Reklama
Reakcja: Zaklinanie rzeczywistości. CDP.pl i strefa (nie)indie

Reakcja: Zaklinanie rzeczywistości. CDP.pl i strefa (nie)indie

Mateusz Gołąb | 28.01.2016, 18:30

Marketing to rzecz ważna. Gorzej jeżeli bywa odrobinę naciągany, a takie wnioski można wysnuć z dzisiejszej konferencji polskiego wydawcy. Jeśli nieświadomie, to warto lepiej dobierać słowa.

Dzisiaj miała miejsce konferencja prasowa CDP.pl. Nasi rodacy odnieśli spore sukcesy. Tylko pogratulować. Wiedźmin 3 sprzedaje się jak świeże bułeczki również u nas, a sam sklep całkiem nieźle przędzie rozwijając się w bardzo różnorodnych kierunkach. Jedną z nowszych inicjatyw firmy było odpalenie w ramach sklepu strefy gier niezależnych. Polecam. Masa świetnych gierek w niskiej cenie. Na ogromnym slajdzie zaświeciła przed oczami liczba 500 tytułów. Cieszę się, że dział dotyczący bliskiego mojemu sercu trendowi w branży tak prężnie się rozwija. 

Dalsza część tekstu pod wideo

W pewnym momencie trafiłem w mojej siatce społecznościowej na ciekawą dyskusję związaną z dzisiejszą prezentacją. Pominę szczegóły całej rozmowy. Zmotywowała mnie ona po prostu do przejrzenia oferty Strefy Indie i okazało się, że w jej obrębie czekało mnie niemałe zaskoczenie.

Czym tak naprawdę jest gra niezależna? Jest to niezwykle trudne pytanie. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy ta granica odrobinę się rozmyła. W 2008 roku, gdy cały ten trend eksplodował w mediach i zmiótł graczy falą uderzeniową, jaką wywołała premiera Braida, było to relatywnie oczywiste. Indykiem nazywaliśmy produkcję, która stworzona została w małym gronie osób, bez nacisków ze strony dużego wydawcy. Często również wypuszczona na rynek we krwi i pocie devów. Generalnie gra indie pozbawiona była opresyjnej tyranii panów na wysokich stołkach, pragnących jedynie banknotów płynących z kranu, najlepiej od razu po premierze. Przygotowana z miłością i w pełni wolności artystycznej.

Jeżeli nie graliście jeszcze w Braida, to koniecznie musicie go nadrobić!

Dziś ten temat trochę się skomplikował. Duże firmy również zauważyły potencjał mniej rozdmuchanych produkcji. Niczym za dawnych czasów. Doszło również do prawdziwego odkrycia Ameryki (sic!). W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zwrócił uwagę na to, że nie dociskanie biednych dewów i zmuszanie ich do robienia rzeczy na modłę Wielkiego Brata - wydawcy nie wpływa najlepiej na kreatywność. Tak też powstały świetne dzieła pokroju Child of Light i Valiant Hearts. Wbrew pozorom nazwałbym je indykami. Miałem okazje spotkać Yoana Fanise – głównego pomysłodawcę tej drugiej gry. Tytuł ten urodził się w małej ekipie i był w 100% nie nadzorowany przez Ubisoft. Dostali absolutnie wolną rękę. Yoan nie miał powodu, by kłamać, bo już jakiś czas temu rozstał się z korporacją, bo zachwycił się swobodą pracy.

Osobiście w definiowaniu tytułów jako "niezależne" starałem się zawsze kierować wspomnianą swobodą autorską oraz pewnym specyficznym sposobem myślenia o grach, jako medium, który wręcz bił z tego typu gier. Niektóre z nich były dziełami artystycznymi, inne dawały do myślenia, cześć mogła pochwalić się ciekawą historią, a wiele miało na swój sposób bawić. Widać w nich było jednak tę miłość do medium, chęć tworzenia i pewną, nazwijmy to górnolotnie, filozofią myślenia. Swoistym stanem umysłu.

Bez wątpienia granica ta staje się jednak coraz bardziej płynna. Sam przestaję być miłośnikiem takiego podziału. To nie ma znaczenia. Gra to gra i ważne, aby była dobra. Nie stawiajmy już takich sztucznych granic, bo wtedy dochodzi do sytuacji, kiedy niektórzy marudzą, że nie wypróbują danego tytułu ze względu na jego niski budżet. A jest to straszną bzdurą, bo w ten sposób tonie sporo potencjalnych hitów, a równie potencjalni odbiorcy tracą kawał dobrej zabawy.

Wróćmy jednak do konferencji. Trochę uderzył mnie fakt, że firma pochwaliła się rekordową liczbą gier niezależnych w swojej ofercie, gdy można wśród nich znaleźć wysokobudżetowe tytuły. Przeprowadziłem krótka dyskusję na ten temat z przedstawicielem firmy. Argumenty są takie, że aktualnie te tytuły wypuszczone są na rynek przez wydawców, którzy chwalą się dystrybucją gier niezależnych. Rozumiem pewną logikę, która kryje się a tym stwierdzeniem, ale zupełnie jej nie przyjmuję. W myśl tego powinno tam trafić także Lords of the Fallen, bo CI Games również opisuje siebie w podobny sposób.

Kupując Guilty Gear X2 #Reload "wspierasz twórców niezależnych" w postaci dużego japońskiego dewelopera oraz ogromnej firmy zajmującej się produkcją automatów pachinko, która aktualnie jest częścią SEGI...

Wydaje mi się, że Serious Sam, Guilty Gear X2 #Reload ani nawet seria o Wormsach nie powinny znaleźć się w tej kategorii. Zwłaszcza obecność japońskiej bijatyki jest dla mnie kontrowersyjna, gdyż KISS szczycący się etykietą niezależnego wydawcy dystrybuuje jedynie pecetowy port na zachodzie. Poważnego Sama i starsze części robaczej serii sam pamiętam stojące na półkach sklepowych w big boksach i nie łykam argumentu, że Team 17 w roku 2016 określa się mianem „indie”. Ich stare gry nie stają się  automatycznie z tego powodu indykami.

Z perspektywy osoby z zewnątrz, pierwszym co przyszło mi do głowy, była chęć podkręcenia cyferek do magicznej, okrągłej liczby tylko po to, byle wszystko wyglądało ładnie na pokazie. Swoiste zaklinanie rzeczywistości. Niekoniecznie jest to prawdą. Wbrew pozorom znając działalność osoby odpowiedzialnej za ten dział i mojego dzisiejszego rozmówcy w tej sprawie, ufam że jest to jedynie wynik tej pokrętnej logiki segregowania gier, z którą nie do końca się zgadzam.

Jakie jest wasze zdanie na temat takiej segregacji? Co świadczy o tym, że gra jest indie, a co nie? Co z bardziej szczegółowymi gatunkami, skoro wszystko się wymieszało? Czy w ogóle jest jakiś sens w przypinaniu grom kolejnych plakietek? Do przemyślenia.

PS. Już po napisaniu tego tekstu zwrócił moją uwagę pewien Tweet mojego branżowego znajomego, który punktuje także obecność w ofercie cyfrowych dodatków oraz przepustek sezonowych, co łącznie daje nam liczbę większą niż 500 pozycji. Na pewno jednak nie jest to "Ponad 500 tytułów", którymi chwalono się na dzisiejszej konferencji... Co teraz o tym myśleć?

 

Źródło: własne
Mateusz Gołąb Strona autora
cropper