Kącik filmowy: Recenzja - Wolny strzelec
Niedziela - czas odpoczynku i swobodnego strzelania... Oczywiście mam na myśli niegroźne wciskanie spustu w aparacie lub kamerze. A może to nie do końca taka bezpieczna zabawa. Więcej w recenzji filmu Wolny strzelec. Zapraszam!
Wolny strzelec (2014)
Media już dawno nie są tym czym być powinny, taki wniosek można wyciągnąć po obejrzeniu „Wolnego strzelca”. Louis w którego wciela się Jake Gyllenhaal, jest desperatem szukającym źródła dochodu, nieważne czy legalnego. Nie jest to jednak zwykły uliczny opryszek, który w ciemnych zaułkach okrada słabszych. Główny bohater to raczej skrzywiony moralnie osobnik, który dzięki swojej inteligencji połączonej z kwiecistym egoizmem i sporym samozaparciem, dąży po trupach do celu, bo jak sam mówi „cel uświęca środki”. Jeżdżąc nocą, Lou jest świadkiem wypadku samochodowego, który zostaje sfilmowany przez ekipę telewizyjną. Podczas tego zdarzenia zapala mu się lampka w głowie, która jasno i czytelnie oświetla myśl „chcę to robić, chcę pracować w mediach i dobrze na tym zarabiać”. Szybka inwestycja w sprzęt do nagrywania, radio do odbierania policyjnych częstotliwości i zatrudnienie niejakiego Ricka w roli nawigatora, to pierwsze kroki w stronę upragnionej sławy i pieniędzy.
W filmie podobało mi się to, jak do roli podszedł Jake Gyllenhaal, pomijając nawet jego wychudzoną sylwetkę, po prostu zagrał bardzo profesjonalnie, a w jego oczach momentami widać wszystkie przykre rzeczy, jakie musiały przytrafić się Lou, które uczyniły go tym, kim jest. Wolny strzelec ma to do siebie, że nie liczy się właściwie z nikim i niczym, jeśli oczywiście nie wymaga tego sytuacja. Jest to manipulatorski i interesowny osobnik, a mechanizmy jego działania czynią z niego dość niepokojącego antybohatera.
Co może się podobać to zdjęcia, które momentami robią z widzem dokładnie to, o czym Louis Bloom mówi na ekranie- wciągają go w świat filmu, przybliżają mu postacie i wydarzenia w taki sposób, jakby działy się tu i teraz. Całkowitym zawodem jest dla mnie jednak ścieżka dźwiękowa, a właściwie jej brak lub niedostrzegalność. Nie przystoi filmowi, którego akcja dzieje się głównie w nocy nie mieć ani jednej elektryzującej piosenki, która do końca życia kojarzyłaby się tylko z "Wolnym strzelcem". Gdy muzyka już się pojawia jest źle dobrana i zamiast budować klimat, rozcieńcza go. Szkoda.
Historia kamerzysty filmującego ludzkie tragedie, pokazuje nie tylko sposób w jaki dziennikarstwo jest uprawiane, ale też, a może przede wszystkim stawia przed społeczeństwem lustro w którym widać prawdziwą ludzką naturę. Żądze Lou są żądzami większości z nas- sława, pieniądze, uznanie w oczach innych i choć trochę władzy. Fabuła rozwija się stopniowo, nie ma nagłych przeskoków czy zbędnych retrospekcji, dzięki czemu obraz staje się wiarygodny i spójny, choć po zakończonym seansie pomyślałem sobie, że lepiej żeby takie rzeczy się nie zdarzały się w prawdziwym świecie.
Po obejrzeniu zapowiedzi filmu dawno temu, spodziewałem się, że wyjdzie z tego coś na wzór nieco bardziej klimatycznego "Drive" z Goslingiem, ale ostatecznie to takie rozcieńczone, bo nie dziejące się w jednej lokacji, tylko w wielkim mieście "Funny Games" z domieszką "American Psycho".
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych