Biznes się zmienia, gracze się zmieniają
Jak sam tytuł sugeruje, branża elektronicznej rozrywki ciągle się zmienia. Jedne zmiany zmieniają ten biznes na lepsze, inne już niekoniecznie. Można by nawet odnieść wrażenie, że w pogoni za pieniędzmi i komercyjnym sukcesem deweloperzy stracili z oczu ten najważniejszy, pierwotny cel: zapewnienie nam, graczom przede wszystkim dobrej zabawy.
Kiedyś wystarczyło stosunkowo niewiele, by zadowolić potencjalnego klienta. Ludzie zachwycali się takimi tytułami jak Tekken 3, Tomb Rider, Metal Gear Solid, Spyro the dragon czy Final Fantasy VII. Z perspektywy czasu śmiesznym może wydawać się, że kiedyś ludzie emocjonowali się przygodami "zlepków pikseli i figur geometrycznych", ale dla ludzi, którzy swoją przygodę z grami zaczynali na przykład od pierwszego PlayStation takie właśnie zlepki pikseli miały klasę i wielu zapewne do dziś z nostalgią wspomina "stare dobre czasy". Z upływem lat technika mocno poszła do przodu, a wraz z nią przemysł elektronicznej rozrywki. Sami gracze stali się bardziej wybredni względem gier. Teraz już nie wystarczy wyłącznie dobry gameplay, żeby nakłonić do zakupu.
Teraz gra musi mieć zabójczą grafikę, wciągającą fabułę, a i dobrze by było, gdyby w kampanii reklamowej pojawiła się jakaś znana twarz. Nie twierdzę, że to źle, jednak trzeba uważać, by nie przesadzić, inaczej wszystkie produkcje cierpiały będą na "Syndrom Call of Duty". Duża w tym zasługa gamingowej społeczności. Znajdą się ludzie selektywni, którzy każdy zakup muszą dokładnie przemyśleć, bo chcą, by w ich bibliotece gier znajdowało się tylko to, co według nich najlepsze, i znajdą się też i tacy, którzy będą bez namysłu kupować co im tylko wpadnie w ręce (czytaj - dobrze zareklamuje). Gdyby każdą ze stron spytać dlaczego robi to, co robi, prawdopodobnie usłyszelibyśmy wiele argumentów, tak przekonujących, jak i pozbawionych logiki. I każda ze stron miałaby w pewnym sensie racje. W końcu ile ludzi, tyle opinii.
Wierność danej marce czy firmie to również ciekawy temat. Często można spotkać z fanami i fanbojami produktów Microsoftu, Sony, czy Nintendo. Ja rozumiem, że w miłości i wojnie wszystkie chwyty dozwolone, ale sami chyba przyznacie że to, co często wyprawiają ludzie na mniej lub bardziej znanych forach internetowych jest często poniżej krytyki. Gdy jeszcze nie było dostępu do internetu tego typu "dyskusje filozoficzne" były w jakimś stopniu ograniczone, ludzie nie afiszowali się aż tak ze swoimi poglądami. Pojawił się internet i w sieci trolle zaczęły pojawiać się jak ślimaki po deszczu. A można przecież kulturalnie usiąść i porozmawiać o tym wszystkim, nie zniżając się do poziomu niestabilnego emocjonalnie dziecka. I jak tu nie uwierzyć w cytat Einsteina, że "Na świecie są pewne tylko dwie rzeczy: wszechświat i ludzka głupota"? Choć co do tej pierwszej to nie ma pewności. Koniec końców wszystko sprowadza się do tego , że to my , gracze definiujemy w pewnym sensie kierunek ewolucji tego biznesu. To od nas zależy , czy będziemy trzymać się hardcore'u , czy pozwolimy by zalały nas tytuły tylko dla casuali. W tym ostatnim pomaga zabieg wprowadzenia do gier kontrolerów ruchu i 3D. Wszystko to ma służyć w teorii zwiększeniu odczuć płynących z naszego obcowania z grami, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że społeczność konsolowa padła ofiarą zazdrości w stosunku do "Avatara" i Wielkiego N. Co będzie następne? Na to pytanie chyba nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Ale może to i dobrze.
Jak już wspomniałem we wstępie, zmiana jest ciągła. Czy nam się to podoba czy nie, rzeczywistość zmienia się praktycznie na naszych oczach. Nierzadko na charakter tych zmian mamy wpływ my sami. Obyśmy tylko nie musieli ich potem żałować.
Patryk Płonka
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych