Recenzja komiksu Deadpool: Martwi prezydenci. Krew, flaki, żarty i niezawodny Wade
Deadpool to jeden z tych (anty)bohaterów, którego wzywamy w sytuacji bez wyjścia. Nie możesz zaatakować, nie masz odpowiedniej broni, możesz zginąć, albo po prostu nie masz siły? Zbierz gotówkę, wezwij Wilsona i oglądaj makabrę. Te słowa najlepiej przedstawiają Martwych prezydentów.
Wade Wilson zaprezentował się szerokiej publiczności na początku roku i przy okazji premiery filmu na rynku za pośrednictwem wydawnictwa Egmont pojawił się pierwszy komiks z serii Marvel Now. Jeszcze nie mieliśmy okazji zrecenzować tego temu, więc przy okazji czerwcowej premiery – Łowcy Dusz – postanowiliśmy wziąć na warsztat również Martwych prezydentów.
W pierwszej nowej przygodzie Deadpoola nie otrzymujemy przydługiego wstępu, nie poznajemy postaci, nie mamy czasu na cokolwiek. Duet scenarzystów – Brian Posehn, Gerry Duggan – wrzucają czytelników w sam środek akcji i w sumie taka forma opowieści naprawdę przypadła mi do gustu. Jest to bardzo sympatyczna zagrywka, ponieważ często w „odnowionych seriach” jesteśmy świadkami choć szczątkowego przedstawienia postaci. Twórcy wielokrotnie przez dialogi ujawniają historię protagonistów, ale w tym przypadku nie ma sensu tracić niepotrzebnych kartek – już film wprowadził wszystkich w uniwersum – więc możemy rozkoszować się opowieścią.
Może słowo „rozkoszować” jest małą przesadą, bo przygoda choć ma swoje momenty, to jednak nie jest szczytem możliwości Gerry’ego Duggana. Na samym początku komiksu poznajemy szaleńca, który przyglądając się aktualnej sytuacji Stanów Zjednoczonych stwierdza, że ten niegdyś piękny kraj upada i trzeba wskrzesić amerykańskich prezydentów, którzy poprowadzą USA do chwały. Na nieszczęście społeczności, nekromancja się udała, więc na świecie pojawiają się liderzy, jednak prezydenci nie zamierzają walczyć o kraj, a chcą go… Zniszczyć, bo to właśnie na jego gruzach powstanie nowa, lepsza Ameryka. Brzmi intrygująco? Bo w sumie tak jest, ale trzeba mieć świadomość, że te 132 strony komiksu to jeden wielki bieg.
Jak możecie się łatwo domyśleć Kapitan Ameryka nie może walczyć z wielkimi przywódcami, więc S.H.I.E.L.D. zatrudnia do akcji Deadpoola. Cała opowieść to w zasadzie ciągła akcja, krwawe sceny, sporo humor oraz przełamywanie czwartej ściany. Ten ostatnie element prezentuje się naprawdę nieźle i jeśli lubicie postać Wade’a to docenicie kilka dialogów oraz żartów sytuacyjnych. Nie jest to może i poziom wspomnianego wcześniej filmu – niektóre żarty są dość suche – ale w przypadku tego bohatera trzeba przyjąć taką koncepcję… Tutaj jucha leje się strumieniami, a Willson w międzyczasie rzuca żartami i taka koncepcja na pewno urzeknie sympatyków najemnika. W trakcie czytania tomu miałem kilkukrotnie uczucie, że właśnie tak powinna prezentować się ta przygoda. No może nie w każdym fragmencie, ale autorom naprawdę udało się uchwycić ducha serii. Ponadto, doceniam ingerencję polskiego tłumacza, który również postanowił zaakcentować swoją pracę przy tomie – mam nadzieję, że w kolejnych pracach zostanę równie pozytywnie zaskoczony. To niby tylko i wyłącznie mały dodatek, ale Oskar Rogowski odrobił zadanie domowe.
Dopiero pod koniec opowieści można odetchnąć, podsumować cały projekt, pośmiać się z kolejnych żartów i w sumie zakończenie dobrze nastraja na kolejną twórczość. Szkoda, że scenarzyści nie zdecydowali się wcześniej zwolnić tempo akcji i zaoferować czytelnikom kilka kartek spokojniejszych wydarzeń, ale pewnie w przypadku Deadpoola musimy przygotować się na taki kontrolowany chaos. Pozytywne wrażenia zrobiły na mnie rysunki w wykonaniu Tony’ego Moore’a, który i na początku nie wykazuje się specjalnymi scenami, to jednak w późniejszych etapach rywalizacji zaskakuje kilkoma kadrami. Na uwagę na pewno zasługują wieloformatowe rysunki oraz wspomniane już kilkukrotnie brutalne sceny, w których to Deadpool musi korzystać ze swojego daru regeneracji… Odnoszę wrażenie, że cała prezentacja naprawdę pasuje do realiów uniwersum i szaleńczego umysłu Wade’a.
Żałować można jedynie, że Martwi prezydenci tak długo się rozkręcają i brakuje tutaj większej liczby herosów z uniwersum Marvela. To dość zabawne, bo choć akcja tutaj przelatuje przez kartki, to dopiero końcówka pozwala dostrzec prawdziwą siłę tego uniwersum, najemnika i ostatnie sceny faktycznie zachęcają do drugiego tomu. W sumie końcówka pierwszego tomu sprawiła, że z miejsca sięgnąłem po drugi komiks, którego recenzję przeczytacie jeszcze w tym tygodniu.
Tytuł: "Deadpool" tom 1: "Martwi prezydenci"
- Scenariusz: Brian Posehn, Gerry Duggan
- Rysunki: Tony Moore
- Tłumaczenie: Oskar Rogowski
- Wydawnictwo: Egmont
- Data publikacji: 17.02.2016 r.
- Liczba stron: 132
- Format: 16,5x23,5 cm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Cena: 39,99 zł
Atuty
- Postać Deadpoola
- Żarty
- Ostra akcja bez trzymanki
- Zakończenie nastraja na świetną serię
Wady
- Chaos
- Nierówna historia
- Gdzie reszta ekipy?
Jak na początek to… Nie jest źle. Wade pokazuje umiejętności, kilkukrotnie dostaje po ryju, ale w sumie czuję, że będzie to dobra seria. Wierzę w tego czerwonego gogusia.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych