najlepsze kryminały skandynawskie
Godzilla vs Kong (2021) – recenzja filmu (Warner Bros.). Po co ci ludzie?
Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy streszczenie filmu, które napisałem nie zawiera jakichś błędów. Wynika to z tego, że fabuła jest niesamowicie pretekstowa i tak idiotyczna, że aż trudno byłoby wymienić wszystkie absurdy. Oczywiście trudno było spodziewać się czegoś innego, tym niemniej są tu takie głupoty, że trochę trudno na nie nie zwrócić uwagi. Tym bardziej, że przecież możliwe jest zrealizowanie tak wielkiego blockbustera, jak Godzilla vs Kong, który wciąż będzie mieć historię prostą, jak konstrukcja cepa i różne, mniejsze lub większe dziury logiczne, ale jednak będzie bronić się pod kątem na przykład emocji, a opowieść będzie wciągać. Chodzi mi o to, że argument, pt. „przecież to film, w którym biją się ze sobą małpa z jaszczurką, więc po co doszukiwać się w tym jakiegoś sensu” nie jest żadnym argumentem.
Piszę o tym trochę z kronikarskiego obowiązku, bo Godzilla vs Kong i tak dała mi sporo dobrej rozrywki, po prostu smuci mnie, że od dłuższego czasu mam wrażenie, że większość twórców tego typu produkcji już nawet nie próbuje zachować pozorów, że chodzi im o coś więcej niż rozwałka. No, ale może za dużo oczekuję, kto wie. W każdym razie, jak to zwykle bywa w filmach z wielkimi potworami, najsłabszym elementem są ludzie. Tutaj są podzieleni do tego na dwie drużyny, chociaż spokojnie wystarczyłaby jedna. Bez żadnej straty można by wyciąć z filmu przygody granej przez Millie Bobby Brown Madison i jej kolegów. Tym bardziej, że służą one tylko tłumaczeniu tego, co dzieje się na ekranie – swoją drogą, postacie wygłaszają kwestie na tematy, o których nie mają pojęcia – a jakby tego było mało wydźwięk tego jest taki, że fanatyków teorii spiskowych wcale nie należy lekceważyć.
Są jeszcze nowe postacie, jak Nathan Lind (Alexander Skarsgard), Ilene Andrews (Rebecca Hall) i Jia (Kaylee Hottle). Jedynie ta ostatnia wprowadza do filmu odrobinę serca. Jej relacja z Kongiem jest momentami urzekająca, a jakby tego było mało aktorka, tak jak jej postać, jest głuchoniema i wydaje mi się, że to naprawdę nieźle zrobiona reprezentacja. Nie zmienia to faktu, że udział ludzi w Godzilla vs. Kong pozbawiony jest jakiegokolwiek znaczenia. Kto jest zły, wiadomo od samego początku. Nie wiadomo za to, po co w ogóle na ekranie pojawia się tata Madison, w którego wciela się Kyle Chandler – ma on do wypowiedzenia dosłownie dwa zdania. A skoro wciąż jesteśmy przy mankamentach scenariusza, to należy jeszcze wspomnieć o tym, że twórcy ogółem mają w nosie to, co działo się we wcześniejszych filmach (uniwersum to nie jest, delikatnie rzecz ujmując, zbyt spójne), a wszystkie elementy komediowe są tak wysilone i nieśmieszne, że aż uszy bolą.
Godzilla vs Kong (2021) – recenzja filmu (Warner Bros.). Wielka małpa kontra atomowa jaszczurka
No, ale dobrze, jak rzekł król Dezmod, gdy wśród uczty goście nagle zaczęli sinieć i umierać – żarty na bok. Nie po to idzie się do kina na Godzilla vs Kong, żeby koniecznie zastanawiać się nad mitologią filmu, czy załamywać ręce nad absurdalną fabułą. Jak wiadomo, chodzi o to, by było głośno, widowiskowo, szybko i mocno. No i jest.
Film miałem przyjemność widzieć w IMAX-ie i muszę przyznać, że robi niesamowite wrażenie. Oprócz wody, która zdecydowanie wymagałaby dopracowania, efekty specjalne zwalają z nóg. Starcia Godzilli i King Konga są niesamowicie spektakularne i świetnie nakręcone. Co bardzo istotne, w przeciwieństwie do wcześniejszych produkcji z uniwersum, Godzilla vs Kong rzeczywiście pokazuje potwory i skupia się na ich potędze. Większość scen ma miejsce w dzień, a kamera nie pokazuje reakcji ludzi oglądających pojedynki tytanów, tylko rzeczone pojedynki. To zdecydowanie zmiana na plus (ktoś jeszcze pamięta, ile czasu ekranowego miał tytułowy jaszczur w pierwszej Godzilli?).
W związku z tym wszystko inne schodzi na dalszy plan – dostajemy to, co po przyszliśmy do kina. Warto też dodać, że zarówno Godzilla, jak i Kong mają zaskakująco sporo charakteru (zwłaszcza w porównaniu do większości postaci ludzkich). Ta pierwsza jest niesamowicie groźna, ale ma w sobie coś królewskiego, majestatycznego, a i jest tu moment, w którym wydaje się… śmiać. Kong z kolei ma w oczach dużo smutku, dobroci i troski, ale gdy trzeba, również gniewu. Godzilla vs. Kong jest też utrzymana w bardzo dobrym tempie i ogląda się ten film naprawdę dobrze. Jest to więc doskonały pomysł, jeśli tylko potrzebujecie efektownej, odmóżdżającej rozrywki.
PS Polska premiera filmu została zaplanowana na 4 czerwca.
Atuty
- Fantastyczne starcia tytanów;
- Świetne efekty specjalne;
- Bardzo dobre tempo
Wady
- Całkowicie pretekstowa fabuła, pełna absurdów i głupot;
- Postacie ludzkie są zupełnie nijakie i w gruncie rzeczy zbędne
Godzilla vs. Kong (2021) jest tym, czym można się było spodziewać – starciem wielkiej małpy z atomową jaszczurką. I tylko nie wiadomo, po co ci ludzie pałętają się im pod nogami.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych