Weekendowy Hyde Park #5
Nie było nas trochę, ale wracamy.. Mam nadzieję, że na dłużej, co oczywiście wiąże się z systematycznym dosyłaniem Hyde Parków, a z tym niestety różnie u nas bywa :) Niemniej jednak czas na kolejną dawkę luźnych przemyśleń na weekend od redaktorów PE i PPE. Jedziemy z koksem.
Butcher: Warsaw Adventures
To była moja podstawowa gra w tym tygodniu. Z finałem, którego nawet Kojima nie przewidział. Nie znacie? Polecam... Zaczęło się niepozornie - w niedzielny poranek, wychodząc na autobus, który miał mnie zawieźć na dworzec PKP, na pociąg do Warszawy, zabrałem śmieci do wyrzucenia. Te 30 sekund zadecydowało o tym, że nie zdążyłem na autobus - wezwałem więc taksówkę na przystanek, z którego zwiał mi transport. Czekałem 10 minut, po czym tknięty przeczuciem sprawdziłem postój TAXI po drugiej stronie budynku, przy którym stałem. Ofkoz nie pomyliłem się - pani dyspozytorka wysłała taksówkę na postój, a nie do mnie. Na dworzec wpadłem minutę przed odjazdem, a po wskoczeniu do pociągu konduktor zatrzasnął za mną drzwi i pociąg ruszył... Stan przedzawałowy był blisko... Po powrocie z Warszawy - gdzie zamykaliśmy PSX Extreme #175 - naszła mnie ochota na multi w BF3. Pograłem godzinę i... moja PS3 złapała drugiego YLOD-a, z którego już się pewnie nie podniesie. Napisy. Kurtyna.
Pogoda póki co jeszcze nie rozpieszcza (aczkolwiek chyba wolę tę chlapę niż -20), co nie znaczy, że nie był to gorący tydzień. Wręcz odwrotnie – działo się naprawdę sporo.
Początek upłynął pod znakiem zamykania marcowego PE. Na 108 stronach (aż szkoda, że nie dało się więcej) znajdziecie tradycyjnie wiele stałych pozycji (kąciki, Powrót do przeszłości, Zgrendgen, O co chodzi jakby…, Przez pryzmat serii, To było grane), jak również… Rogera z bronią, jeża i innego przedstawiciela zwierzaków, który zrobił dym w HP, pozbawiając Butchera stałej miejscówki. Do tego oczywiście recenzje – 29 tytułów (w tym aż 12 na PS Vitę), a wśród nich kilka, w które zdecydowanie warto zagrać. Nie zabrakło również Tematu Numeru, ale o nim, jak i pozostałych szczegółach dowiecie się po weekendzie przy okazji zapowiedzi numeru. Dodam, iż najnowszy PSX Extreme wyląduje w kioskach 1 marca.
Prosto z redakcji udaliśmy się na nocną premierę PS Vity. Cóż, fanem takich imprez nie jestem, aczkolwiek nie można odmówić Sony profesjonalnego podejścia – można było pograć na nowej konsoli, coś zjeść, poprzyglądać się celebrytom… Hmm… tak, zdecydowanie fanem takich imprez nie jestem.
Środa przyniosła debiut – nie growy, a… sieciowy. naTemat, nowy projekt Tomasza Lisa, w pierwszym odczuciu trochę mnie odrzucił, głównie ze względu na układ – wszystko jest wszędzie – blogi (które to mają w głównej mierze przyciągać userów) mieszają się ze zwykłymi informacjami, a te znowu są, ekhm, „dość interesujące”… Gdy udało się to jakoś ogarnąć wizualnie, było już lepiej, ale raczej nie przewiduję, aby natemat.pl zostało u mnie stroną startową. A to, czy projekt odniesie sukces, zależy w dużej mierze od aktywności blogerów…
Szkoda, po prostu szkoda, bo chyba jak nigdy, tym razem można było. Nawet w ubiegłym roku nie wydawało się to tak łatwe. Cóż, zawsze te dwa wiosenne mecze w pucharach to więcej niż kiedyś, gdy nasze boje kończyły się jesienią (albo latem). Oba nasze kluby – Legia i Wisła – miały wszystko, aby przejść, co tu dużo mówić, niewymagających rywali. Miały zwłaszcza sytuacje bramkowe. Ani Sporting, ani tym bardziej Standard nie zachwyciły. Ba!, ciężko nawet mówić o pozostawieniu dobrego wrażenia. Mimo to obie ekipy awansowały, a żałować jest czego. Na Wisłę czekał Hannover, a na Legię, co ucieszyłoby zwłaszcza kibiców, a i pewnie włodarzy klubu, liczących na wpływy z biletów, Manchester City. A tak cóż, pozostaje nam nasze ligowe podwórko.
Z racji gorącego okresu w redakcji, w mieszkaniu bywałem raczej jak w hotelu, stąd na granie czasu nie było. Co nie znaczy, że nie udało się na chwilę oderwać od składania PE. Udało się, a to za sprawą dwóch androidowych gier – Fruit Ninja (tak, tak, mam ten zapłon) i Ceramic Destroyer. Obie wciągają, obie są za free, obie potrafią świetnie rozluźnić i pozwalają naładować akumulatory.
Mało mi było zabawy w wychowywanie potomka przez ostatnie 7 lat, więc sobie zrobiłem drugiego. W ten oto dosyć prosty sposób (wystarczy włożyć i nie wyjąć na czas) zapewniłem sobie rozrywkę na najbliższe dwie dekady. Co jak co, ale na nudę to ja nie narzekam. Miałem też etap bonusowy pod tytułem „Wniosek o becikowe”, ukończyłem go na 5 gwiazdek, ale kosztowało mnie to więcej nerwów, niż walka z Almą w pierwszym Ninja Gaiden. Jak mam czas i ochotę to katuję Gotham City Impostors, dzięki temu tytułowi wróciła mi ochota na granie w FPSy. Już po dziurki w nosie miałem zabawy w żołnierzyka. Jak będę chciał „symulacji” to pojadę to Libii. Przy okazji pojawił się w domu nowy sprzęt, ten z nazwą jak woda mineralna i powiem Wam, że zrobił on na mnie kolosalne wrażenie. Sam WipEout 2048 robi mi dobrze na wszystkie sposoby, a to dopiero początek - fiufiu. Jednak największe wrażenie to robi na mnie Jeremy Lin z New York Knicks. Nie dość, że koleś ma dyplom ukończenia Harvardu to na dodatek wyczynia takie cuda na parkiecie, że głowa mała. Aż się chce zarywać nocki z NBA.TV. W ten oto sposób śpię po 3h na dobę, a mimo to morda mi się cieszy nieustannie. A może to efekt odstawienia? Od 6 tygodni chodzę trzeźwy jak świnia – nie polecam.
Ciężkie czasy przyszły - nie dość, że kończy się moja ulubiona pora roku, to dentysta straszy rachunkiem niemal na tysiąc złotych. Spoko, wyrwanie krnąbrnej, dolnej ósemki (godzina cięcia i wiercenia) to jedno, ale dosłownie po chwili okazało się, że "zablokowana" przez rozczłonkowany ząb siódemka wymaga leczenia kanałowego za circa 400 zł. No, nie może być lepiej. Do czasu premiery Mass Effect 3 łyknę The Darkness II i na tym skończą się moje zakupowe szaleństwa, bo środki finansowe zostały wymiętoszone niczym dorodny cyc na wiejskiej dyskotece. Jedynkę spod dłuta Starbreeze właśnie nadrobiłem i jest całkiem fajna pomimo tego, iż premierę miała prawie 5 lat temu. Na deser zostaje zawsze Alan Wake's: American Nightmare i Shank 2... i SSX, którego demo wstrząsnęło posadami moich wartości - fajna sportówka, wtf?
Dobra, czas uciekać na półpłynny obiad. Plus całej sytuacji jest taki, że wbrew prognozom lekarza opuchlizna jest żadna, a bólu nie ma wcale. Ketonal sprzedam fanom farmaceutyczno-alkoholowych imprez.
Ostatnio odkryłem zalety książkowych zakupów za Oceanem i wstyd mi, że stało się to tak późno. Raz, że można znaleźć tam pozycje, o których nad Wisłą możemy pomarzyć. Dwa - wcale nie jest drogo, a przecież mogłoby się wydawać, biorąc pod uwagę koszty wysyłki, iż taniej jest u nas. Nic bardziej mylnego. Eleganckie wydanie komiksu Watchmen w twardej oprawie kosztowało mnie o 3 złocisze drożej, niż na Allegro zapłaciłbym za to samo, ale z miękką okładką. Zresztą ta kultowa pozycja to klasa sama w sobie, a po ostatniej, kolejnej już projekcji filmu (polecam oglądać jedynie pełną, trzy i półgodzinną wersję The Ultimate Cut) zapragnąłem to cudo przeczytać ponownie i postawić wreszcie na półce. Drugą pozycją jest ciekawa kniga prezentująca od podstaw kino z zombiakami i starająca się zgłębić jego fenomen. Dla fanów tego typu klimatów smaczniutki kąsek.
Standardowo życzymy wszystkim czytelnikom miłego weekendu i równie standardowo żegnamy się żenującym jak żarty Karola S. filmikiem :)
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych