Graliśmy w Borderlands: The Pre-Sequel! Sobek i Roger w służbie Handsome Jacka!
Tym razem zacznę bezkompromisowo - kto nie grał w Borderlands ten trąba! W pierwszej części gry wyhaczyłem platynę, w drugiej niewiele mi zabrakło, by powtórzyć ten wyczyn, w trójce zaś... Zaraz, zaraz Jakiej trójce? Czy The Pre-Sequel to w ogóle gra, która zasługuje na miano pełnoprawnej odsłony serii?
I tak i nie. Nie tak dawno deweloperzy odpowiedzialni za markę przyznali, że przeraża ich wizja trzeciej części Borderlands, jednak nie mieli w tym wypadku na myśli tytułu, który miałem okazję ogrywać dzięki uprzejmości 2K oraz Cenegi. Nie da się ukryć, że przy dobrych wiatrach i chęci wydawcy, The Pre-Sequel mogłoby zostać wydane jako duże rozszerzenie do dwójki. Jeśli jednak myślicie, że dalszy ciąg tekstu będzie utrzymany w atmosferze żali i narzekania, to jesteście w dużym błędzie. To w dalszym ciągu ta sama, znakomita seria, w której każdy wystrzelony pocisk, każda zebrana broń i każdy zdobyty level, cieszy niezmiennie.
Pierwsze minuty na księżycu, gdzie toczy się akcja The Pre-Sequel, są bardzo ślamazarne. Ma się wręcz wrażenie, że dynamika siadła, a wszystko rozgrywa się na zwolnionych obrotach. Odczucie to mija po kilku minutach, gdy zdajemy sobie sprawę, jak wiele możliwości oferuje nam niższa grawitacja. Już samo zwiedzanie planety odbywa się na nieco innych zasadach. Teraz dalekie susy wspomagane podwójnym skokiem (wykorzystujemy do tego tlen, o którym za chwilę), pozwalają pokonywać góry, przepaście, a nawet wskakiwać na kilkupiętrowe budynki. Nie brakuje też specjalnych platform, które niczym w Wipeoucie dają nam boosta i pozwalają na dalsze i wyższe loty. Lewitując w przestrzeni kosmicznej możemy teraz dokładniej przycelować naszego rywala. Odniosłem wręcz wrażenie, że podczas wymian ognia więcej czasu spędziłem dryfując w atmosferze niż stąpając po ziemi. Ale właśnie dzięki temu rozgrywka nabiera nieco taktycznego podejścia. Jeśli robi się gorąco możemy wykonać daleki skok, odwrócić się majestatycznie w stronę wrogów i powoli wykosić całe księżycowe ścierwo. Istnieje też możliwość naskoczenia z góry na rywali, co sprawdza się znakomicie, gdy pod nami roi się od kosmicznych psycholi.
Druga opinia:
Sobek: Borderlands w stanie nieważkości? Nie może być! Zniknie dynamika. Nic bardziej mylnego. Musisz dobiec do strefy z tlenem, bo ten się kończy. W ostatnim momencie wykonujesz skok korzystając z jetpacka. Udało się, spadasz przy maszcie z dającym życie pierwiastkiem. Uruchamiasz go i gotowe. Kopuła otwiera się nad Tobą, nabierasz zapas tlenu i ruszasz dalej, bo dobiegają do Ciebie Lunatycy, czyli świry pokroju Psycho, ale w skafandrach. Razisz ich bronią z nowym pierwiastkiem - wodą, czyli lodem w warunkach księżycowych. Przypominają mi się sesje w Quake 2, gdzie tempo faktycznie było wolniejsze i miło wspominam długie skoki pozwalające zdejmować przeciwników z góry.
W Borderlands: The Pre - Sequel! znowu mogłem siać zniszczenie z nieba spadając sobie powoli i celując spokojnie. Granie Wilhelmem miało jeszcze jedną zaletę – drony wspomagające gracza z powietrza, ale na ile będą naprawdę użyteczne, dowiemy się po premierze. Niekoniecznie podobały mi się niektóre tekstury, które wydają się zbyt rozmazane nawet jak na cel shading, ale to drobiazg, bo kiedy dotarliśmy z Rogerem do bossa, a zamiast walczyć zobaczyliśmy tylko logo gry oznaczające dla nas koniec prezentacji, to zrobiło mi się smutno. Chciałem więcej! Czyli 2K Australia prawdopodobnie rozwinęło formułę utrzymując przy tym czar poprzednich odsłon. Jestem dobrej myśli.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych