Playtest: Destiny, czyli gramy w hybrydę Bungie

Playtest: Destiny, czyli gramy w hybrydę Bungie

Wojciech Gruszczyk | 17.06.2014, 15:10

Ostatnie 4 dni swojego życia spędziłem na sprawdzaniu najnowszego dzieła Bungie. Destiny w wersji Aplha wpadła na moją konsolę dość niespodziewanie, jednak po kilkunastogodzinnej grze, sprawdzeniu wszystkich dostępnych trybów, strzelaniu, strzelaniu i jeszcze trochę strzelaniu, jestem pewien jednego – amerykańskie studio potrafi tworzyć niezapomniane produkcje... Ale zacznijmy od początku.  

Pierwsza misja – kampania

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Po ogłoszeniu prac nad Destiny nie zainteresowałem się tym tytułem. Zobaczyłem kilka fragmentów rozgrywki, przyjrzałem się screenom, ale nie zwracałem szczególnej uwagi na ten projekt. Dopiero w zeszłą środę otrzymałem od Rogera stosowny kod i pomyślałem, że to może być dobra okazja, aby sprawdzić, jak Bungie radzi sobie bez lodowatego oddechu Microsoftu na plecach.

 

Sam początek testów to szybkie stworzenie postaci i „Przeznaczenie” wrzuciło mnie na jakąś planetę – pierwsza myśl? Jak to wyśmienicie wygląda! Żadne screeny i filmik w Sieci nie oddają piękna tej produkcji! No, ale dobra, nie podniecajmy się pikselami. Podążam za wyznaczonym celem, w głośniku słyszę komendy... Zaczynam czuć, że za chwilę wpadnę w bardzo głębokie bagno. Po szybkim przemarszu dostrzegam pierwszych rywali – celuję, strzelam... O, tak! Jest moc! Ale bez niepotrzebnych emocji, to dopiero początek. Idę dalej, powtarzam wcześniejszą czynność kilka razy, aż dochodzę do większej grupy oponentów – rzucam granat, wbijam w sam środek przeciwników, seria strzałów, atak z łapy, drugi granat, zmieniam broń, dobijam... Wiecie co w tym momencie poczułem? Że Bungie znowu dokonało niemożliwego. A to był dopiero bardzo przyjemny prolog.

 

W ten sposób zapoznałem się z jedną z misji fabularnych i choć w takich tytułach zazwyczaj nastawiam się na kooperacyjne bieganie za przedmiotami, to pewnie w Destiny znajdę czas na historię. Amerykanie potrafią tworzyć wciągające opowieści i nawet tak małym wstępem do tego ogromnego świata potrafili mnie zaciekawić.

 

 

 

Pierwsze chwile z PVP

 

Po pierwszej misji bez zbędnego przedłużania wskoczyłem w tryb PVP – tutaj aktualnie do dyspozycji graczy oddano 1 tryb, który polega na przejmowaniu poszczególnych punktów (typowa dominacja).

 

Pierwszy mecz to poznawanie wszystkiego – jednak jeśli graliście w jakąkolwiek odsłonę Halo, poczujecie się tutaj bardzo komfortowo. Bungie korzysta ze zdobytego doświadczenia i czerpie ze swojego starego uniwersum garściami. Dlatego strzelanie w pewnym sensie przypomina serię Halo – w każdego rywala trzeba wpakować odpowiednią ilość amunicji, są tarcze, jest dynamicznie, jednak bez zbędnej przesady (nie jest to szybkość Call of Duty / Titanfall).

 

Po kilku pierwszych spotkaniach czułem się w Destiny bardzo dobrze – każdy kolejny kill dawał mi ogrom satysfakcji i pewnie z tego powodu z przyjemnością podchodziłem do kolejnych spotkań. Te pozytywne uczucia potęgowały duże i bardzo różnorodne mapy – choć w trakcie testów dostępny był wyłącznie jeden tryb, trudno było się tutaj nudzić.

 

 

Cytadela? Tutaj robimy imprezy

 

W pewnym momencie trzeba było przerwać tę przyjemność i sprawdzić resztę przygotowanych smakołyków. Tower to miejsce „hub”, w którym widzimy naszą postać z perspektywy TPP. Pierwsze skojarzenie? Mass Effect pełną gębą. W Wieży możemy przyjmować nowe zadania, kupować przedmioty, rozmawiać z ludźmi, szykować się na podboje innych planet, czy po prostu patrzeć na tańczących dziwaków. To takie magiczne miejsce spotkań wszystkich graczy, które w przyszłości będzie pewnie wielkim miejscem handlu towarem. Tutaj bojówki będą szykować się do starć, czy nawet na dziedzińcu odbędą się spotkania klanowe. Zadziwiające jak tak prostym z pozoru pomysłem można stworzyć lokację z wielkim potencjałem. Pewnie w przyszłości spędzę tutaj wiele czasu, ale teraz pora polować na nowe przedmioty i wypełnić kilka nowych misji.

 

Sprawdźmy jeszcze tę jaskinię...

 

Drugą z trzech dostępnych misji podczas testów (pierwsza to prolog –kampania – wspomniany na początku) jest możliwość swobodnego biegania po otwartym terenie. Lądujemy sobie na planecie – w tym przypadku kawałek Rosji – i możemy śmigać po kanałach, wpadać w grupki rywali, a gdy akurat to nam się znudzi, podchodzimy do specjalnych punktów i aktywujemy misję. Bez zbędnego wyruszania do Wieży po zadanie – szybko dostajemy polecenie, wykonujemy, biegamy, strzelamy i tak z przyjemnością przemierzamy przygotowany świat.

 

 

Planeta potrafi zaskoczyć – chociaż z pozoru na przygotowanej mapie nie ma za wiele miejsc do zwiedzania, to im kopiemy głębiej, im szukamy rezolutniej, tym odkrywamy kolejne zakamarki pełne niebezpieczeństw. Schemat się powtarza – zbieramy misje, strzelamy, dostajemy nowe przedmioty, zbieramy doświadczenie, ale przyjemności jest tutaj mnóstwo. Ten tryb rozgrywki idealnie nadaje się na długie wypady z kumplami – tak aby pogadać, zdobyć kilka poziomów, szukać nowych przedmiotów i po prostu dobrze się bawić.

 

Dodajmy do tego wydarzenia „okolicznościowe”, czyli rywalizację dwóch zwaśnionych rodów, czy też desant nieprzyjaciół wielkim statkiem – niby my tutaj tylko zwiedzamy, oglądamy krajobraz, zbieramy kwiatki, ale gdy widzimy hordę biegnącą w naszą stronę, nie pozostaje nam nic innego jak rozpocząć zabawę!

 

Wielkie potwory też tutaj czyhają...    

 

Po zmęczeniu walkami z innymi graczami i bieganiem po wielkiej lokacji, zawsze możemy wybrać niebezpieczną misję. Także w tym miejscu najlepiej przygotować odpowiednią ekipę do kooperacyjnych wojaży – kolejne miażdżenie oponentów kończy się na spotkaniu z wielkim bossem, którego zabicie zajmuje mojej formacji ponad 30 minut. Gdy już kończymy, a znajomy w geście triumfu krzyczy do headseta kilka trudnych do przytoczenia w tym tekście wyrażeń, okazuje się, że walka nadal trwa, a za wielkimi wrotami nie czeka skarb, a kolejny pragnący naszej porażki rywal. Dlatego przez kolejne 30 minut strzelamy, biegamy, omijamy, aż w końcu nasze męki się kończą. Zegarek w pokoju wskazuje, że na to zadanie potrzebowałem prawie dwóch godzin – phi, widocznie ktoś tutaj kłamie, bo przecież ja dopiero zacząłem strzelać.

 

 

Takie zadania sprawiają wielką frajdę i jeśli autorzy utrzymają prezentowany z testów poziom rozgrywki – czasami jest naprawdę wymagająco – to może się okazać, że po premierze właśnie w tym miejscu spędzę najwięcej czasu. To takie instancje z World of Warcraft, które aż chce się odkrywać i przechodzić. Za pokonanie każdego większego rywala jesteśmy nagradzani sprzętem, więc motywacja rośnie z wielkością i intensywnością starć. Przecież każdy lubi od czasu do czasu włożyć nowe zabawki.

 

Bohaterowie „Przeznaczenia”

 

Napisałem już kilka słów o zadaniach i trybach, więc najwyższa pora powrócić do postaci – do dyspozycji graczy oddano trzy klasy – Titan, Hunter i Warlock –  które różnią się od siebie parametrami, początkowym ekwipunkiem oraz umiejętnościami.

 

Ja najdłużej zapoznawałem się z Warlockiem, który w pewien sposób przypominał mi maga. Oczywiście w trakcie tworzenia bohatera mamy do dyspozycji wybór wszystkich elementów wyglądu – płeć, rasa, włosy, kolor skóry. Te detale sprawiają, że na serwerach nie powinniśmy spotkać swoich sobowtórów – MMORPG pełną gębą!

 

Trzeba jednak pamiętać, że przecież gramy w FPS-a, więc do dyspozycji zainteresowanych autorzy przygotowali pokaźny zestaw dostępnego sprzętu – od hełmów, rękawic, butów, po specjalne bransoletki, karabiny, snajperki, shotguny, czy zwykłe pistoleciki. Tego wszystkiego jest naprawdę sporo, a podczas przemieszania upadłej Rosji, czy też wykonywania kolejnych zadań, zbieramy jeszcze lepsze gadżety. Samonapędzająca się machina działa, bo zawsze chcemy mieć ładniejszą, dłuższą i mocarniejszą broń – instynkt samca działa. 

 

 

Hybryda niemal idealna

 

Jeśli oglądaliście jakiekolwiek materiały z nowego dzieła Bungie, mogliście pomyśleć, że amerykańskie studio przygotowuje kawał zacnej hybrydy. Połączenie Halo z Borderlandsów to pierwsze skojarzenie, które pewnie pojawiło się w głowie wielu graczy. Ta myśl jest jak najbardziej słuszna, jednak Bungie nie tylko kopiuje znane, dobre i wypróbowane schematy, ale dodaje do każdego z nich swoje trzy grosze.

 

Czym jest ta niezwykła esencja Bungie? To świat, w który wpadniecie jak w najgłębsze i najczarniejsze bagno. Znani twórcy kolejny raz stworzyli zachwycające uniwersum – i to nie tylko pod względem grafiki, ale wszystkich dopracowanych szczegółów. Jeśli załączyliście aplhę, czy w przyszłości zapoznacie się z betą, a później pełną produkcją,  to jestem pewien, że docenicie kunszt pracy grafików i niejednokrotnie zachwycicie się tym obłędnie dopracowanym światem. Wspomniana kilka razy w tym tekście Rosja jest obrzydliwie piękna.

 

Pamiętajcie, że Destiny to połączenie produkcji (PVP, PVE misje, PVE swobodna gra) ubrane w genialne szaty, których nie powstydziłby się Mass Effect, czy nawet wywołane wcześniej do tablicy Halo oraz Borderlandsy. Uniwersum tak dokładnie przemyślane, rozplanowane i stworzone, że może się okazać jedną z najmocniejszym marek nadchodzących lat.

 

Podchodziłem do tego tytułu z ogromnym dystansem, jednak każda kolejna godzina na serwerach przekonała mnie do jednego – premiera Destiny będzie kolejnym znaczącym dniem dla całej branży. Ponownie gracze z całego świata będą szaleć i wspólnie cieszyć się z elektronicznej roz(g)rywki...

 

Dla takich gier warto być nerdem. 

 

 

A co na to inni?

 

Tomasz Kozieł - HIV - redaktor PSX Extreme: 

 

Destiny zainteresowałem się od momentu pierwszej prezentacji, a gdy podczas konferencji Sony (E3) zapowiedziano wersję alfa, ślina pociekła obficie po mej brodzie. Gra wkręciła mnie jak tornado, dosłownie wszystkie inne tytuły odłożyłem na bok. Uwielbiam serię Halo, więc klimat nie musiał mnie do siebie przekonywać. Takie s-f to ja lubię! Świetna misja singlowa, co-opowa, eksploracja nastawiona na wykonywanie małych questów, PvP, no i personalizacja – prosta jak drut, a zarazem wciągająca. Strzelanie to czysta frajda, pakowanie postaci przychodzi naturalnie. Oprawa graficzna ryje beret, w muzyce można się zakochać, aczkolwiek animacja powinna śmigać w 60 FPS-ach. Z kumplami gra się wyśmienicie i nastawiam się na ten typ zabawy. Biorę ten tytuł w ciemno i jeśli CoD: Advanced Warfare da ciała, będę online’ował w Destiny na okręta. Na kosmicznego okręta.

 

Kuba Kleszcz - stażysta PPE.pl:

 

Alpha Destiny dostarczyła mi dreszczyku emocji - zejście pod ziemię po loot zakończyło się na natknięciu się w ciemnościach na kolesia z levelem "??", który uświadomił mi, że moje miejsce jest na powierzchni. Destiny w trybie CTF przywiodła mi na myśl UT3 od Epic, dzięki latającym wokół mechom. Sam świat gry wydawał mi się pusty i mam nadzieję, że finalna wersja będzie pod tym względem ciekawsza.

 

Artur Sojka - Sojer - redaktor PSX Extreme:

 

Nie żebym jarał się samą grafiką, nic z tych rzeczy! Niemniej pod względem oprawy Destiny w mojej opinii nie ma konkurencji. Z ręką na sercu oznajmiam, iż takich chmur, takiego wschodu i zachodu słońca czy chociażby wody i padających cieni nie widziałem jeszcze na obecnej generacji (gra w ruchu wygląda obłędnie!). Drugi szczęko-opad zaliczyłem podczas starcia z bossem, gdzie walka kilku-osobowego teamu zajęła blisko 30 minut! To samo tyczy się potyczek z napotkanymi co krok adwersarzami jak Hive czy Fallen – ci także stanowią nie lada wyzwanie. Mówiąc krótko... Destiny to jak dla mnie skrzyżowanie Halo z Mass Effectem. I choć miłośnikiem tego pierwszego nie jestem, to Bungie mnie kupiło. Nawet się nie zastanawiam i łykam Destiny na premierę!

 

Piotr Rozbicki - Rozbo - redaktor PSX Extreme:

 

Alphe Destiny odpalałem bez zbytniej ekscytacji, ale po kilkunastu minutach zabawy przykleiłem się do pada na amen, a gdy do gry dołączył HIV, przepadłem na pół nocy. Gra Bungie nie będzie przełomem ale rozwala system rozmachem i jakością zabawy. Zwiedzanie świata gry jest to prawie lizanie ekranu telewizora, bo Destiny brzmi i wygląda pięknie! Wspólnie wypady na tereny opanowane przez kosmiczną szumowinę to wiadro miodu, podobnie jak zbieranie fenomenalnie wykonanego ekwipunku. Ja już wiem w co będę grał do końca tego roku (albo i następnego). Niech juz będzie premiera!

 

Oglądajcie, bo dobre!

 

Ekipa PSX Extreme - HIV, Rozbo oraz Sojer - przemierzała wspólnie świat Destiny. Tak prezentują się fragmenty ich podróży:

 

 

Mało? To oglądajcie dwugodzinną rozgrywkę:

 

 

Więcej fragmentów z Destiny znajdziecie w tym miejscu - KLIK.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny.

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper