The Walking Dead (2010), pierwsza część 11 sezonu – recenzja serialu (AMC). Znów wojna
Jeszcze niedawno nie sądziłem, że doczekam się końca serialu The Walking Dead, który od dawna – mimo okresowych zwyżek formy – był sporym rozczarowaniem. Tymczasem stacja AMC ogłosiła, że jedenasty sezon będzie ostatnim. Wydłużyła go jednak do dwudziestu czterech odcinków i podzieliła aż na trzy (a nie, jak zwykle, dwie) części. Oto recenzja pierwszej z nich.
Od samego początku dzieje się dużo. Maggie cały czas nienawidzi Negana, Alexandria ma coraz większe problemy z wyżywieniem ludzi i zapewnieniem im odpowiedniej ochrony przed zombie, wyprawa Eugena z drużyną napotyka na spore przeszkody. A jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się kolejna grupa, która jest zagrożeniem.
The Walking Dead (2010), pierwsza część 11 sezonu – recenzja serialu (AMC). Nie jest źle, mogło być lepiej
The Walking Dead ostatnio wróciło z sześcioma specjalnymi odcinkami, w których twórcy opowiedzieli krótkie historyjki związane z poszczególnymi bohaterkami i bohaterami. Z nich wszystkich zapamiętałem tylko – z dawna wyczekiwaną – historię Negana, co w sumie sporo mówi o poziomie tych epizodów. Zresztą, jak ktoś czyta moje recki tego serialu, to wie, że od dawna nie jestem jego specjalnym fanem, chociaż jednocześnie cieszę się za każdym razem, gdy pojawiają się dobre elementy, za które mogę go pochwalić.
I w sumie w jedenastym sezonie też jest ich trochę, ale oczywiście trudno byłoby mi uznać, że poziom The Walking Dead jest na jakimś bardzo wysokim poziomie. Po kolei jednak. Przede wszystkim podoba mi się, że w końcu jest tu trochę więcej postapokalipsy. Nie tej z żywymi trupami, tylko tej związanej z codziennym przeżyciem. Zasoby się bardzo szybko kończą, okolica dookoła została przeszukana wzdłuż i wszerz, kolejne ekspedycje zajmują i więcej czasu i są bardziej niebezpieczne. No i do tego trzeba podejmować niekiedy trudne decyzje. Oczywiście wątek ten był zawsze obecny w serialu, ale mam wrażenie, że obecnie został mocniej wyeksponowany, co cieszy.
Na plus, jak zwykle, mogę policzyć również (niemal) wszystko, co związane z Neganem. Jest go na ekranie sporo, tym bardziej, że wątek jego relacji z Maggie jest tu też niesamowicie istotny. Twórcy zastanawiają się, czy człowiek taki, jak Negan może się zmienić, a nawet jeśli, to czy można mu wybaczyć. I kiedy ewentualnie może zasłużyć na rozgrzeszenie, czy jest jakiś limit pomocy, który musi wypełnić? Wszystko byłoby wspaniale, problem w tym, że grająca Maggie Lauren Cohan jest o wiele gorszą aktorką od Jeffreya Dean Morgana. I w ich wspólnych scenach, których jest sporo obserwowanie tego jest wręcz bolesne. Morgan zjada na śniadanie swoją charyzmą zresztą całą obsadę. Tym niemniej cała relacja jest poprowadzona całkiem nieźle.
Skoro już przy postaciach jesteśmy, to czas zacząć narzekać. Daryl ma sporo do roboty i chociaż niespecjalnie zachowuje się w jakikolwiek nowy sposób, to jednak Norman Reedus też daje aktorsko radę. Ale reszta? Większość postaci w zasadzie nie ma tu żadnego ciekawego celu. Wszyscy na dobrą sprawę błąkają się bez celu, czasem gadają o jakichś głupotach (i wtedy od dialogów zęby bolą), albo zachowują się w sposób bardzo głupi. Carol chyba znów zmienia swój charakter, zapewne po raz setny na przestrzeni wszystkich odcinków. Twórcy też zupełnie nie mają pomysłu, co zrobić z Judith czy Lydią, które pojawiają się łącznie na jakieś pięć minut.
Dość nijaka jest też nowa grupa przeciwników, świetnie wyszkolonych żołnierzy, którzy jednak o tymże wyszkoleniu niekiedy zapominają. Żadna z osób, która należy do tej ekipy nie zapadła mi w pamięć, ich przywódca też ani mnie ziębił, ani grzał. Podobnie zresztą rzecz ma się z całym wątkiem Wspólnoty, gdzie na dobrą sprawę dzieje się tyle, co kot napłakał. Spokojnie dałoby się to skrócić i to całkiem mocno.
Generalnie w jedenastym sezonie The Walking Dead – przynajmniej póki co – jest sporo nudy. To znaczy znów te osiem odcinków można by opowiedzieć w jakieś cztery. Paradoksalnie jednak ogląda się te epizody całkiem nieźle. Po pierwsze, mam wrażenie, że na planie pojawiła się nowa osoba odpowiedzialna za zdjęcia, bowiem sporo ujęć jest naprawdę porządnie zrealizowanych, nawet oglądanie chodzenia postaci (którego wciąż jest sporo) nie jest aż tak męczące, jak wcześniej. Po drugie, udało się też skomponować pasującą do tego muzykę. Po trzecie, są momenty, gdy można poczuć chociaż trochę napięcia, a to w sumie dawno nie zdarzało się w tym serialu. Po czwarte w końcu, nowe odcinki mają sporo dobrze pomyślanych, ciekawych wizualnie lokacji. Ogółem więc jedenasty sezon zaczyna się, hmm, niech będzie, że przyzwoicie. Ocenę odrobinę naciągam, za Negana.
Atuty
- Kilka w miarę ciekawych rozważań;
- Jak zawsze Negan (Daryl w sumie też);
- Zdjęcia, muzyka, scenografia;
- Czasem jest trochę napięcia
Wady
- Sporo nudy;
- Całość dałoby się skrócić o połowę;
- Niektóre wątki do niczego nie prowadzą i nie wiadomo po co są;
- Niekiedy marne dialogi
Pierwsza część ostatniego sezonu The Walking Dead (2010) jest po prostu niezła. Można obejrzeć bez wielkiego bólu.
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych