Kącik filmowy #50

Kącik filmowy #50

Łukasz Kucharski | 09.07.2013, 19:59

Kaboom! Takim oto sposobem dotarliśmy do jubileuszowego 50 Kącika Filmowego. Z tej okazji, w rozwinięciu czekają na Was dwie niespodzianki. A dziś odradzę Wam seansu ze Szklaną pułapką 5. Zapraszam!



Pierwsza niespodzianka będzie miała charakter cykliczny. Bowiem, od dzisiaj do przyszłego wtorku, codziennie będę dodawał jedną recenzję do Kącika. Druga wymaga Waszego zaangażowania. Jak zobaczycie poniżej, do życia powołano nową sekcję pt. Drugim okiem, czyli miejsce, w którym pojawiać się będą recenzje tworzone przez Was. Podsyłajcie więc swoje przemyślenia na moją skrzynkę – [email protected].

Tytułem wstępu to tyle, zaczynamy!
 

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

 

 

Wiadomości ze świata filmu

 

 

 



Deadpool przemówił

 


 


Growa wersja przygód Deadpoola nie okazała się popłuczynami, po których bohater mógłby popełnić seppuku [Gdyby było to w ogóle możliwe matole - przyp. Deadpool]. Od momentu jego debiutu w X-Men Geneza: Wolverine Hollywood szykuje osobny film o pyskatym najemniku [I przystojnym inaczej - przyp. znów Deadpool]. Mający ponownie wcielić się w tę postać Ryan Reynolds, w wywiadzie udzielonym dla magazynu Total Film, stwierdził [Po uprzedniej konsultacji ze mną - przyp. Wasz Deadpool]:

Film ma się dobrze, by w chwilę później być zimnym trupem. Potem znów jest na nogach i znów zalicza zgon...to najgorszy związek w moim życiu!

Dalej dodaje:

Mój bohater wie, że jest postacią z komiksu i że wystąpił w filmie, zdaje sobie też sprawę kto odpowiada za realizację  nowego projektu. W najnowszej wersji scenariusza Deadpool ma świadomość istnienia Genezy. Nie mówi o nim nic złego, ale w pewnym momencie bawi się swoją figurką z odrobiną ciekawości. [Wiem też gdzie mieszkasz i jak spaprałeś Green Lantern - przyp. Deadpool ostrzący miecz]

Cóż, na razie pozostaje nam czekać na kolejne doniesienia z filmowego frontu i zagrywać się w Deadpool: The Game.

 


***

 


Battle Angel jeszcze żyje

 


 


James Cameron nie próżnuje. Prace nad dwoma kontynuacjami filmu Avatar trwają. Tym sposobem, wizja jego wersji ekranizacji mangi Battle Angel, zapowiedzianej jakiś czas temu, oddala się od horyzontu filmowego. W zeszłym roku pojawiła się informacja, iż reżyser planuje rozpocząć prace dopiero w 2017 roku, jest więc jeszcze nadzieja, że film trafi w fazę produkcyjną. Głównym tematem dzieła byłby transhumanizm i jego konsekwencje. Także upłynie wiele filmowych klatek zanim zobaczymy Hollywoodzką wersję dzieła Yukito Kishiro i bez solidnej porcji cierpliwości się nie obejdzie.

 


***

 


Bumblebee raz jeszcze

 


 


Kilka kącików wcześniej pojawiły się pierwsze zdjęcia nowych wersji Autobotów w Transformers 4 – chcemy więcej kasy i nadal nie pozbyliśmy się ludzi ze scenariusza. Do grona dzielnych obrońców Ziemi dołączył właśnie nowy Bumblebee, który przybierze formę koncepcyjnego modelu Camaro na rok 2014.

 



 

 



 



Przybysze z kosmosu działają już również na drogach, więc zerkajcie w lusterka.

 



 


***

 


Naziści kontratakują

 


 


W 2012 roku do kin trafił film opierający się na...jakby to poetycko ująć...kompletnie porąbanym założeniu. W Iron Sky, naziści po przegranej wojnie uciekli na księżyc i po wielu latach banicji wracają. Nie było to wybitne dzieło, ale uzyskało liczna bazę fanów, którzy przemówili portfelami, by umożliwić realizację kontynuacji. Tak, Panie i Panowie w 2015 roku zobaczymy Iron Sky: The Coming Race. Wszystko dzięki serwisowi IndieGoGo, na którym twórcy uzyskali 150 000 dolarów potrzebnych na scenariusz oraz promocję. W projekt zaangażowani są już Udo Kier oraz Stephanie Paul, a stanowisko reżysera ponownie zajmie Timo Vuorensola.

 


***

 


Snake nie próżnuje

 


 


David Hayter – legenda, głos Snake'a – po pozbawieniu go głównej roli w Metal Gear Solid 5 pracuje nad  czymś zupełnie nowym. Hayter otrzymał zadanie napisania scenariusza do filmowej wersji komiksu The Sword - dzieło Luna Brothers, trafiało na półki w latach 2007 – 2010. Rozpoczęcie produkcji ma nastąpić w 2014 roku. Historia ukazana w tej opowieści skupia się na postaci Dary Brighton, której rodzina zostaje zamordowana przez tajemnicze trio. Dara odnajduje magiczny miecz swego ojca, który przywraca jej władzę w nogach i „udostępnia” kilka innych przydatnych umiejętności. Czy Hollywood zachowa mroczny finał w finalnym produkcie? Wątpię, ale i tak chętnie go obejrzę.

 


***

 


Naukowa Biblioteka Audiowizualna

 


 


Kończąc dany etap studiów w wielu ludziach pozostaje żal, że ich praca naukowa ląduje w archiwum i tam pozostanie na zawsze. Teraz dzięki inicjatywie mądrych ludzi, zwanej w skrócie NBA, Wasze opus magnum może trafić do szerszego grona niż komisja egzaminacyjna. Więcej informacji poniżej.

Zrób coś dla nauki, zrób coś dla filmu – udostępnij swoją pracę magisterską, licencjacką lub artykuł naukowy w Naukowej Bibliotece Audiowizualnej.

Wyspecjalizowana biblioteka online ocali Wasze prace przed zapomnieniem, pozwoli kolejnym studentom na szybsze dotarcie do wiedzy, pomoże naukowcom, dziennikarzom i filmowcom w przygotowywaniu dokumentacji do ich projektów. Do programu można zgłosić zarówno prace w wersji cyfrowej jak i papierowej – cyfryzujemy prace, a kopie przekazujemy bezpłatnie autorom i ich Uczelniom. Program powstał z inicjatywy Fundacji Polskie Centrum Audiowizualne. Jego partnerem jest Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych. Praca zespołu dziennikarsko-dokumentacyjnego w zakresie badań rynku filmowego jest współfinansowana przez Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Naukowa Biblioteka Audiowizualna to program edukacyjny polegający na udostępnieniu zbioru prac naukowych poświęconych tematyce filmu, telewizji, audiowizualności w kulturze, produkcji filmowej, muzyki i plakatu filmowego, video-art, gier komputerowych, reklamy, nowych mediów itp. Cyfrowa biblioteka ma pomóc młodym twórcom, studentom i dziennikarzom w poszerzaniu wiedzy o roli filmu i innych produkcji audiowizualnych we współczesnej kulturze.

Rewolucja technologiczna jaka dokonuje się na naszych oczach zmienia obraz całego naszego świata, przyspieszając zarówno przekaz informacji, jak i rozwój nauki, sztuki, kultury. Ekspansja nowych mediów, cyfrowych zapisów obrazu i dźwięku, nowoczesnych  komputerów, błyskawicznego przesyłu danych zobowiązuje naukowców, twórców, archiwistów czy menedżerów artystycznych projektów do nowych działań. Działań, które będą wspomagać system edukacji i rozwój tzw. pamięci zbiorowej, społecznej. Dlatego na łamach serwisu Audiowizualni.pl tworzony jest unikatowy program Naukowa Biblioteka Audiowizualna, w której bezpłatnie udostępniane są prace naukowe.

Naukowa Biblioteka Audiowizualna jest integralną częścią „Badań rynkowych w sferze kinematografii” i należącego do nich Projektu cyfryzacji prac naukowych o filmie, w ramach którego przeprowadzane są transformacje dokumentów papierowych, znajdujących się w repozytoriach, bibliotekach czy archiwach wyższych uczelni, na aktywne pliki cyfrowe. Prace w wersjach cyfrowych przekazywane są nieodpłatnie uczelniom.

Program powstał z inicjatywy Fundacji Polskie Centrum Audiowizualne. Jego partnerem jest Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych. Praca zespołu dziennikarsko-dokumentacyjnego w zakresie badań rynku filmowego jest współfinansowana przez PISF.

Zapraszamy autorów prac licencjackich, magisterskich, doktorskich i profesorskich oraz autorów artykułów naukowych do współpracy. Prosimy uczelnie wyższe i instytuty naukowe o wsparcie programu otwartej cyfrowej Naukowa Biblioteka Audiowizualna. Razem upowszechniajmy wiedzę o filmie.

 

 

***

 

 

 

 

W rękach fanów

 

 


Super Power Beat Down Ep. 6 & 7 & 8

 


 


Czas nadrobić zaległości z ekipą prezentującą starcia superbohaterów. Z cyklu "co by było gdyby", zobaczycie pojedynek między Thorem a Supermanem, Batmanem a Deadpoolem, a także ultra bitwę pomiędzy bohaterami Assassin's Creed,  The Walking Dead, Far Cry oraz Max Payne. Fight!

 


 


 


 


***

 


The Last of Us - Furthest Reaches

 


 


Dominacja The Last of Us wciąż się utrzymuje. A malutkie skandale związane z mapami i telefonami skutecznie napędzają sprzedaż. Jeśli jednak tę niezwykłą przygodę macie już za sobą zapraszam do obejrzenia tej fanowskiej produkcji.

 


 

***

 


Jabba's Palace Band Auditions

 


 


Pałac Jabby z Gwiezdnych Wojen był nie tylko siedliskiem zepsucia, ale i kuźnią nowych talentów muzycznych. Co roku ogromny Hutt urządzał przesłuchania dla utalentowanych muzyków z całej galaktyki. A wyglądało to na przykład tak.

 


 


***

 


Wastelander Panda

 


 


Pandy nie mają łatwego życia w naszym świecie, a co dopiero w przyszłości, gdzie wszystko jest zniszczone jak okiem sięgnąć. Buntownicza panda o imieniu Isaac wyrusza na trudną wyprawę. Towarzyszy mu mała Rose, a oto wideozapis ich przygód. Pustynia jest jednak wrogim środowiskiem, więc śmierć to coś oczywistego.

 


 


 


 


 

 

***

 

 

 

 

Kino Świat prezentuje...

 

 

 


"Oby niczego dzisiaj nie spieprzyć!" - co trapiło Cate Blanchett na planie BLUE JASMINE? (23 sierpnia w kinach)

 



Oby tylko tego nie zepsuć. Oby niczego dzisiaj nie spieprzyć!” - laureatka Oscara i dwóch Złotych Globów Cate Blanchett wspomina, że z takimi myślami wchodziła codziennie na plan „Blue Jasmine”, najnowszego obrazu Woody’ego  Allena. Czyżby piękna gwiazda miała do siebie mniej zaufania, niż sam reżyser, który wielokrotnie podkreślał, że „Cate jest jedną z najlepszych aktorek na świecie”?
 
„Ona ma w sobie to „coś”. Niespotykaną głębię, którą trudno ogarnąć. Owszem jest kilka artystek, które mogą świetnie odegrać smutek, a nawet popłakać się w podobny sposób. Jednak tylko Cate potrafi być w tym tak wiarygodna, że oglądanie jej na ekranie pochłania bez reszty. Na tym polega jej dar.” - mówi Allen, a efekty współpracy reżysera z Blanchett poznamy 23 sierpnia, w dzień polskiej premiery „Blue Jasmine”.

Po spektakularnej filmowej wycieczce po najbarwniejszych miastach Europy (zmysłowa Barcelona, romantyczny Paryż i kipiący humorem Rzym), Woody Allen powraca do rodzinnej Ameryki. Na planie jego najnowszego filmu tradycyjnie spotkała się imponująca gwiazdorska obsada. Obok laureatki Oscara i dwóch Złotych Globów - Cate Blanchett („Władca Pierścieni”), już teraz wymienianej wśród głównych kandydatek do przyszłorocznego Oscara, pojawią się m.in. trzykrotnie nominowany do Złotego Globu i raz do Oscara Alec Baldwin(„Zakochani w Rzymie”), uhonorowana Złotym Globem Sally Hawkins („Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia”), charyzmatyczny Peter Sarsgaard („Była sobie dziewczyna”), dwukrotny laureat Emmy, znany z serialu „Lost: Zagubieni” Michael Emerson, odkryty przez braci Coen Michael Stuhlbarg („Poważny człowiek”), gwiazda „Współczesnej rodziny” i „Zakazanego imperium” Bobby Cannavale oraz ulubieniec Ameryki, słynny komik, producent i scenarzysta Louis C.K
 
Jasmine (Cate Blanchett) przywykła do wygodnej egzystencji u boku męża-biznesmena Hala (Alec Baldwin). Do świata luksusowych rezydencji i limuzyn, kolacji w najdroższych restauracjach Nowego Jorku i zakupów w butikach topowych projektantów. Jednak kiedy Hal zostaje zatrzymany pod zarzutem malwersacji, a konta małżeństwa zablokowane, jej uporządkowane życie z dnia na dzień zmienia się nie do poznania. Żeby ukoić skołatane nerwy i uniknąć kłopotliwych spotkań ze znajomymi z nowojorskiej elity, Jasmine przenosi się do San Francisco, by tymczasowo zamieszkać u  swojej siostry Ginger (Sally Hawkins). Szybko popada w konflikt z Chilim (Bobby Cannavale), prostolinijnym narzeczonym siostry. Szukając mężczyzny dla siebie, postanawia przy okazji uszczęśliwić Ginger i znaleźć jej odpowiedniejszego partnera.


Wkrótce siostra pozna rozrywkowego Ala (Louis C.K.), a o względy Jasmine zaczną zabiegać temperamentny lekarz (Michael Stuhlbarg) i szarmancki dyplomata Dwight (Peter Sarsgaard), zafascynowany jej urodą i arystokratycznym szykiem. Zawiłe relacje męsko-damskie staną się okazją do popisów błyskotliwego poczucia humoru Woody'ego Allena, który z właściwą sobie przenikliwością i inteligencją punktuje ludzkie słabości swoich bohaterów.

 


***

 


"Uosobienie dobroci i delikatności" - Audrey Tautou o DZIEWCZYNIE Z LILIĄ

 


 


„Nigdy nie miałam szansy, by zagrać Julię, ale za to dostałam rolę Chloé!” – ekscytuje się francuska gwiazda Audrey Tautou. Od jutra słynną Amelię będzie można oglądać w „Dziewczynie z lilią”, ekranizacji „Piany dni” – międzynarodowego bestsellera Borisa Viana, określanego „najbardziej wzruszającą historią miłosną, jaka kiedykolwiek została napisana”. Za adaptacją kinową powieści stoi specjalista od magicznych filmowych love story, zdobywca Oscara – Michel Gondry („Zakochany bez pamięci”).
 
„Moim zdaniem Chloé wywołuje skojarzenia z czymś przepełnionym słońcem i poezją.” – mówi Tautou. „Jest uosobieniem dobroci, czystości i delikatności. Przypomina mi szekspirowską Julię, ponieważ jej historia jest równie romantyczna i czysta oraz, rzecz jasna, nierealna. Dla mnie bohaterowie filmu - Colin i Chloé to dwie pokrewne dusze. W ich związku jest też sporo naiwności, ale w pozytywnym sensie.”
 
„Praca z Romainem Durisem, Gadem Elmaleh, Aïssą Maïga i Charlotte Le Bon, że wymienię tylko tę czwórkę, była ogromną przyjemnością. Takie towarzystwo na planie filmu Gondry na podstawie książki Viana – chyba nie można chcieć więcej!”

Colin - młody i bogaty wynalazca - ma praktycznie wszystko, czego zapragnie, z wyjątkiem miłości. Za sprawą przyjaciół poznaje piękną Chloe. Wzajemna fascynacja od pierwszego wejrzenia szybko przeradza się w miłość na całe życie. Po wymarzonym ślubie udają się w podróż. Po powrocie Chloe zapada na bardzo rzadką chorobę. Colin zrobi wszystko, aby uratować ukochaną.
 
Nowy film Gondry’ego to ekranizacja „Piany dni” – międzynarodowego bestsellera, określanego „najbardziej wzruszającą historią miłosną, jaka kiedykolwiek została napisana” (Raymond Queneau); autorstwa Borisa Viana – francuskiego pisarza słynącego z niezwykłej wyobraźni i nieprzeciętnego poczucia humoru.

 


***

 


Rozwrzeszczany mutant z "X-Men" romansuje z wampirzycą w BYZANTIUM Neila Jordana

 


 


Caleb Landry Jones, latający mutant z przeboju „X-Men: Pierwsza klasa” zakochany w wampirzycy! Wszystko za sprawą „Byzantium” - najnowszego horroru Neila Jordana. Wysmakowane wizualnie, klimatyczne dzieło reżysera „Wywiadu z wampirem” zagości w kinach 2 sierpnia.


Urodzony w teksańskim Garland, Jones ma na koncie m.in. role w głośnej „Kontrabandzie”, oscarowym obrazie „To nie jest kraj dla starych ludzi” oraz serialu „Breaking Bad”. Jednak wszyscy miłośnicy komiksów pamiętają go przede wszystkim z występu w „X-Men: Pierwsza klasa”, gdzie zagrał Seana Cassidy’ego, mutanta zdolnego kruszyć głosem mury.  
 
W filmie Matthew Vaughna postać Jones’a nosiła symboliczny pseudonim Banshee, oznaczający zjawę zwiastującą śmierć w irlandzkich legendach. W „Byzantium” role się odwrócą i pozbawiony supermocy Caleb sam stanie oko w oko z krwiożerczą istotą, w którą wcieliła się nominowana do Oscara, BAFTA i Złotego Globu, gwiazda młodego pokolenia - Saoirse Ronan.


Co wyniknie ze spotkania byłego X-Mana z piękną wampirzycą, która w „Pokucie” Joe Wrighta potrafiła wpędzić w kłopoty samego Profesora Xaviera (James’a McAvoya), przekonamy się na początku sierpnia, wraz z powrotem Neila Jordana do tematyki, która przyniosła mu zasłużone miejsce w panteonie mistrzów horroru. 

Dwie kobiety Clara (Gemma Arterton) i Eleanor (Saoirse Ronan), ścigane przez tajemniczego prześladowcę, znajdują schronienie w podupadłym kurorcie nad oceanem. Kiedy na jaw wychodzi ich skrzętnie skrywana tajemnica, staje się to początkiem serii dramatycznych wydarzeń, których geneza sięga kilka wieków wstecz.

 


***

 


Kolejny międzynarodowy sukces "W IMIĘ..." - film Szumowskiej zwycięzcą 27. edycji Mix Milano Festival

 



Trwa świetna passa zagranicznych sukcesów „W imię…” Małgośki Szumowskiej, którą w lutym bieżącego roku zapoczątkował elitarny konkurs główny Berlinale. Tym razem najnowszy obraz autorki „33 scen z życia” i głośnego „Sponsoringu” triumfował we Włoszech, gdzie otrzymał nagrodę główną na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Mix Milano. Przypomnijmy, że „W imię…” udało się już sprzedać do szerokiej dystrybucji w ponad 25 krajach na całym świecie, a do polskich kin trafi 20 września.

„W imię…” to historia niemożliwej miłości księdza, osadzona w realiach katolickiej społeczności. Poruszająca opowieść o człowieku uwikłanym w intymny dramat.
 
Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) obejmuje nową parafię i organizuje ośrodek dla młodzieży niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem (w tej roli Mateusz Kościukiewicz) zmusi kapłana do zmierzenia się z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny.
 
W obsadzie - obok Andrzeja Chyry („Dług”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”) i Mateusza Kościukiewicza („Bejbi blues”, „Wszystko, co kocham”) - Maja Ostaszewska („Jack Strong”, „Katyń”, „Uwikłanie”), Łukasz Simlat („Wymyk”, „Lincz”, „Bez tajemnic”), Tomasz Schuchardt („Jesteś Bogiem”, „Miasto 44”) i Olgierd Łukaszewicz („Generał Nil”, „Katyń”). Autorem zdjęć, a równocześnie współscenarzystą, jest Michał Englert, laureat festiwalu Sundance za zdjęcia do filmu „Nieulotne” i FPFF w Gdyni za „33 sceny z życia”.
 
Światowa premiera filmu odbyła się w ramach 63. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie, gdzie film reprezentował Polskę w Konkursie Głównym i uhonorowano go prestiżową nagrodą Teddy Award. Wśród jej poprzednich laureatów znaleźli się, między innymi: Pedro Almodóvar, Tilda Swinton, Francois Ozon, Derek Jarman, Lukas Moodysson i Todd Haynes. Berlińska premiera filmu zakończyła się długą owacją na stojąco i obiła się szerokim echem na łamach międzynarodowej prasy.
 
Kolejny zagraniczny sukces „W imię…” to Nagroda Główna na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dortmund|Cologne 2013 (The International Feature Film Award), gdzie polska produkcja rywalizowała z ponad setką filmów z pięćdziesięciu krajów świata, z których do Konkursu Głównego trafiło zaledwie osiem. W uzasadnieniu nagrody dla „W imię…” doceniono obraz Szumowskiej za jego odwagę, wybitną grę aktorską oraz głębokie, humanistyczne przesłanie. „W imię…” zostało również uhonorowane Nagrodą dla Najlepszego Filmu, a Andrzej Chyra Nagrodą dla Najlepszego Aktora na Neisse Film Festival Zittau 2013.
 
Producentem „W imię…” jest firma MD4, film powstał w koprodukcji z Canal +. Dystrybutorem nowego obrazu Szumowskiej jest firma Kino Świat.

 


***

 


Drugim okiem

 

 

 

 

 



Jako pierwszy drugim okiem rzuci ChrisK alias kulak4 alias Krzysiek, a na cel wziął Człowieka ze stali. Oto jego werdykt.

 



 


„Człowiek z brązu”



Superman umarł już raz na łamach komiksu, ponosząc śmierć z ręki Doomsday'a. Można by odnieść wrażenie, iż ukochany symbol Ameryki został równie skutecznie pogrzebany w światku filmowym po premierze produkcji „Superman: Powrót” z roku 2006. Wspomniany obraz wyreżyserowany został przez święcącego wówczas triumfy Bryan'a Singera odpowiedzialnego za pierwsze dwie części serii „X-Men”. Megaprodukcja o astronomicznym budżecie w wysokości 209 mln. dolarów nie przyniosła jednak chwały facetowi w rajtuzach, zawodząc oczekiwania tak wytwórni, jak i zagorzałych fanów.

Bazując na moich 7 letnich wspomnieniach, w/w „Superman: Powrót” nie był złym filmem. Singer bynajmniej nie zamiótł pod dywan losów Kenta z poprzednich odsłon, ukazując powrót Człowieka ze stali na błękitną planetę. Pomimo zmian fabularnych, główne skrzypce jako naczelny wróg Supermana ponownie odgrywał Lex Luthor - z licem samego Kevina Spacey'ego, zaś cała intryga obracała się wobec niebezpiecznej skały zwanej kryptonitem. Po seansie z dziełem Singera utkwiła mi w pamięci scena ratowania samolotu pasażerskiego przed katastrofą, moment zderzenia pistoletowej kuli z okiem głównego herosa, szczypta humoru wpleciona zarówno w relacje Supermana/Kenta z Lois Lane jak i osobę Luthora (głównie dzięki aktorstwu Spacey'ego) oraz patetyczna, aczkolwiek budząca emocje końcówka. Jak na 7 lat od ostatniej projekcji, to chyba nieźle?

Na wieść o połączeniu sił Snydera i Nolana przy produkcji najnowszego filmu o Supermanie, fanów komiksowego bohatera ogarnęła fala ekscytacji. Twórca jednej z najlepszych adaptacji komiksu w dziejach kinematografii („Watchmen:Strażnicy”), w tandemie z osobą odpowiedzialną za wskrzeszenie postaci Batmana i przywrócenia jej należnego miejsca w filmowym panteonie gwiazd (patrz: nowa trylogia)? Obsada składająca się z takich nazwisk jak Costner, Crowe czy Fishburne? Budżet po raz kolejny przeczący granicom zdrowego rozsądku? Wszystkie składowe równania dawały jeden wynik – prawdziwy powrót Supermana.

„Człowiek ze stali” po raz kolejny ukazuje losy Clarka Kenta (Henry Cavill), poczynając od jego narodzin na planecie Krypton, poprzez burzliwy okres dorastania, aż do momentu, w którym Ziemię najeżdża Generał Zod (Michael Shannon), przestępca pochodzący z rodzimej planety Supermana. Jedyny obrońca ludzkości będzie musiał podjąć śmiertelną walkę z wrogimi siłami, by chronić ludzi wśród których odnalazł swój nowy dom...

Zapomnijcie o poprzednich kinowych odsłonach Supermana – Snyder zaoferował nam odświeżony „origin” (historię początku) postaci, rozpoczynając film od ostatnich dni planety Krypton. Jor-El (Russel Crowe), ojciec Clarka/Kal-Ela, ratuje przed śmiercią swego potomka wysyłając go na naszą planetę. Niestety, już sam początek „Człowieka ze stali” zwiastuje to, czego obawiałem się najbardziej widząc ostatnią zajawkę filmu – zbytnie rozwleczenie historii i skupienie się na postaci Supermana poszukującej swych początków i sensu istnienia. Wstęp jest co prawda efektowny wizualnie (obca planeta trawiona wojną, wrogie strony dosiadające pterodaktylopodobnych istot, powietrze przeszywane energetycznymi strzałami...), niemniej dłuży się, pozostawiając widza w nieznośnym oczekiwaniu na ujrzenie tytułowej postaci ze swym charakterystycznym logo.

Po przydługawym prologu film bynajmniej nie nabiera tempa, rezonując wokół postaci Kenta będącej społecznym wyrzutkiem, bez swego miejsca we wszechświecie. Jego tułaczka po różnych zakątkach Stanów Zjednoczonych przeplatana jest bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Część fabuły obejmująca okres dojrzewania przyszłego Supermana jest bodajże najciekawszym i najbardziej emocjonalnie nacechowanym elementem filmu. Młody Clark, za namową swego przybranego ojca Jonathana (Kevin Costner), postanawia ukryć swoje nadprzyrodzone zdolności przed światem. Kluczowy moment w relacji przyszywanego ojca z synem jest w stanie poruszyć widza (pomimo swej oczywistej banalności), czego nie można powiedzieć o reszcie filmu. Dopiero przy samej końcówce Snyder ponownie uderza w czułą strunę poprzez zmuszenie Supermana do podjęcia moralnie kontrowersyjnej decyzji. Reszta prób wywołania emocji u kinomana zwyczajnie spala na panewce. W mocno krytykowanym „Superman: Powraca” scena, gdy pozbawiony mocy Kent ulega zwykłym oprychom Luthora, kończąc z twarzą w błocie i własnej krwi, jest przynajmniej do pewnego stopnia wzruszająca. W „Człowieku ze stali” zaś podniosła muzyka towarzyszy większości „epickich” (w zamierzeniu) sekwencji, stopniowo coraz bardziej męcząc sztucznie pompowaną podniosłością wydarzeń.

„Człowiek ze stali” nie zawiódł w jednym aspekcie, mianowicie w rozmachu starć okraszonych pierwszoligowym CGI (efekty specjalne). Skala zniszczeń podczas kolejnych potyczek Supermana z pozaziemskimi adwersarzami zrywa kapcie ze stóp, zjadając na śniadanie pojedynki ze wszystkich trzech odsłon „Transformers” razem wziętych. Destrukcji ulegają ulice, budynki, wielopiętrowe kondygnacje, o samochodach nie wspominając. Te ostatnie fruwają w powietrzu niczym pyłki na wiosnę, siejąc popłoch i zamęt wśród uciekających ludzi. Podczas finałowego starcia Superman i Zod nie szczędzą sobie razów, okładając się czym i gdzie popadnie. Z jednej strony tak efektowna orgia zniszczeń i destrukcji cieszy swym rozmachem, z drugiej jednak całemu zamieszaniu brak spójności i charakterystycznych elementów. Po n-tej z kolei eksplozji wstrząsającej budynkami w samych fasadach, widz zaczyna mieć powoli dość komputerowo generowanego chaosu. Szczątkowa wymiana zdań pomiędzy walczącymi bynajmniej nie dodaje kolorytu starciom ostatecznie sprawiając, iż druga połowa filmu stanowi wypalający gałki oczne monotonny spektakl kolejnych mordobić.

Byłem skłonny uwierzyć, iż potraktowanie nowych przygód Supermana ze śmiertelną powagą ma szansę się udać. Jak na złość, lekko zawadiacki charakter poprzednich inkarnacji Kenta stanowił jedną z zalet wcześniejszych filmów. Tym razem jego relacja z Lois Lane pozbawiona została humorystycznego pazura, między wspomnianą dwójką nie iskrzy nawet na moment, można również zapomnieć o wymianie ciętych uwag. Rola panny Lane (Amy Adams) w „Człowieku ze stali” ogranicza się głównie do bycia porywaną (z wyjątkiem akcji na statku obcych) i ratowaną.

Jest w filmie parę scen, które aż prosiłyby się o lżejsze potraktowanie w celu rozładowania nabzdyczonej do granic możliwości pompatycznej atmosfery. Jedna z nich, tj. przesłuchanie Supermana w tajnej bazie wojskowej, niemalże zahacza o element humorystyczny, reszta filmu jednak ugniata się pod naporem wzniosłych czynów i jeszcze bardziej wzniosłej muzyki. Tej ostatniej zaś daleko do charakterystycznego motywu przewodniego serii (tutaj boleśnie nieobecnego), będąc niemalże typowym „kopiuj-wklej” podobnej szaty dźwiękowej z innych przeładowanych patosem produkcji. Film o Supermanie bez słynnego utworu Johna Williamsa brzmi niczym smutny paradoks. Nawet Singer nie popełnił tego błędu, znajdując w swojej wersji miejsce dla wiekowej kompozycji. Jeśli zaś ktoś (czyt. Snyder) decyduje się na rezygnację z muzycznej spuścizny poprzedników, niech przynajmniej zaoferuje substytut godnie zastępujący pierwowzór.

Czy ktoś narzekał przypadkiem na Brandona Routha w roli Supermana u Bryan'a Singera? Niestety, Henry Cavill gra z miną wiecznie strapionego nieszczęśnika z kijem od szczotki wsadzonym w wiadome miejsce, będąc jeszcze sztywniejszym niż poprzedni aktor. Oczywiście największą winę w takim przedstawieniu Człowieka ze stali ponosi Snyder - na spółkę ze scenarzystą, usilnie odbierając „eSowi” resztki poczucie humoru. Inna sprawa to dobór głównego złego, tj. Generała Zoda. O ile aktorowi odgrywającego rolę mściwego złoczyńcy (Michael Shannon) nie można wiele zarzucić, tak jego wysiłki idą na marne poprzez mały potencjał kreowanej postaci. Większość rysów psychologicznych Zoda zostaje dodanych pod sam koniec filmu, niejako na doczepkę, zamykając całą motywację Generała w jednym-dwóch zdawkowych zdaniach. Lex Luthor, tak w wykonaniu Hackmana jak i Spacey'ego, wciąż pozostaje niedoścignionym wzorem naczelnego wroga Supermana, łącząc niebanalny charakter ze szczyptą ironii, humoru i „cojones”.

Co nieprzyjemnie zaskakuje i skutecznie obniża przyjemność z seansu to niesamowite wręcz spłycenie sylwetki głównego bohatera. Pomimo przedstawienia jego dylematów moralnych, traumatycznych przeżyć z dzieciństwa oraz zepchnięcia na margines przez społeczeństwo, brak jego obecności jako typowego herosa przywdziewającego czerwono-niebieskie barwy skazuje Supermana na dalszy plan. Przez ponad połowę filmu Człowiek ze stali niemalże nie istnieje, okazjonalnie pomagając pod płaszczykiem anonimowości ludziom w potrzebie. Jak już wspomniałem wcześniej, rys psychologiczny trapionego konfliktem wewnętrznym Kenta skutecznie buduje jedynie burzliwa przeszłość, w której przybrany ojciec wpoił przyszłemu Supermanowi swój własny światopogląd, jednocześnie ucząc go panowania nad swymi emocjami (jedna z niewielu świetnych scen gdy młody Clark zaczyna odbierać wszystkie sygnały swoimi wyostrzonymi zmysłami). A że flashbacki z przeszłości ustępują w końcu miejsca niekończącej się serii bezpłciowych starć? Cóż, prawa rynku i nastawienie na efektowną ekranową młóckę robią swoje.

Udając się żwawym krokiem na długo wyczekiwany seans „Człowieka ze stali” nuciłem sobie ochoczo pod nosem charakterystyczny temat muzyczny z poprzednich kinowych „Supermanów”, w myślach wciąż powtarzając sobie, iż Snyder i Nolan nie mają prawa zawieść. Po projekcji filmu pozostało mi jedynie uczucie zniesmaczenia nadmiarem przesadnie chaotycznej rozwałki i przesytem komputerowych efektów oraz zawód spowodowany pozbawionym charakteru Supermanem i brakiem wbijającej w fotel szaty muzycznej. Szybkensem opuściłem salę kinową z nosem opuszczonym na kwintę, ponownie nucąc utwór Johna Williamsa i zadając sobie retoryczne pytanie: „Snyder i Nolan, jak mogliście to tak zepsuć...?”. Pomimo miażdżącej krytyki, zdecydowanie wolę wersję Singera (o klasycznych dwóch „Supermanach” z Reevem nie wspominając), po której w pamięci zostają co bardziej charakterystyczne sceny. Z nowego „Człowieka ze stali” pozostanie mi jedynie wspomnienie totalnej ekranowej destrukcji na niespotykaną dotąd skalę. Destrukcji tak Metropolis jak i mitu Amerykańskiego herosa. Miał powstać najlepszy Człowiek ze stali z rąk Snydera i Nolana, otrzymaliśmy zaś tanią imitację z brązu uginającą się pod ciężarem własnej patetyczności. Ot, spektakularnie wykonana wydmuszka


Ogółem: 6/10


 

***

 

 

 

 

***

 

 


 

Z nowości DVD/Blu-ray...

 

 

 

Szklana pułapka 5 / A Good Day to Die Hard (2013)





 



 



Reżyseria: John Moore

Scenariusz: Skip Woods, Roderick Thorp

Produkcja: USA

Czas trwania: 98 minut

Obsada:

Bruce Willis - John McClane
Jai Courtney - Jack McClane
Sebastian Koch - Komarov
Rasha Bukvic - Alik

 

 

Zastrzelisz własnego ojca? - John


Hollywood uwielbia żerować na naszej sentymentalności. I nic w tym złego, dopóki otrzymujemy filmy godne naszego czasu i pieniędzy.  Szklana pułapka to jedna z tych serii, która towarzyszy mi od dzieciństwa [Co wiele tłumaczy - przyp. Deadpool] i nigdy się nie nudzi. Mam tu na myśli pierwsze trzy filmy. Czwarty nie był najgorszy, ale ukazywał Johna McLane'a jako podstarzałego faceta. Na ekranie wystarczy zobaczyć to tylko raz, bo w końcu nie młodnieje jak Benjamin Button. Najnowsza - piąta - odsłona kontynuuje wątek poznawania reszty rodziny Johna. W „czwórce” mieliśmy okazję zobaczyć jego córkę - Lucy, a teraz przyszedł czas na syna – Jacka. Aby było kompletnie stereotypowo panowie mają problemy z komunikacją i ich wspólne tournée po Rosji będzie służyło za rodzaj terapii. Tak, dobrze czytacie nasz dzielny bohater nawiedza w końcu Rosję, by zaprowadzić porządek w szeregach tamtejszych złoczyńców. W końcu w ostatniej odsłonie załatwił już wszystkich bandytów w USA, a nowe pokolenie jeszcze jest w przedszkolu. Oto wakacje w stylu amerykańskim.

Poważnie pisząc, John wyrusza na wycieczkę do Moskwy, gdy dowiaduje się, że jego pierworodny dopuścił się morderstwa i wylądował w więzieniu. Jak to w amerykańskim filmie bywa nic nie jest tym czym się wydaje, a raczej odwrotnie – wszystko jest tym czym się wydaje, bo Jack pracuje jako tajny agent i wypełnia bardzo ważną misję, mającą ocalić świadka w równie ważnej sprawie. Cały plan ląduje w koszu, gdy na arenę wkracza tatuś, jednak z czasem obydwaj ocalą świat i dokopią czarnym charakterom. I to największa bolączka tego filmu, czyli przewidywalność. Nawet końcowy zwrot akcji nie jest zaskoczeniem, jeżeli uważnie oglądamy całość od początku. Czy nie można było uczynić z Jacka prawdziwego czarnego charakteru? Gdyby John musiał być w rozterce - zabić syna, dla którego nie ma nadziei czy pozwolić by świat legł w gruzach - byłoby na co popatrzeć. A tak oglądamy to co w setkach innych produkcji. Nie zdziwię się jeśli w kolejnej części na ekrany powróci jego żona jako ofiara porwania. Mogliby przynajmniej odstrzelić ją podczas ekspozycji, by Johnowi puściły hamulce i rozpoczął krwawą zemstę...wiem, marzyć miła rzecz. A tak, cały ten bajzel doprawiono jeszcze tradycyjnym konfliktem pokoleń, który ma podkreślić, że mimo różnic bohaterowie są w stanie się zmienić i działać razem...bo się popłaczę.

Już wolałbym historię ze złym bratem bliźniakiem, który odnajduje się po latach po drugiej stronie barykady. Przynajmniej Bruce Willis mógłby rozwinąć trochę skrzydła aktorskie, a tak pikuje w dół niczym Ikar. Z Jackiem nie jest lepiej. Wcielający się w tę postać Jai Courtney jest mało przekonywający i nie budzi w widzu myśli pokroju „z chęcią zobaczę go w kontynuacji”. W tej roli widziałbym za to Sama Worthingtona, ale wiadomo, że po Avatarze jego gaża znacznie wzrosła. Mm też innego kandydata, który w połączeniu z pewnym reżyserem dałby świetny seans. Mowa o Ryanie Goslingu i Nicolasie Winding Refnie. Pierwszy to tylko życzenie, drugi był brany pod uwagę na tym stołku. A tak dostaliśmy Johna Moore'a znanego Wam z takiego dzieła jak...Max Payne. Rozumiem, że każdemu może zdarzyć się potknięcie jak ekranizacja gry studia Remedy, ale w ramach rehabilitacji może lepiej powierzyć takiemu komuś mniej kultową serię?

Na nic zdadzą się triki w postaci wersji reżyserskiej, która wydłuża pościg w Moskwie i usuwa postać Lucy. John McLane powinien przejść już na emeryturę albo przenieść się do krainy CGI. Jest słaby, nudny i stanowi cień samego siebie. Nawet największy wyróżnik serii, czyli akcja został spi......zepsuty. Jasne, mamy pościgi, bójki, strzelaniny, walkę z helikopterem, ale wszystko już gdzieś widzieliśmy. Jedynie pościg na ulicach Moskwy sprawił, że na chwilę wpatrywałem się w telewizor z zapartym tchem. Kaskaderzy musieli mieć niezły ubaw demolując tyle rzeczy. Poziom absurdalności niektórych scen przebija Szybkich i wściekłych, ale widząc ile pracy musiało kosztować twórców zgranie w czasie tego wszystkiego, co ma miejsce na ekranie wybaczam im w pełni bzdury z tej sekwencji.

Nie mam nic przeciwko filmom przy których mogę wyłączyć myślenie, nie lubię jednak tych, które mnie denerwują poprzez szarganie klasyki. O ile w czwórce miło było zobaczyć Johna w podstarzałej wersji, gdy doskwierało mu to i owo, tutaj przeobraził się niemal w Terminatora.  Po wyskoczeniu zza osłony kasuje wszystkich niczym... Bruce Willis w Niezniszczalnych - dobrze, że przynajmniej wylali mu trochę sztucznej krwi na czerep.. Tam było to wybaczalne ze względu na konwencję, w tym przypadku aż oczy bolą. Uszy również, bo dialogi dorównują filmom klasy B-.

W porównaniu z każdą wcześniejszą odsłoną Szklana pułapka 5 wypada blado, przepraszam BLADO!. Zachodzę w głowę, jak taka gwiazda kina jak Bruce Willis pozwoliła, by powstał taki potworek szargający jego jedną z lepszych kreacji? Odpowiedzi są trzy: duży czek, uraz głowy, już mu wszystko jedno i ma fanów gdzieś. Nie dowiemy się jak jest naprawdę, ale wiem, że kolejnych przygód Johna McLane'a nie chcę oglądać, chyba że zrobi je Christopher Nolan w stylu Mrocznej Szklanej pułapki.

 

Ocena końcowa:

 

 

***

 

Pozostałe recenzje przeniosłem do Kącika Filmowego numer 50.5, ponieważ strona przestała je poprawnie wyświetlać ze względu na zbyt dużą długość.

 

 

***

 


Zaszczytem było i jest pisanie dla Was. Dziękuję, że poświęcacie swój czas, by zajrzeć co tydzień do tej części PPE. Do przeczytania w kolejnych 50 odsłonach Kącika filmowego!

 

 

Łukasz Kucharski Strona autora
cropper