Recenzja filmu „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” – Marvel rządzi!

Recenzja filmu „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” – Marvel rządzi!

Dawid Muszyński | 28.04.2016, 14:34

Nie ma co się czarować i ukrywać prawdy, nowy film o Kapitanie Ameryce w pierwszej rundzie nokautuje „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”. Nawet nie ma co zbierać.

Bracia Anthony i Joe Russo wykonali tytaniczną pracę przy „Zimowym żołnierzu”, robiąc z niego jeden z najlepszych filmów Marvela. Rozpoczęta przez nich opowieść zbliża się do ponad dwugodzinnego finału z udziałem sporej grupy superbohaterów. Sam trzon historii jest bliźniaczo podobny do tego z „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, chodzi bowiem o kontrolę rządową nad herosami, by ograniczyć straty w ludności cywilnej podczas ich kolejnych misji ratowania świata. Tyle że bracia Russo robią to o wiele lepiej od Zacka Snydera, pokazując jak bardzo zmienia się mentalność bohatera wystawionego na potępienie publiczne. Otóż po wydarzeniach w państwie Sokovia, które zostało zrównane z ziemią podczas wydarzeń z „Avengers: Czas Ultrona” i niefortunnej pogoni Kapitana Ameryki za niedobitkami z Hydry, w której giną niewinni cywile na początku filmu, 117 krajów świata mówi dość i postanawia podpisać konwencję mającą na celu rejestrację i ewidencję superbohaterów. Mają oni ujawnić swoją tożsamość i konsultować swoje ruchy z ONZ. To powoduje rozłam wśród drużyny. Po jednej stronie konfliktu staje Steve Rogers (Chris Evans), któremu nawet nie przeszkadza brak anonimowości wśród superbohaterów, ale nie może pogodzić się z tym, że ma podlegać jakiejś instytucji. Po tym co przydarzyło się S.H.I.E.L.D. nie wierzy on bowiem już w transparentność takich organizacji. Przeciwnego zdania jest Tony Stark (Robert Downey Jr.), wciąż przechodzący osobisty kryzys i mający wyrzuty sumienia za ofiary w cywilach podczas akcji Avengers najpierw w Nowym Jorku a potem w Sokovii. I pewnie strony rozwiązałyby swój konflikt pokojowo, gdyby nie pewne wydarzenie w Wiedniu, w które zaangażowany jest podobno Zimowy Żołnierz. ONZ chce jego likwidacji, na co nie zgadza się jego dawny kumpel –Kapitan Ameryka.

Dalsza część tekstu pod wideo

„Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” z powodów licencyjnych mocno odbiega od komiksowego pierwowzoru, czyli „Civil War’, ale trzeba przyznać, że scenariusz autorstwa Christophera Markusa i Stephena McFeely'a to bardzo dobrze napisana historia. W prawie 2,5 godzinnym filmie upchnięto kilka wątków oraz tylu bohaterów ilu jeszcze żadna produkcja Marvela nie miała. Wszystko jest znakomicie dozowane. Niech o tym świadczy fakt, że Iron Man pojawia się dopiero po upływie pierwszej godziny. Oprócz dobrze znanych postaci jak Falcon, Ant-Man czy Hawkeye dostajemy kilka nowych jak choćby Czarna Pantera (Chadwick Boseman) czy od dawna zapowiadany Spider-Man (Tom Holland).

To dzięki nowym herosom czujemy powiew świeżości. Obserwowanie Czarnej Pantery podczas scen walki to wielka przyjemność. Zarówno choreografia jak i pomysł na poruszanie się tej postaci są świetne. To tylko potęguje apetyt przed jego solowym filmem.

Co do Człowieka Pająka to powiem tylko, że występuje on w kilku spektakularnych scenach, ale nie mają one większego wpływu na fabułę. Od taki fajny dodatek mający na celu przyciągnięcie jeszcze większych tłumów do kina. Co nie zmienia faktu, że za każdym razem gdy pojawia się pajączek, to kradnie on cały show. Podobnie jak Ant-Man (Paul Rudd). Obaj panowie mają niezwykle zbliżone poczucie humoru.

Na wzmiankę zasługuje także Vision (Paul Bettany) próbujący odnaleźć w sobie ludzki pierwiastek. Oglądanie tej postaci w swetrze zamiast charakterystycznej dla niego peleryny, krzątającego się w kuchni, jest naprawdę zabawne. Tak samo obserwowanie jego narastających uczuć do Scarlet Witch (Elizabeth Olsen). Mam nadzieję, że to może doprowadzić do ekranizacji „House of M”. Wiem, że licencja na historię o mutantach należy do 20th Century Fox, ale od pewnego czasu mówi się o połączeniu ich sił z Disneyem by stworzyć jeden film. Czemu nie miało by być to właśnie „House of M”.

Bracia Russo znakomicie zbalansowali sceny akcji ze scenami dialogowymi. Wszystko jest tak zgrane, że widz nie czuje przestojów. Łapie po prostu powietrze przed kolejnym szaleńczym pojedynkiem. Z racji, że jest to produkcja Marvela, w chwili gdy atmosfera staje się zbyt poważna momentalnie jest rozbrajana za pomocą jakiejś sarkastycznej uwagi czy zabawnej wymiany zdań.

Wspominałem o scenach akcji. Jest ich tutaj od groma. Walki w tunelach, na dachach, na lotniskach. Każda jeszcze większa i bardziej widowiskowa od poprzedniej. I co powinno wszystkich cieszyć, w każdej bierze udział coraz więcej postaci tylko po to, by w finale zobaczyć dwie pełne ekipy konfliktu. Wielu z was zarzucało „Batman v Supermen”, że walka pomiędzy tytułowymi bohaterami trwała zaledwie 5 minut i było to stanowczo za krótko. Teraz będziecie zadowoleni, bo trwa ona długo i każda postać dostaje sporo czasu by się odpowiednio zaprezentować oraz udowodnić swoje racje.

Chciałbym jeszcze przez chwilę zostać przy scenach walki, a dokładniej przy choreografiach, gdyż są one perfekcyjne i bardzo realistyczne. Każde skrzyżowanie pięści pomiędzy bohaterami zostało naładowane energią, która momentalnie udziela się widowni. Dawno tak nie miałem i za to ten film dostaje wielkiego plusa.

Co by nie było tak cukierkowo chciałbym zwrócić waszą uwagę na dwa zgrzyty. Pierwszym jest postać Zemo (Daniel Bruhl), który jest tutaj wciśnięty poniekąd na siłę. W jego miejsce można by było wpisać inną postać i efekt w sumie byłby ten sam. Potencjał tego czarnego charakteru został moim zdaniem trochę zmarnowany. Nie chcę zbytnio wnikać w powody takiej oceny, bo mogłaby ona otrzeć się o spojler. Powiem to tak. Nie została ona tak fajnie nakreślona jak choćby Loki czy Ultron.

Drugim zgrzytem jest zbyt mocne postawienie na znajomość widowni poprzednich filmów Marvela. Poprzednie można było jeszcze oglądać jako osobne byty, z tym już tak nie jest. Znajdziemy w nim zbyt wiele odnośników do poprzednich filmów i seriali, przez co niektórzy widzowie mogą w pewnych momentach czuć się zagubieni.

Atuty

  • Nowy Spider-Man
  • Scenariusz
  • Chemia pomiędzy Downeyem Jr. a Bruhlem
  • Sceny walki

Wady

  • Zemo

Podsumowując „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” to na pewno najlepszy film Marvela, jaki dotąd powstał. Co oznacza, że nadchodzący w listopadzie „Doctor Strange” ma strasznie wysoko postawioną poprzeczkę.

9,0
Dawid Muszyński Strona autora
cropper