Nasze magiczne Encanto (2021) - recenzja filmu [Disney]. Toksyczna rodzina według Myszki Miki
Rodzina Madrigal zyskała magiczne moce, kiedy najbardziej ich potrzebowała i postanowiła użyć ich aby pomagać innym. Od tamtej pory tylko jedna osoba, Mirabel, nie otrzymała daru, o czym reszta nie daje jej choćby na chwilę zapomnieć. Jej miłość jest jednak silniejsza, niż ich niechęć.
Przyznam, że Walt Disney Studios od paru lat nie robi na mnie większego wrażenia. To wciąż studio, które poniżej pewnego standardu nie schodzi, lecz przez lata nauczyłem się od nich wymagać więcej niż tylko porządnych produkcji. Całe dzieciństwo zleciało mi na oglądaniu ich klasyki i tak naprawdę dopiero "Rogate ranczo" było pierwszą ich produkcją, która faktycznie mnie zawiodła. Później zaczęła się era wczesnych eksperymentów z 3D i filmy jak "Kurczak Mały", czy "Piorun". Myślałem, że to koniec. Ale po tym pojawiła się "Księżniczka i żaba" i choć nie zawojowała świata, dla mnie na zawsze będzie natychmiastowym klasykiem. No i raz jeszcze wykonana była klasyczną techniką. Co prawda raczej wyjątkowo, ale od tamtej pory znowu Disney zaczął walić ze wszystkich dział - "Zaplątani", "Ralph Demolka", "Kraina Lodu". Wrócił TAMTEN Disney... Przynajmniej na chwilę, bo od "Zwierzogrodu" nie dali nam nic, co wybijało by się przed szereg czymś więcej, niż jakością grafiki. Czy "Encanto" może to zmienić?
Nasze magiczne Encanto (2021) - recenzja filmu [Disney]. Opowiem wam o rodzinie Madrigal
Mirabel urodziła się w trzecim pokoleniu magicznej rodziny Madrigal. 50 lat wcześniej, jej babcia musiała uciekać z domu aby ratować życie. Straciła wtedy męża, ale świat postanowił zlitować się nad nią i obdarzył ją w zamian magiczną mocą, którą otrzymać mieli również jej potomkowie - każdy własną. Jest ciocia Pepa, która potrafi zmieniać pogodę w zależności od własnego nastroju; wujek Bruno, który ma wizje przyszłości, ale o nim się nie mówi; mama Mirabel, której jedzenie potrafi wyleczyć każdą ranę; siostry głównej bohaterki, z której jedna może tworzyć kwiaty, a druga jest niemożliwie silna; kuzynostwo, z którego jedna ma niesamowity słuch, inny potrafi zmienić postać, a najmłodszy... Najmłodszy dopiero otrzyma swój dar.
No i jest też Mirabel, jedyna, która żadnej mocy nie otrzymała, jednocześnie stając się czarną owcą rodziny. Ponieważ ród, w podzięce za swój dar, postanowił używać go aby pomagać innym. Brak mocy Mirabel zasmucił całą wioskę i sprawił, że babcia zaczęła bać się, czy dar w końcu się nie wyczerpie, a ona znowu będzie musiała iść na wygnanie. To nie wina naszej bohaterki, ale rodzina nie potrafi tego zaakceptować. Tylko rodzice i młody kuzyn, Antonio, darzą Mirabel prawdziwym, szczerym uczuciem. Tymczasem moc rodziny zdaje się zanikać.
Nie trzeba być przesadnie sprytnym żeby właściwie natychmiast zauważyć na czym polega problem rodziny i na czym skupi się główna nić fabularna filmu. Rodzina Madrigal jest toksyczna jak diabli. Zapatrzeni w siebie i swoją wyjątkowość, spoglądający na swoją pozbawioną magicznych mocy krewniaczkę z góry. Oczywiście prędzej, czy później potęga miłości i wytrwałość Mirabel zaczną naprawiać ten ich mały, magiczny świat od środka i zrobi się miło i ciepło, jak to zwykle w filmach tego studia. Ale najpierw będziemy musieli przebić się przez całą masę złośliwości, niepotrzebnego okrucieństwa i niesprawiedliwego odpychania przez ludzi, którzy powinni się kochać.
Nasze magiczne Encanto (2021) - recenzja filmu [Disney]. A teraz zaśpiewam o rodzinie Madrigal
Jednym z twórców filmu jest niezastąpiony Lin Manuel Miranda, więc oczywistym było, że film stać będzie muzyką. No i, z tego co widziałem na YouTube, to stoi. Ale w oryginale, ponieważ polskie wersje piosenek w większości nie porywają do tańca. Przekładowi brakuje rymów. Rytm niby został zachowany, ale człowiek ma wrażenie, że bohaterowie po prostu mówią swoje kwestie pod melodię, a nie faktycznie śpiewają. Najmocniej boli to na samym początku filmu, który można opisać jednym tylko słowem: ekspozycja. I to taka mało subtelna ekspozycja, ponieważ najpierw dostajemy krótką historię rodziny (do której jeszcze później przyjdzie nam wrócić, więc równie dobrze można było nie pchać fragmentu już na początek), a następnie przydługawą piosenkę Mirabel, w której tłumaczy kto jest kim i na czym polegają ich moce. Zasadniczo trzeci akapit tego tekstu, ale w formie śpiewanej. W dalszej części filmu trafia się kilka porządnie wpadających w ucho piosenek, jak choćby ta o wujku Bruno, o którym się nie mówi (czyli co, silenzio, Bruno?), która mocno kojarzy mi się z kubańskimi rytmami w stylu "Represent Cuba" od Orishas. Dobra połowa piosenek ma naprawdę fajny, latynoamerykański klimat.
O warstwie graficznej nie ma tak naprawdę po co rozmawiać. Pod tym względem Disney zawsze dowozi, choć do artyzmu "Coco" (naturalne skojarzenie, biorąc pod uwagę rejon świata) jest im bardzo daleko. Głównym bohaterem w temacie wizualnym jest zdecydowanie dom Madrigalów - żywa, pomocna, czasami lekko zadziorna Casita. Potrafiący poruszać wszystkimi składającymi się nań elementami dom nie powinien, teoretycznie, emanować charakterem, ale Casita ma w sobie coś z dywanu z "Alladyna", tyle że na znacznie większą skalę. Czuje się do niej sympatię. I nie rozumiem jak ci sami ludzie, którzy wprawili te mury w tak magiczny ruch mogły stworzyć pojawiające się na nich w kilku momentach pęknięcia. Mój siedmiolatek narysowałby je bardziej przekonująco.
Polska wersja językowa, poza tym nijakim śpiewem, o którym już wspominałem, spisuje się bardzo dobrze - jak zwykle z resztą, bo jeśli chodzi o filmy animowane, nasi potrafią wykonać kawał dobrej roboty (szkoda, że tego samego nie zawsze można powiedzieć o grach). Wybijają się zwłaszcza Czarek Pazura jako wujek Bruno (choć trochę za dużo w nim nieogarnięcia kojarzącego mi się z Asem z "Odlotu") i... młodziutki chłopiec, którego nazwiska, niestety, jeszcze nie znam, a który podkładał głos Antoniowi. Skradł moje serce już pierwszą swoją kwestią.
"Nasze magiczne Encanto" to dosyć specyficzna bestia. Z jednej strony ładnie wykonana i w bardzo ciekawy sposób pokazująca zawiłości rodzinnych relacji. Z drugiej nieprzyjemna i złośliwa przez pierwszą połowę filmu i nieco spłycająca tematy radzenia sobie z problemami, depresją, chęcią dopasowania się, które tak chętnie podejmuje. Nie wystarczy zamienić z siostrą trzech słów żeby uwolnić ją (i przy okazji siebie) od problemów zjadających ją od środka. Jasne, to ważne żeby w ogóle postarać się zauważyć problem, ale Madrigalom wszystko przychodzi zbyt prosto i szybko - i to aż do samego końca. Nie chcę obniżać zbyt mocno oceny za, w mojej opinii, średnio udane polskie wersje piosenek z pierwszej połowy filmu, zwłaszcza, że poza kinem zawsze można puścić sobie oryginalną ścieżkę dźwiękową, ale na pewno spojrzałbym na obraz bardziej przychylnie, gdybym obejrzał go w oryginale. Encanto to po hiszpańsku czar i urok, którym filmowi zdecydowanie nie brakuje, ale myślę, że oryginalna ścieżka dźwiękowa ostatecznie zapewni go więcej.
P.S. Przed filmem wyświetlany jest jeszcze krótkometrażowy obraz o samotnie wychowującym dziecko szopie praczu.
Atuty
- Magiczny dom i świat dookoła wyglądają świetnie;
- Ładne przesłanie;
- Dobra połowa piosenek wpada w ucho.
Wady
- Historia bierze się za poważne tematy, ale niewybaczalnie je spłyca;
- Pierwsza połowa filmu nastraja raczej negatywnie;
- Teksty piosenek musiały zgrywać się z fabułą, więc zatraciły po drodze oryginalny urok.
"Nasze magiczne Encanto" to ostatecznie bardzo sympatyczna historia z ważnym morałem, ale wyboisty start sprawia, że ciężko ją w pełni docenić. Piosenki Lin Manuela Mirandy powinny pomóc, ale na nie trzeba poczekać do wydania płytowego, albo na D+.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych