Kącik filmowy #57
Praktycznie w całym kraju dało się słyszeć krzyk uczniów i nauczycieli, którzy musieli powrócić do sal tortur...to jest lekcyjnych. Dobrze by było gdyby jednak nie zapominali o ćwiczeniach, może im w tym pomóc film Sztanga i cash. Zapraszam!
Wiadomości ze świata filmu
Wściekły Kurt Russell
Kaskader Mike zanim pojawił się w filmie Quentina Tarantino pracował ciężko na planie Szybkich i wściekłych. Przynajmniej teraz można wysnuć takie nierealne przypuszczenie, bo Kurt Russell prowadzi rozmowy w sprawie ewentualnego występu w siódmej odsłonie samochodowego cyklu. Wedle doniesień Russell pretenduje do roli, którą wcześniej kuszono Denzela Washingtona.
***
Ultron zyskał twarz
Po kontynuacji Człowieka ze stali, najbardziej wyczekiwanym filmem z bohaterami komiksów jest Avengers: Age of Ultron. W związku z dziełem Whedona nadal wiele rzeczy pozostaje utajnionych, ale wiemy już kto wcieli się w tytułowego zakapiora – James Spader. Zdobywca Emmy, znany z takich produkcji jak np. Boston Legal, Wilk, Sekretarka czy Lincoln, skończył w tym roku 53 lata, więc jest mało prawdopodobne iż na ekranie będzie paradował z własną twarzą. Najprawdopodobniej zyska cyfrową charakteryzację.
***
Ubisoft + Sony = Watch_Dogs The Movie
Dwaj giganci – Sony i Ubisoft Motion Pictures – nawiązali współpracę z New Regency, by powołać do życia Watch_Dogs w formie hollywoodzkiej. Film miałby rozszerzać uniwersum, które wedle szefowej Columbia Pictures: idealnie nadaje się do przeniesienia na ekran - jasne, w końcu w tak otwarty wiat można wrzucić każdą historię. Tym sposobem, lista ewentualnych ekranizacji gier ponownie wzrasta. Pytanie, ile z nich rzeczywiście trafi do kin?
***
Miyazaki schodzi ze srebrnego ekranu
Legenda japońskiej animacji – Hayao Miyazaki – postanowił zakończyć swoją karierę. Wiadomośc trafiła do mediów podczas festiwalu w Wenecji, gdzie premierę miał najnowszy film mistrza pt. The Wind Rises (Kaze Tachin). Szef studia Ghibli Koji Hoshino powiedział: Miyazaki zdecydował, że "Kaze Tachinu" będzie jego ostatnim filmem i teraz przejdzie na emeryturę. Bez wątpienia jest to wielka strata, ale kto wie, może mistrz jeszcze powróci z dobrowolnego wygnania ze świata kina.
***
Hugo w rękach najlepszych
W minioną niedzielę, w Teksasie, wręczono nagrody Hugo dla najlepszych z najlepszych produkcji fantasy i science-fiction. Oto szczęśliwi zwycięzcy.
Powieść
John Scalzi - „Redshirts: A Novel with Three Codas"
Mikropowieść
Brandon Sanderson - „The Emperor's Soul"
Nowela
Pat Cadigan - „The Girl-Thing Who Went Out for Sushi"
Opowiadanie
Ken Liu - „Mono no Aware"
Książka „nawiązująca"
Brandon Sanderson, Dan Wells, Mary Robinette Kowal, Howard Tayler, Jordan Sanderson - „Writing Excuses, Season 7"
Powieść graficzna
Brian K. Vaughn, Fiona Staples - „Saga, Volume One"
Długa forma dramatyczna
„Avengers", scen. Joss Whedon, reż. Joss Whedon
Krótka forma dramatyczna
„Czarny Nurt", odcinek serialu „Gra o tron", scen. George R.R. Martin, reż. Neil Marshall
Redaktor tekstów krótkich
Stanley Schmidt
Redaktor tekstów długich
Patrick Nielsen Hayden
Grafik
John Picacio
Magazyn
„Clarkesworld" pod redakcją Neila Clarke'a, Jasona Hellera, Seana Wallace'a i Kate Baker
Fanzin
„SF Signal" pod redakcją Johna DeNardo, JP Frantza i Patricka Hestera
Fancast
Elizabeth Bear, Paul Cornell, Seanan McGuire, Lynne M. Thomas, Catherynne M. Valente, David McHone-Chase „SF Squeecast"
Pisarz-fan
Tansy Rayner Roberts
Grafik-fan
Galen Dara
Nagroda Johna W. Campbella
Mur Lafferty
***
W rękach fanów
Wolverine vs Predator
Starcie dwóch największych łowców w kosmosie musiało w końcu nadejść. Przed Wami dziewiąty odcinek Super Power Beat Down i rzeźnia na całego.
***
Super Mario Brothers Parkour
Najczęściej to asasyni demonstrują swoje parkourowe umiejętności. Dwóch hydraulików miało jednak dosyć tego monopolu i postanowiło wziąć sprawy w swoje wąsy. Swoją drogą Mario musi mieć niezły zapas czapek.
***
League of Legends - Blind Ambition
Fenomen League of Legends przeniósł się na filmy fanowskie, czego przykład znjadziecie poniżej. Oto pojedynek między Lee Sin'em i Katariną.
***
Star Drunk – Space Alien V
Gwiezdne przygody czasem wymagają większej ilości procentów, które sprawią że kosmiczna rzeczywistość stanie się znośna. Star Drunk to film fanowski napisany, nakręcony i zagrany w alkoholowym upojeniu.
***
Kino Świat prezentuje...
Nie jesteśmy ubogimi krewnymi Europy! - Szumowska, Chyra i Ostaszewska o festiwalowych sukcesach W IMIĘ
Nie musimy czuć się jak ubodzy krewni na salonach Europy, przekonują Małgośka Szumowska, Andrzej Chyra i Maja Ostaszewska. Twórcy wielokrotnie nagradzanego obrazu „W imię…” wierzą, że za sprawą ich filmu świat na nowo odkryje polskie kino.
„W imię…” to mój największy sukces międzynarodowy.” - mówi Szumowska. „Film dostał się do Konkursu Głównego Berlinale, gdzie od kilkunastu lat nie było żadnej polskiej produkcji. Na festiwal przesyłanych jest 7 000 filmów, z czego do konkursu trafia osiemnaście. Można sobie wyobrazić skalę tej selekcji i na pewno daje ona właściwy stempel jakości.” - podkreśla reżyserka. „Film jeździ po festiwalach na całym świecie. Ma za sobą 60 imprez, a przed sobą kolejne 40. Mamy dobre recenzje w prasie zagranicznej, zainteresowanie dziennikarzy. Po premierze polskiej lecimy do Londynu, Paryża i Nowego Yorku.” - dodaje.
Podobnego zdania jest odtwórca głównej roli, Andrzej Chyra. „Polskie filmy przez lata omijały festiwale „klasy A” i nie trafiały do konkursów głównych. Tym bardziej cieszy dobra reakcja publiczności.” - stwierdza aktor. „Mieliśmy poczucie, że nie pojechaliśmy do Berlina na marne i że nie jesteśmy biednymi krewnymi, który nagle dostali się na salony. Byliśmy traktowani i postrzegani na równi z resztą. To było przyjemne i budujące uczucie. Sądzę, że filmem „W imię…” weszliśmy w dialog europejski i światowy i rośnie szansa, że polskie filmy będą teraz uważniej oglądane i poważnie traktowanie.”
„Film ma rewelacyjny odbiór i zbiera kolejne nagrody. Na Berlinale rola Andrzeja zrobiła furorę. Gdziekolwiek się pojawialiśmy, ludzie nie tylko pięknie i ciepło mówili o filmie, ale także o jego występie. To było coś niesamowitego.” - dopowiada filmowa Ewa, czyli Maja Ostaszewska.
„W imię…” to poruszająca opowieść o człowieku uwikłanym w intymny dramat. Opowiada historię księdza Adama (Andrzej Chyra), który obejmuje nową parafię i organizuje w niej ośrodek dla młodzieży niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem (w tej roli Mateusz Kościukiewicz) zmusi jednak kapłana do zmierzenia się z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny.
W obsadzie - obok Andrzeja Chyry („Dług”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”), Mateusza Kościukiewicza („Bejbi blues”, „Wszystko, co kocham”) i Mai Ostaszewskiej („Jack Strong”, „Katyń”, „Uwikłanie”) - Łukasz Simlat („Wymyk”, „Lincz”, „Bez tajemnic”), Tomasz Schuchardt („Jesteś Bogiem”, „Miasto 44”) i Olgierd Łukaszewicz („Generał Nil”, „Katyń”). Autorem zdjęć, a równocześnie współscenarzystą, jest Michał Englert, laureat festiwalu Sundance za zdjęcia do filmu „Nieulotne” i FPFF w Gdyni za „33 sceny z życia”.
Najnowszy obraz autorki wielokrotnie nagradzanych „33 scen z życia” i głośnego „Sponsoringu” wejdzie na nasze ekrany 20 września, wcześniej zobaczą go widzowie Gdynia Film Festival, gdzie - jako jeden z 14 tytułów prestiżowej oficjalnej selekcji - powalczy o Złote Lwy dla Najlepszego Filmu.
***
Coś podobnego nie zdarzyło się od lat! Polskie CHCE SIĘ ŻYĆ sensacją MFF w Montrealu (w kinach w 2013 roku)
„Chce się żyć” Macieja Pieprzycy urasta na sensację Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Montrealu. Reprezentujący Polskę obraz zachwycił widzów i krytyków. Pierwsi zgotowali filmowi owacje, jakich na imprezie nie widziano od lat; drudzy nie mają wątpliwości - „Chce się żyć” to jeden z najpoważniejszy kandydatów do głównych nagród festiwalu.
„Dwa razy mieliśmy owacje na stojąco. Widzowie stali i klaskali ponad 10 minut, co podobno nie zdarzyło się na tym festiwalu od lat. Klaskali by dłużej, tylko już nas organizatorzy zaczęli wypraszać z sali, bo zablokowaliśmy następny pokaz.” - relacjonuje Pieprzyca na oficjalnym fanpage’u filmu na Facebooku.
Najnowszy obraz reżysera to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, poruszająca, emanująca optymizmem i humorem, historia niepełnosprawnego Mateusza, który - mimo trudności w komunikacji ze światem zewnętrznym i licznych przeciwności losu - udowadnia, jak wiele może zdziałać siła ludzkiego ducha. W roli głównej znany z „Jesteś Bogiem” Dawid Ogrodnik, który stworzył jedną z najniezwyklejszych i najbardziej wzruszających kreacji w polskim kinie ostatnich lat, na miarę aktorskich dokonań Daniela Day Lewisa („Moja lewa stopa”), Javiera Bardema („W stronę morza”), Mathieu Almarica („Motyl i skafander”) i Francoisa Cluzet („Nietykalni’).
„Ogrodnik jest tu już gwiazdą.” - pisze Pieprzyca, a jego słowa potwierdzają autorzy pierwszych zagranicznych recenzji. „Niezwykle poruszający i wzruszający film.” â zachwyca się dziennikarz livrecinema.com i wystawia filmowi najwyższą jak dotąd notę 9,5/10. „Dawid Ogrodnik dał pokaz niesamowitego talentu. Pytany, skąd wziął siłę do zmierzenia się z taką rolą, odpowiada, że czerpał ją z ciężkiej pracy i modlitwy. Efekt jest znakomity. „Chce się żyć” to wielki film, warty największych nagród.” - podsumowuje recenzent.
Z opinią tą w pełni zgadza się news-reel.blogspot.com. „Swoją znakomitą kreacją, polski aktor Dawid Ogrodnik zasłużył na nagrody. Jego rola nie tylko wymagała dogłębnego zrozumienia psychologii bohatera, ale była wyzwaniem poprzez swoją fizyczność i wymagała skomplikowanych treningów. Aktor wyznał nawet, że w przygotowaniach do filmu nieoceniana okazała się pomoc zawodowego mima.” - emocjonuje się bloger.
Przypomnijmy, że poza zakwalifikowaniem się do elitarnej selekcji MFF w Montrealu, film Pieprzycy znalazł się również w prestiżowym gronie produkcji nominowanych do Złotych Lwów Gdynia Film Festival.
Kiedy Mateusz (Dawid Ogrodnik) przyszedł na świat, lekarze wydali na niego wyrok, uznając go za „roślinę”. Jednak rodzice chłopca (Arkadiusz Jakubik i Dorota Kolak) nigdy nie pogodzili się z diagnozą, wierząc, że mimo problemów z komunikacją, ich syn jest w pełni sprawny intelektualnie. Mateusz dorasta otoczony troską i miłością, zyskując wiernego przyjaciela - mieszkającą w sąsiedztwie Ankę (Anna Karczmarczyk). Jednak los sprawia, że musi rozłączyć się z rodziną i trafia do specjalistycznego ośrodka. Z dala od bliskich podejmuje trudną walkę o godność i prawo do normalnego życia. Sytuacja Mateusza zmieni się, kiedy do placówki trafi młoda wolontariuszka (Katarzyna Zawadzka), a on sam przyciągnie uwagę lekarki (Anna Nehrebecka), która pracuje nad eksperymentalnymi metodami leczenia.
W doborowej obsadzie filmu Macieja Pieprzycy, obok laureata Festiwalu w Gdyni Dawida Ogrodnika, zdobywca Polskiej Nagrody Filmowej - Orzeł Arkadiusz Jakubik ("Drogówka"), laureaci Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni - Dorota Kolak („Jestem twój”), Katarzyna Zawadzka („W imieniu diabła”) i Janusz Chabior („Made in Poland”) oraz utalentowane aktorki młodego pokolenia - Anna Karczmarczyk („Galerianki”) i Helena Sujecka („Yuma”). Nieletniego Mateusza zagrał fenomenalnie uzdolniony debiutant Kamil Tkacz („Biegnij chłopcze, biegnij”).
„Mimo poważnej tematyki „Chce się żyć” jest filmem o wydźwięku zdecydowanie optymistycznym. To historia, która porusza, ale także wywołuje uśmiech i skłania do refleksji związanych z życiem, śmiercią, miłością czy normalnością. To opowieść, który daje nadzieję, zawartą w pozytywnym przesłaniu. Dzięki sile ducha, można przezwyciężać przeciwności losu, wyjść poza własne ograniczenia, cieszyć się życiem, takim jakie ono jest. Znaleźć szczęście. Tylko nie można się poddawać. Nigdy." Maciej Pieprzyca, reżyser.
***
Księżniczka Fraszyńska wybranką blaszanego serca Braciaka! Wideo-wywiad z gwiazdami RYCERZ BLASZKA. POGROMCA SMOKÓW (w kinach od 6 września)
Po paśmie sukcesów w Europie, przebojowy „Rycerz Blaszka. Pogromca smoków” zmierza na nasze ekrany. W tytułowej roli niezłomnego rycerza, co nie lęka się przygód i korozji, wystąpił Jacek Braciak, a wybranką jego blaszanego serca została Jolanta Fraszyńska, mająca na koncie role disnejowskiej „Mulan” i rozbrykanej Wandelopy von Cuks z „Ralpha Demolki”.
W tej bajce każdy znajdzie coś dla siebie. Dziewczynki w mig zaprzyjaźnią się z uroczą księżniczką Bo, a lubiący majsterkowanie chłopcy po seansie od razu będą chcieli przenieść się do królestwa Zardzezii - przekonują Fraszyńska i Braciak. I nie sposób odmówić im racji.
„Rycerz Blaszka” okazał się wielkim przebojem europejskich kin. W samych tylko Niemczech pełną humoru komedię, zrealizowaną w unikatowej i niezwykle efektownej technice „cel-shading”, obejrzało ponad 600 000 widzów. Widzowie i krytycy nie kryli swojego uznania: „Cóż za wspaniały i pomysłowo skonstruowany fantastyczny świat.” - pisał Bild, „Świetny film przygodowy, od początku do końca”, „cudowny film dla dzieci”, „zachwycający film z mnóstwem świetnych piosenek” - dopowiadały Sueddeutsche Zeitung, Waz i National Geographic Kid.
Na naszych ekranach film zagości 6 września. O jakość dubbingu i polskie wersje piosenek zadbało studio PRL, odpowiadające za rodzime wersje językowe hitów „Disco Robaczki”, „Renifer Niko ratuje brata” i „Zambezia”. W obsadzie - poza Braciakiem i Fraszyńską - błyszczą m.in. gwiazdy „Rancza” - Artur Barciś i Cezary Żak, obdarzające swymi głosami i talentem komicznym dwie głowy… jednego smoka Popiołka oraz etatowy czarny charakter polskiego kina Janusz Chabior w roli złodziejaszka Boba i dubbingowy specjalista do zadań specjalnych i misji pozornie niemożliwych Jarosław Boberek, jako smoczek Koks.
***
Allen wciąż na topie! 210 847 widzów obejrzało BLUE JASMINE
Kolejny rok, kolejny film i kolejny sukces! „Blue Jasmine” - „najlepszy obraz Woody’ego Allena od ponad 20 lat" kontynuuje świetną passę poprzedników i od dnia premiery cieszy się wielką popularnością w Polsce. Na przełomie ostatniego tygodnia film obejrzało 133 831 osób, co przekłada się na łączną frekwencję 210 847 widzów i status najchętniej oglądanego „dorosłego filmu” weekendu.
Z weekendowej konfrontacji z „Blue Jasmine” zwycięsko wyszły wyłącznie animowane „Samoloty”, natomiast wszystkie filmy dla starszej publiczności musiały uznać wyższość produkcji Allena. Obrazowi nowojorczyka, który od piątku do niedzieli powiększył frekwencję o kolejne 53 822 widzów, nie ani zagroziły „Sztanga i cash” (16 734 widzów w weekend), ani filmy biograficzne „Jobs” (32 584 widzów) i „One Direction” (48 086 widzów).
Silną pozycję w krajowym rankingu „Blue Jasmine” ugruntował już w pierwszy weekend wyświetlania, kiedy z frekwencją 77 016 widzów uplasował się na pierwszym miejscu box office’u, deklasując przy okazji pozostałe premiery - „Dary Anioła: Miasto kości” (48 627 widzów) i Kick-Ass 2 (4 083 widzów), których łączna frekwencja nie była w stanie zagrozić przebojowi Allena.
Polska popularność „Blue Jasmine” idzie w parze z sukcesami osiąganymi przez film w USA, gdzie najnowszy obraz twórcy „O północy w Paryżu” zarobił już 20,5 miliona dolarów. Tym samym pobity został wynik poprzednika, zeszłorocznej komedii „Zakochani w Rzymie” (16,7 miliona dolarów zysku), a w zasięgu „Blue Jasmine” pozostaje frekwencyjny wyczyn „Vicky Cristina Barcelona" - 23,2 miliona dolarów.
W najnowszym filmie twórcy „O północy w Paryżu” i „Zakochanych w Rzymie” wystąpiła Cate Blanchett, już teraz wymieniana za tę rolę wśród faworytów do Oscara. Fenomenalnie zagrała kobietę z wyższych sfer, która - po aresztowaniu zdradzającego ją notorycznie męża-milionera (Alec Baldwin) - przenosi się do San Francisco, do lekceważonej wcześniej siostry. Tam próbuje ułożyć sobie życie i znaleźć nową miłość. Zaskakujące relacje damsko-męskie stają się okazją do popisów błyskotliwego poczucia humoru Woody’ego Allena.
Po spektakularnej filmowej wycieczce po najbarwniejszych miastach Europy (zmysłowa Barcelona, romantyczny Paryż i kipiący humorem Rzym), Woody Allen powraca do rodzinnej Ameryki. Na planie jego najnowszego filmu tradycyjnie spotkała się imponująca gwiazdorska obsada. Obok laureatki Oscara i dwóch Złotych Globów - Cate Blanchett („Władca Pierścieni”), już teraz wymienianej wśród głównych kandydatek do przyszłorocznego Oscara, pojawią się m.in. ośmiokrotnie nominowany do Złotego Globu i raz do Oscara Alec Baldwin („Zakochani w Rzymie”), uhonorowana Złotym Globem Sally Hawkins („Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia”), charyzmatyczny Peter Sarsgaard („Była sobie dziewczyna”), odkryty przez braci Coen Michael Stuhlbarg („Poważny człowiek”), gwiazda „Współczesnej rodziny” i „Zakazanego imperium” Bobby Cannavale oraz ulubieniec Ameryki, słynny komik, producent i scenarzysta Louis C.K
***
Oto najmodniejszy aktor Francji. Nowy Antonio Banderas! Tahar Rahim powraca w filmie PRZESZŁOŚĆ (w kinach od 6 września 2013)
Jego kreacja w „Proroku” była - nomen omen - objawieniem na europejskiej scenie filmowej. Dziś Tahar Rahim, nazywany przez Vogue francuskim Antonio Banderasem, jest gwiazdą pierwszego formatu. O współpracę z aktorem zabiegają najwięksi, jak chociażby Asghar Farhadi, twórca nagrodzonego Oscarem i Złotym Globem „Rozstania”. Efektem ich współpracy jest „Przeszłość” - poruszający dramat psychologiczny, który w polskich kinach zagości 6 września.
32-letni Tahar przyszedł na świat w francuskim Belfort, małym mieście, któremu - jak sam mówi - dość paradoksalnie zawdzięcza swą miłość do kina. „Belfort nie oferuje nastolatkom zbyt wielu rozrywek. Szukając ucieczki przed nudą zacząłem oglądać filmy. W hurtowych ilościach, czasem po pięć dziennie. Podczas gdy moim kumple chodzili po górach, ja przesiadywałem w kinie.” - wspomina aktor.
Młodzieńcza pasja zawiodła go na studia na Uniwersytecie Paula Valéry w Montpellier. Po ich ukończeniu wystąpił w kilku epizodycznych rolach na małym i dużym ekranie, jednak prawdziwy przełom miał nastąpić w 2008 roku. Wtedy to, szczęśliwym zrządzeniem losu, aktor trafił do jednej taksówki z Jacquesem Audiardem - reżyserem „Proroka”. Wspólna podróż zamieniła się w nieformalny casting, a kilka miesięcy później Rahim zabłysnął rolą 19-letniego żołnierza mafii, Malika. Na film Audiarda posypał się deszcz zasłużonych nagród i wyróżnień, w tym nominacja do Oscara, a sam Tahar otrzymał za swoją kreacją Europejską Nagrodę Filmową i Cezara.
Choć w kolejnym obrazie - „Dziewiątym legionie” Kevina Macdonalda - Rahim przywdział togę i sandały, na konferencjach prasowych i premierze filmu pojawiał się jak zwykle elegancki, w ubraniach od topowych projektantów. „Kocham modę.” - wyjaśnia aktor i nie sposób odmówić mu wyczucia w temacie. „Pamiętam swój pierwszy casting i ubrania, jakie mój agent przygotował specjalnie na tę okazję. Nie podobały mi się do tego stopnia, że szukałem sposobu, by ich nie zakładać. Gdy nie zadziałały żadne argumenty słowne, „przypadkowo” oblałem się kawą. Sabotaż był dobrym wyjściem, a ja otrzymałem upragnioną rolę.” - śmieje się Tahar.
***
Skarbiec zapowiedzi
Bez rewelacji, ale i bez tragedii. Tak prezentuje się miniony tydzień pod względem zapowiedzi.
***
Tym razem Diana zaprezentuje się Wam w zapowiedzi przygotowanej na rynek Japoński
***
Zestaw krótkich opowieści opartych na twórczości Tima Wintona zaprezentuje wielu Australijskich aktorów – tych z pierwszej ligi oraz tych niższych.
***
Samuraj Keanu Reeves pragnie przyciągnąć międzynarodową publiczność na fantastyczną wersję opowieści o 47 Roninach.
***
Opowieść o ludzkim upadku oparta na książce Cormaca McCarthy'ego.
***
Wedle hasła z plakat, film stanowi połączenie Kill Billa z Mad Maxem.
***
Historia gwiazdy koszykówki Jeremy'ego Lina, przez którą poprowadzi nas Daniel Dae Kim znany z serialu Lost i Hawaii Five-O.
***
Szaleńcza jazda z Jamesem McAvoy'em otrzymała kolejny króciutki zwiastun. Oto i Filth.
***
Walka z systemem nigdy nie jest łatwa, ale bez niej bylibyśmy kompletnymi marionetkami. Ron Woodroof jest jednym z wojowników, który doczekał się filmu o swoim życiu.
***
Romanse najczęściej nie kończą się dobrze. W szczególności, gdy dodatkowy obiekt uczuć skrywa mroczną tajemnicę.
***
Kino drogi o dwóch przyjaciółkach – Kate i Chloe – powracających do rodzinnego miasteczka, w którym czekają niezałatwione sprawy.
***
Drugim okiem
W tym tygodniu Chris K spróbował podejrzeć jak niecni ludzie próbowali oszukać pewnego władcę w Gambit, czyli jak ograć króla. Oto jego werdykt.
Reżyseria: Michael Hoffman
Scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen
Produkcja: USA
Czas trwania: 89 minut
Obsada:
Cameron Diaz - PJ Puznowski
Colin Firth - Harry Deane
Alan Rickman - Lionel Shahbandar
Stanley Tucci - Martin Zaidenweber
Plan (nie)doskonały
Bracia Cohen cieszą się jak najbardziej zasłużoną sławą w światku filmowym. Mało kto nie słyszał o kultowym „Fargo” utrzymanym w mroźnym klimacie szalejącej zimy czy produkcji „To nie jest kraj dla starych ludzi” z zapadającą w pamięć postacią nietypowego mordercy (dziwaczna fryzura oraz butla z gazem jako broń). Dzieła spod ręki utalentowanego rodzeństwa ocierają się o geniusz, zaskakując świetnymi scenariuszami, głębokimi postaciami oraz nietuzinkową atmosferą. W przypadku filmu „Gambit”, Cohenowie zeszli na lżejsze tory komedii kryminalnej, nie spuścili jednak z tonu pod względem jakości opowiedzianej historii. Tym razem bracia ograniczyli się do napisania skryptu produkcji, zaś stery projektu przejął Michael Hoffman. Czy łajba dopłynęła szczęśliwie do Box Office'owego brzegu?
Harry Deane (Colin Firth) to lekko ciamajdowaty pasjonat malarstwa pracujący dla ekscentrycznego i aroganckiego bogacza, Lionela Shabandara (Alan Rickman). Podirytowany brakiem choćby krztyny szacunku ze strony zadufanego szefa, kustosz postanawia wprowadzić w życie swój plan idealny mający na celu ogołocenie milionera z ładnej sumki pieniędzy. Deane zamierza bowiem wrobić Shabandara w zakup reprodukcji obrazu Moneta. By jednak pieczołowicie zaplanowany fortel się powiódł, Harry zmuszony jest udać się do Teksasu i przekonać piękną, aczkolwiek niezbyt błyskotliwą PJ Puznowski (Cameron Diaz) do współpracy. Jak się jednak okaże, nic nie pójdzie zgodnie z planem...
„Gambit” to lekka komedia kryminalna, wybijająca się ponad przeciętność dobrze rozpisanym scenariuszem i paroma komicznymi scenami. Autentycznie zabawna wymiana zdań w hotelowej recepcji opierająca się na niedomówieniach czy spotkanie japońskiej delegacji z bufoniastym Shabandarem powodują salwy szczerego śmiechu. Znalazło się również w skrypcie miejsce na lekki humor sytuacyjny w postaci fajtłapowatego Deane'a śmigającego bez spodni po gzymsach i lądującego w pokojach gości. Sama realizacja misternego planu także bawi, zwłaszcza, gdy wszystko idzie na opak i w dokładnie odwrotny sposób niż to sobie biedny Harry zaplanował. Na dokładkę zaś mamy ciekawą końcówkę filmu, która stanowi pozytywne zaskoczenie.
Miła gratka czeka również fanów znanych nazwisk wypełniających obsadę. Firth co prawda po raz kolejny, po postaci króla Jerzego z „Jak zostać królem”, wciela się w budzącego sympatię lekkiego nieudacznika, niemniej robi to z odpowiednim dystansem do roli. Ciekawie wypada Cameron Diaz w osobie zblazowanej Teksanki w nieodłącznym kowbojskim kapeluszu o lekkodusznym stylu bycia. Aktorka w dość komiczny sposób naśladuje teksański akcent z charakterystycznym wiejskim zaciąganiem, co rusz rzucając niskolotne maksymy zasłyszane od swojej mamy. Alan Rickman zawodowo zaś wcielił się w postać zadufanego w sobie businessmana, traktującego z góry wszystkich i wszystko, po godzinach oddając się swojej nud(ystycz)nej pasji. Stawkę domyka Stanley Tucci jako ekscentryczny ekspert od malowideł posługujący się specyficznym językiem stanowiącym połączenie angielskiego z germańskimi wstawkami. Interesujący kolektyw postaci odegranych w dobry sposób to duży plus „Gambita”.
Film ogląda się lekko i zaskakująco przyjemnie, głównie dzięki wprawnej ręce braci Cohen starających się pogrywać z utartymi schematami już od pierwszych klatek seansu. Sama początkowa sekwencja realizacji planu wprowadza widza w pole, dalej zaś akcja obiera równie ciekawe tory. Dzięki inteligentnym dialogom oraz scenariuszowi na modłę komedii (p)omyłek, (nie)udany skok pociesznego Deana ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Co by jednak nie było za słodko – skarcić twórców należy za żałośnie wykonaną scenę z tygrysem. Swoisty „pojedynek” PJ z przerośniętym futrzakiem bije po oczach sztucznością i głupotą. Reszta filmu na szczęście trzyma odpowiedni poziom.
Oglądając „Gambita” z nastawieniem na przyjemne kino rozrywkowe z nutką kryminału, widz powinien być usatysfakcjonowany. Pomimo powierzenia przez braci reżyserii obrazu w cudze ręce, czuć w produkcji duch Cohenów przejawiający się choćby w specyficznych postaciach czy humorze. Warto zaliczyć w/w film, by dowiedzieć się „jak ograć króla (?)”. Porządne kino.
Ogółem: 7+/10
W telegraficznym skrócie: bracia Cohen ograniczyli się tym razem do napisana skryptu komedii kryminalnej; ciekawe postacie, znani aktorzy (Firth, Diaz, Rickman) i sporo śmiechu to recepta na dobry seans; lekkie kino rozrywkowe z ciekawym zwieńczeniem misternego planu.
***
***
W kinach...
Sztanga i cash / Pain & Gain (2013)
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
Produkcja: USA
Czas trwania: 129 minut
Obsada:
Mark Wahlberg - Daniel Lugo
Dwayne Johnson - Paul Doyle
Anthony Mackie - Adrian Doorbal
Tony Shalhoub - Victor Kershaw
Nazywam się Daniel Lugo i wierzę w fitness - Daniel
Nasz niesamowity organizm został wyposażony w zestaw przydatnych mięśni. To jak je wykorzystujemy zależy najczęściej od nas. Mądrzy ludzie wyróżniają trzy główne typy – gładki, szkieletowy i sercowy. Bohater filmu Sztanga i cash (nie jestem przekonany do tego tytułu) ciężko pracuje nad każdym z nich. Jednak piękna i użyteczna muskulatura nie jest wystarczająca dla Daniela Lugo, który pragnie czegoś więcej. Pragnie amerykańskiego snu, by osiągnąć swój cel zrobi wszystko.
Całymi dniami Daniel pomaga ludziom przychodzącym do Sun Gym, stać się pomnikami zdrowego trybu życia. Angażuje się w to całkowicie i obserwując zgraję bogaczy dochodzi do wniosku, że teraz przyszła jego pora na pławienie się w luksusie. Obmyśla więc (teoretycznie) sprytny plan, polegający na porwaniu jednego z klientów i oskubaniu go do cna, ale wszystko w zgodzie z prawem. Wystarczy bowiem kilka podpisów od zmaltretowanej ofiary na odpowiednich dokumentach przekazania własności i wszystko będzie tak jak według Lugo być powinno. Tak szeroko zakrojona akcja to nie robota dla jednej osoby, więc napakowany heros werbuje swojego najlepszego kumpla Adriana oraz nowego mięśniaka Paula. Trzech muszkieterów obiera na cel Victora Kershawa – stuprocentowego palanta, ale wciąż myślacą i czującą istoę. Wszystko idzie zgodnie z planem do czasu, gdy przestaje i bohaterowie przekroczą granicę, zza której nie ma powrotu.
Wiedząc, że adaptacją prawdziwych wydarzeń (szerzej opisanych w książce Pain & Gain: This is a True Story Pete'a Collinsa), które miały miejsce w latach dziewięćdziesiątych zajmie się Michael Bay wiadomo czego się spodziewać. Czy aby na pewno? Na pierwszy rzut oka zobaczycie wszystkie charakterystyczne elementy twórczości mistrza widowisk bez głębszych historii, czyli reklamowe ujęcia samochodów, żarty niskich lotów czy kamerę kręcącą się dookoła bohaterów znajdujących się w sąsiadujących pomieszczeniach. Na całe szczęście Bay wyszedł trochę poza ten zestaw i zaserwował nam przyzwoitą komedię, z trochę większym sensem niż jego poprzednie dokonania. Nie zrozumcie mnie źle – lubię jego filmy, bo zapewniają wzrokowe uniesienia, ale nie powiem, by należały do najbardziej poruszających opowieści w dziejach kina.
Porzućcie jednak myśl, że czeka Was tylko zestaw zabawnych scen z idiotami, którym można kibicować. Fakt, Pain & Gain wypełnione jest śmiesznymi momentami, ale mniej więcej od połowy przestaje być zabawnie. Dlaczego? Nasi bohaterowie posuwają się za daleko. Porwanie porwaniem, nie popieram takich praktyk, ale gdyby na tym (i kradzieży) się skończyło, wszystko w pewnym sensie byłoby fajne. Jest zgoła odmiennie. Świat jaki zobaczycie jest bardzo brudny pod fasadą napompowanych mięśni. Poza postacią detektywa – jedynej osoby wierzącej w opowiastkę Kershawa – odtwarzanej przez Eda Harrisa, nie sposób polubić nikogo innego. Wydaje się, że on jedyny jest uczciwym człowiekiem, który jakimś magicznym sposobem dożył sędziwego wieku. Dodatkowo, każda z ważniejszych postaci pokrótce sama opowie jakie były jej losy. Ciężko jednak przyznać, że można im współczuć. Pewnych zachowań nic nie jest w stanie wytłumaczyć, a co więcej usprawiedliwić.
Efekt prac twórców przerósł moje oczekiwania. Bay sprawnie lawiruje między komedią, a w pewnym sensie horrorem. Cały czas nie mogłem pozbyć się myśli, że podobna sytuacja miała miejsce w naszym świecie, a nie na srebrnym ekranie. I za każdym razem spoglądając na bohaterów czułem się coraz mniej...bezpiecznie, wiedząc że tacy ludzie chodzili po ulicach, a zapewne i współcześnie mają swoje odpowiedniki. Aktorzy wcielający się w bohaterów zostali odpowiednio dobrani i grają na tyle wiarygodnie, że ich poprzednie role nie rzutują na seans. Bryluje Dwayne Johnson jako tępy mięśniak i Tony Shalhoub jako Kershaw.
Michael Bay porzucił wielkie roboty i pyskatych nastolatków na rzecz napakowanych i durnych mężczyzn. Nic dziwnego, każdy potrzebuje odmiany. Miejmy nadzieję, że ta zmiana gatunku przysłuży się nadchodzącej czwartej części Transformers. Budżet wyniósł niewiele ponad 20 milionów dolarów i wcale tego nie widać, bo dostajemy sprawnie nakręcone sceny – często wypełnione niezłą akcją. Śmiało możecie obejrzeć dzieło maestra hollywoodzkich widowisk, ale radzę poczekać z seansem aż film trafi na półki sklepowe.
Ocena końcowa:
***
W tym tygodniu to wszystko. Do przeczytania za tydzień!
Przeczytaj również
Komentarze (19)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych