Przepis na grę uniwersalną

Przepis na grę uniwersalną

redakcja | 08.09.2012, 08:46

Mówi się, że kiedy coś jest do wszystkiego to znaczy, że jest do d…y. Motoryzacja, polityka czy branża konsolowa dają nam szeroki, choć często jedynie pozorny wybór odpowiadającej naszym subiektywnym gustom opcji.

Choć w dzisiejszym świecie nie brakuje wszelkiej maści mieszanek, to uniwersalność przez wielu postrzegana jest jako objaw manipulacji, mającej na celu jedynie wyciągnięcie jak najwięcej z kieszeni klienta. Im szerszy wachlarz możliwości i przeznaczeń danego produktu tym więcej potencjalnych odbiorców pokusi się na jego zakup. O ile nie jestem sobie w stanie wyobrazić samochodu będącego jednocześnie demonem prędkości, rodzinnym vanem i oszczędnym hybrydowym liliputem, o tyle obraz gry uniwersalnej (w pewnym przynajmniej stopniu) świta w moim umyśle całkiem wyraźnie. Jak każdy posiadam własne preferencje dotyczące rodzajów gier, po które sięgam najchętniej. Nie pogardziłbym jednak szansą zagrania w tytuł, który łączyłby wszystkie lub choćby większość z ulubionych kategorii w jedną spójną całość. Chociaż brzmi to utopijnie i pewnie niejedna z osób czytających ten artykuł puka się właśnie w głowę, wymyślając mi przy tym od najgorszych, wizja ta nie musi być tak odległa jak się wydaje.

Dalsza część tekstu pod wideo

    
By owa produkcja miała szansę powstać musi mieć solidne podłoże, które pozwalałoby na różnorodność. Najlepszą podstawą dla gry uniwersalnej wydaję się być sandbox pokroju GTA, w którym to wachlarz działań nie ogranicza się jedynie do jednej lub dwóch kategorii ale łączy w sobie cechy zarówno strzelanin, zręcznościówek, gier przygodowych czy motoryzacyjnych. Jak więc wyglądałaby konsolowa potrawa z najlepszych, niekoniecznie pasujących do siebie składników?

 



Jako pierwszą do garnka wrzuciłbym chwytliwą i dobrze przemyślaną historię, wokół której toczyłaby się akcja. Mimo że przez czytnik mojej konsoli przewinęło się wiele tytułów, to właśnie fabuła stworzona przez Hideo Kojime w Metal Gear Solid odcisnęła szczególne piętno w mojej pamięci. Chociaż nie była wolna od niedomówień i często niepotrzebnego patosu, to nie można odmówić pracownikom Konami swego rodzaju geniuszu, którym uraczyli nas w swojej produkcji. Niespodziewane zwroty akcji, chronologiczne poplątanie i (w większości przypadków) niezwykle wiarygodni bohaterowie to elementy składające się na niewątpliwie jedną z najbardziej wciągających historii w świecie gier konsolowych.

Będąc już w świecie okraszonym wiarygodnym wątkiem fabularnym chcielibyśmy zasmakować, stojącego na równie wysokim poziomie bohatera. Charyzmatyczny, silny i doskonale wyszkolony z nutą poczucia humoru, swoisty James Bond wirtualnego świata. Jeżeli mieszać to po całości. Zabawny i odważny Nathan Drake, nieco tajemniczy Dante z DMC, prostacki ale będący postrachem swoich wrogów Nico z GTA czy typowy, obcinający paznokcie piłą do metalu twardziel Kratos z God of War. Chodząca maszyna do eksterminacji wrogów, potrafiąca się przy tym wysłowić, rozbawić, a nagim torsem przyciągnąć uwagę przedstawicielek płci pięknej. Oczywiście nie wyobrażam sobie by uniwersalny protagonista nie mówił głosem Sama Fischera (Michael Ironside), którego delikatna chrypka wywołuje ciarki na plecach. Zapowiada się smacznie?

Gotujący się wywar z bohatera w pikantnej otoczce fabularnej, aż prosi się by dać mu uzbrojenie i rzucić w wir walki. By lepiej poczuć panujący klimat wojennej pożogi chciałbym spoglądać na otoczenie oczami mojej postaci, przed którymi widniała by lśniąca, wypluwająca z siebie tony ołowiu spluwa. Widok FPP to najlepiej spisujące się w bezpośredniej walce rozwiązanie, jednak gra uniwersalna to nie tylko sianie zniszczenia. Momenty, w których nasza broń spoczywałaby w kaburze a od zabijania bardziej liczyłby się spryt i inteligencja, perspektywa ukazująca plecy naszego “nadczłowieka” pozwalałaby poszerzyć pole widzenia, wprowadzając jednocześnie gracza w tryb przypominający RPG. Rozmowa z napotkanymi osobami czy zbieranie wszelkiego rodzaju “znajdziek” umożliwiłyby popchnięcie akcji w sposób w jaki sami byśmy sobie tego życzyli. Bez liniowości i prowadzących nas po torach skryptów. Jednocześnie zdobywane w ten sposób doświadczenie umożliwiałoby ulepszanie postaci według własnego uznania. W ten oto to sposób do co raz gorętszego wywaru trafiłyby drobno posiekane Battlefield i Wiedźmin jako najlepsi przedstawiciele swoich gatunków.

Rozległy świat wymaga szybkiego i łatwo dostępnego środka transportu. Bo chociaż ruch to zdrowie, to jak przystało na prawdziwego samca alfa, nasz bohater musi raz na jakiś zasiąść za kierownicą niekoniecznie praktycznego ale na pewno potwornie szybkiego pojazdu. I choć wiele z dostępnych obecnie, nie stricte samochodowych tytułów daje nam taką możliwość to żaden z nich nie jest w stanie odzwierciedlić modelu jazdy tak jak symulator z prawdziwego zdarzenia. Gdy więc nasz protagonista rozsiadłby się wygodnie w kubełkowym fotelu i położył dłonie na skórzanej kierownicy, chciałbym poczuć się jak gdyby to mi przyszło znaleźć się we wnętrzu owej maszyny. Prowadzić ją z precyzją cechującą Gran Tourismo, uciekać przed stróżami prawa w stylu NFS Hot Pursuit, a podczas ewentualnego wypadku widzieć każdą część rozbijanej karoserii jak miało to miejsce w Burnout. Temperatura rośnie niczym powierzchnia “palonej” opony, przybliżając nas do upragnionej uczty.

By fani gier strategicznych nie obeszli się jedynie smakiem i dla nich znalazłby się kąsek wart uwagi. Bo powszechnie wiadomo, że każdy szanujący się przywódca ma swoich poddanych. Nie inaczej sprawa miałaby się oczywiście w przypadku naszego “ideału”. Głosowe wydawanie rozkazów świetnie wykorzystane w Endwar to prawdziwy cymes, a skrupulatne i konsekwentne podejście do budowanej potęgi z ponadczasowego Heroes of Might and Magic byłby trudnym do przecenienia dopełnieniem strategicznej odsłony naszego tytułu.

Wszystkie składniki należy dokładnie wymieszać doprawiając wedle uznania. Tym samym zabraknąć nie mogłoby ostrej jak brzytwa (a w przyszłości może fotorealistycznej) grafiki rodem z Crysis’a,  wymagających refleksu quick time events z Heavy Rain i  przyprawiającej o szybsze bicie serca scieżki dźwiękowej jak tej, którą raczyli nas dźwiękowcy w Ace Combat. Jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach, najlepiej więc kiedy szczegóły te mamy możliwość zniszczyć. Destrukcja otoczenia będąca wizytówką serii Battlefield byłaby smaczną wisieńką na konsolowym torcie.

Chociaż przedstawiony wyżej przepis to jedynie wytwór mojej wyobraźni i subiektywnych spostrzeżeń, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przy pędzącym postępie technologicznym i ewolucji branży, stworzenie gry uniwersalnej, bądź też do niej przybliżonej jest jedynie kwestią czasu. Z każdym rokiem studia developerskie wraz z producentami raczą nas co raz bardziej rozbudowanymi i dopracowanymi pod wieloma względami tytułami, zbliżając się do granic możliwości danego sprzętu. Kto wie czy kolejna generacja nie poda im do rąk narzędzi dających szansę na stworzenie prawdziwego molocha, zaspokajającego gusta niemal wszystkich graczy. Póki co, nam graczom pozostaje cieszyć się pojedynczymi, i tak dającymi masę radości składnikami.

 

Felieton czytelnika

Autor: Błażej Świętanowski

Źródło: własne
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper