Kompatybilność uwsteczniona
Po przymusowej sprzedaży swojej PS3, przesiadłem się na odziedziczoną przypadkowo czarnulę. W głowie świtały mi ogrywane kilka dobrych lat temu tytuły, przy których straciłem niejedną noc. Gorączkowo zacierałem ręce w oczekiwaniu na pojawienie się na kineskopie podstarzałego telewizora, uwielbionego logo drugiej konsoli Sony...
Naturalnie byłem przygotowany na przepaść wizualną i archaiczne rozwiązania, do których będę musiał się ponownie przyzwyczaić, chcąc czerpać dawną nieskrępowaną radość. Charakterystyczny szum wysuwanego podajnika na płyty zwiastował mające nadejść, długie godziny spędzone w ramionach elektronicznej rozrywki. Czując delikatnie mrowienie na karku i delikatną wilgoć na padzie rozsiadłem się wygodnie w fotelu. To z czym zetknąłem się kilka minut później znacząco wpłynęło na moją chęć dalszego obcowania z dawnymi klasykami.
Na pierwszy ogień rzuciłem rewolucyjne w swojej epoce dzieło Rockstar. Znane każdemu posiadającemu choćby minimalną wiedzę o grach, GTA 3 przywitało mnie charakterystyczną muzyką, uprzyjemniającą dość długie oczekiwanie na napełniający się pasek loadingu. Pierwszy wizualny kontakt z samą grą wzbudził we mnie lekką konsternację. Z nadzieją zamrugałem powiekami, bezskutecznie licząc na poprawę obrazu. Toporne, kwadratowe obiekty raziły brakiem detali i nienaturalną mechaniką działania. Czym prędzej przywołałem pierwotne założenia, ignorując jednocześnie graficzne niedociągnięcia. Kilka minut biegania po chaotycznym i znacznie odbiegającym od rzeczywistości mieście doprowadziło mnie do pierwszego dialogu lub raczej monologu. Mój protagonista milczał jak zaklęty i ani myślał wydać z siebie choćby cichego pierdnięcia. Poziom tolerancji malał, lecz jako rzetelny analityk i osoba niegdyś zachwycająca się ogrywanym właśnie tytułem kontynuowałem wciąż bardziej drażniącą niż dającą przyjemność rozgrywkę. Czas płynął, a ja mimo najszczerszych chęci nie odczuwałem najmniejszej choćby satysfakcji z osiąganych postępów.
Z lekkim zawodem zmieniłem płytę w czytniku. Każdemu kolejnemu tytułowi dawałem spory kredyt zaufania, przeciągając czas gry na tak długo jak tylko starczało mi cierpliwości. Zaprawiony długimi godzinami spędzonymi przed telewizorem z kontrolerem w ręku, wiedziałem że wiele gier podbija swój poziom z czasem. Ku mojemu zdziwieniu, nie tym razem. Każda kolejna płyta upewniała mnie w przekonaniu, że powrót do przeszłości powinien odbywać się tylko w naszych głowach. W łeb wzięło wszystko co założyłem sobie przed włączeniem konsoli. W żaden sposób nie potrafiłem przez dłużej niż minutę ignorować wszelkich niedociągnięć wymuszonych ówczesnymi możliwościami sprzętu. Porównania z aktualną (de facto też już nie najnowszą) generacją konsol były nieuniknione i jednocześnie zabójcze dla całej zabawy lub raczej jej braku.
Tym samym znalazłem odpowiedź na pytanie, jak to możliwe, że tytuły które niegdyś wyrywały mi z życiorysu kolejne kartki kalendarza, stały się pod większością względów nie do zaakceptowania. Wraz z postępem w specyfikacji konsol, w ślad za nimi (lub na odwrót) poszedł rozwój odbiorników TV. Przepaść w mocy obliczeniowej między generacjami dawała twórcom niespotykane dotąd możliwości, dotyczące nie tylko jakości graficznej gier ale także mechaniki ich działania czy ilości świeżych rozwiązań. Naturalny branżowy postęp umożliwił spadkobiercom przyćmienie swoich protoplastów. Zdaje się być naturalną koleją losu, zepchnięcie gier z popularnej czarnuli do głębokiej defensywy przez międzygeneracyjny kontrast. Boli jednak fakt, że chęć odświeżenia dawnych wspomnień wywołuje łezkę w oku nie z powodu tęsknoty, a przez bariery jakie trzeba pokonać by je przywołać.
Autor: Błażej Świętanowski
Przeczytaj również
Komentarze (67)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych