Zatłoczony kosmos – przegląd space-simów
Jeśli znudziło się Wam rozwalanie łbów w kolejnych odsłonach Call of Duty, wirtualna piłka nożna kojarzy się Wam co najwyżej z reklamami Lewego, zaś ścigałki są dla Was za wolne, to może czas znowu zainteresować się „kosmicznymi symulacjami”. Przechodzą obecnie renesans, więc warto rozeznać się co nieco w temacie. Scotty, warp 9 poproszę!
Wierzcie lub nie, ale kiedyś kategoria gier o nieco mylącej nazwie space-sim (no bo gdzie tam symulacja?) była bardzo popularnym gatunkiem. Takie klasyki jak Frontier, Wing Commander, Privateer, X-Wing vs TIE Fighter czy Descent: Freespace pozwalały na radosną zabawę w przestrzeni międzyplanetarnej. Lata mijały, FPSy zabijały kolejne gatunki gier, a epickie, gwiezdne wędrówki odchodziły w zapomnienie, gubiąc się gdzieś w czasoprzestrzeni. W ostatnich latach można jednak poczuć pewne ożywienie w gatunku. Nawet nie pewne – może nie jest to wybuch supernowej, ale na pewno na rynku space-simów robi się obecnie coraz tłoczniej. Zebrałem wszystkie, godne zainteresowania tytuły i przedstawiłem je Wam poniżej. To zarówno proste, bezpretensjonalne strzelanki utrzymane w międzygalaktycznych klimatach, jak i bardziej zaawansowane i skomplikowane produkcje. To też lista gier, które już wyszły (w ostatnich latach), jak i tych, które dopiero nadchodzą (oprócz Star Citizena – on nigdy już chyba nie wyjdzie z fazy alpha). No to lecimy.
Gry, które już wyszły z nadświetlnej:
Strike Suit Zero: Director’s Cut (PS 4, PC, Mobilne)
Jeśli masz szybkie palce, gorącą głowę oraz lubisz wielkie roboty w jeszcze większym kosmosie, to Strike Suit: Director’s Cut może okazać się grą idealną dla Ciebie. Mamy rok 2299 – między Ziemskim rządem a koloniami wybucha bezpardonowa, bratobójcza wojna. W tle całego zamieszania tajemnicza technologia obcych i statki. Bardzo dużo statków. W grze Born Ready Games nie brakuje kilkudziesięciu pojazdów na ekranie, rozbłysków eksplozji i smug pozostawianych przez setki rakiet. To dość bezpośrednia strzelanina, wsparta intuicyjnym i nieprzekombinowanym sterowaniem. Główną atrakcją gry (przynajmniej w założeniu) są tzw. strike suity, statki, które za przyciśnięciem klawisza transformują się w gigantyczne roboty. Twój pojazd w wersji „Optimus dla ubogich” traci wprawdzie na szybkości i zwrotności, ale dysponuje siłą ognia zdolną rozwalać krążowniki.
Strike Suit: DC ma kilka ewidentnych wad – rozgrywka z czasem staje się mocno monotonna, zaś zamiana w robota każdorazowo wybija Cię z rytmu i jakoś średnio pasuje do gwiezdnej rozpierduchy rozgrywającej się w trakcie misji. Niemniej jednak warto sięgnąć po tego szpila dla samej radochy z rozwalania oraz dla dość ciekawej fabuły.
Co jest na pokładzie: efektowna rozpierducha, transformacje statków kosmicznych, intrygująca fabuła
Czego nie ma: Bardziej wysublimowanej rozgrywki, dużej różnorodności zadań
No Man’s Sky (PS4, PC)
Ach, dzieło złotoustego Seana Murraya, to idealny chłopiec do bicia. Oto gra, która domorosłym eksploratorom miała zaoferować niewyobrażalne 18 trylionów proceduralnie generowanych planet. Unikalnych światów, wspaniałych przygód i niezapomnianej wędrówki. Szał ciał i nirwana w jednym. Tak miało być, rzeczywistość okazała się jednak brutalna. NMS wzorem naszych polityków nie spełnił nawet połowy obietnic złożonych w trakcie fantazyjnych prezentacji oraz akcji marketingowej, stając się z miejsca największym rozczarowaniem tego roku. Nie skreślaj jednak jeszcze gry Hello Games ze swojej listy zakupów. Mimo okropnego rozminięcia się rzeczywistości z reklamami, to nadal ciekawa, na swój sposób unikatowa gra. Światy są faktycznie generowane losowo, choć cokolwiek powtarzalne. Samo lądowanie na planetach wprost z przestrzeni kosmicznej, a następnie startowanie i uderzanie prosto do gwiazd odbywa się całkowicie płynnie i bez żadnych loadingów, robiąc przy tym niesamowite wrażenie. Ponadto gra urzeka wspaniałą muzyką i niesamowitymi widokami, choć walka w kosmosie i na powierzchni jest nudna jak flaki z olejem.
Po obiecanym (tym razem na serio) patchu o nazwie Foundation Update, NMS zyskał też kilka nowych funkcji. Można się np. bawić w Boba Budowniczego i konstruować swoją bazę, albo kupić za niewyobrażalnie przesadzoną kwotę własny frachtowiec. Jest też tryb przetrwania dający nam popalić brakiem surowców i niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. To wciąż nie jest gra z trailerów, ale mimo to warto się nią zainteresować, zwłaszcza jeśli jesteś zwolennikiem bardziej. spokojnego, kontemplacyjnego podróżowania po kosmosie.
Co jest na pokładzie: Losowo generowany, wielki wszechświat, wspaniałe widoki, rewelacyjna muzyka i atmosfera
Czego nie ma: Różnorodności na planetach, większego rozbudowania godnego prawdziwego space-sima, emocjonujących starć
Elite: Dangerous (PC, XOne)
Gra, która przewija się w zasadzie regularnie na naszym portalu, głównie za sprawą niesamowitych blogów Alexego78 – największego fana gry w tej części Układu Słonecznego. Ja sam spędziłem z Elite: Dangerous dobre kilkadziesiąt godzin na Xboksie One, choć w porównaniu do Alexego jestem chyba na początku całej przygody. Każdy z Was, kto pamięta lata 90., zapewne kojarzy ten tytuł oraz serię. Stworzona przez Frontier Developments produkcja najbardziej spośród wszystkich wymienionych zasługuje na miano „kosmicznego symulatora”. Oddaje graczom do dyspozycji całą Drogę Mleczną w skali 1:1. To ok. 400 miliardów systemów, z czego ok. 150,000 układów jest wziętych z rzeczywistych danych, które naukowcy zebrali o naszej galaktyce. Skala Elite:Dangerous robi wrażenie, podobnie jak możliwości, które na Ciebie czekają. Możesz być łowcą nagród, piratem, zwykłym handlarzem, albo prawdziwym eksploratorem. Co ciekawe, to gra online. Gracze na jednym, wspólnym serwerze mogą się spotykać, walczyć ze sobą lub współpracować. Istotne jest to, że ich działania (trochę wzorem leciwego Eve Online) stale wpływają na kształt galaktyki. W ramach Elite: Dangerous funkcjonuje tzw. Power Play – można się po prostu spiknąć z jedną z trzech dostępnych frakcji i poprzez wypełnianie misji wpływać na jej pozycję względem pozostałych.
Dzieło Frontier Developements jest stale rozwijane. Z czasem do gry doszła możliwość lądowania na planetach (co nie jest tak efekciarskie jak w No Man’s Sky, zaś planety to głównie gołe skały, ale i tak robi to wrażenie, zwłaszcza, że można po nich jeździć łazikiem), oraz osobny komponent przeznaczony dla żądnych krwi zabijaków, czyli Arena pozwalająca na multiplayerowe batalie w kosmosie. Na PC w Elite można zagrać w goglach VR, zaś na 2017 rok szykowana jest też wersja gry na PS4. Dla mnie to takie Dark Souls w kosmosie. Sama nauka podstaw latania zajmuje tu godziny! Sukcesem można już nazwać przeprowadzenie sprawnego lądowania na stacji kosmicznej, nie mówiąc już o poznawaniu niuansów poszczególnych statków, czy ich modyfikowaniu. Wielu rzeczy gra nie tłumaczy i trzeba je odkrywać samemu albo posiłkować się dostępnymi na stronie producenta tutorialami lub wsparciem społeczności. W zamian za poświęcenia Elite oferuje niesamowite doznania płynące z eksploracji kosmosu i niesamowite widoki. Ale to nie jest gra dla każdego, zwłaszcza że samo podróżowanie pomiędzy planetami i systemami bywa czasochłonne i monotonne. Po prostu trzeba mieć we krwi miłość do kosmicznych podróży, żeby poczuć zajawkę.
Co jest na pokładzie: Droga Mleczna w skali 1:1, ogromna swoboda, realizm wielu czynności, mnóstwo różnorodnych statków, piękna oprawa A/V
Czego nie ma: Łatwego wejścia do rozgrywki, typowo arcade’owych doznań, bo gra bywa monotonna i wymaga cierpliwości
Rebel Galaxy (PC, PS4, XOne)
W pewnym sensie przeciwieństwem Elite: Dangerous jest niepozorny indyk Rebel Galaxy. Jest tak daleko od symulacji jak to tylko możliwe. Ba! W grze Double Damage Games poruszasz się po płaskim jak patelnia kosmosie, co jest tym bardziej zabawne, że wszystkie pozostałe pojazdy NPC poruszają się względem Ciebie w pełnych trzech wymiarach. Niech Cię jednak nie zwiedzie ta pozorna prostota. To tylko pewna koncepcja, uproszczenie, którą świadomie przyjęli twórcy na rzecz rozwinięcia wielu innych ciekawych aspektów gry. W Rebel Galaxy nie sterujesz małymi, jednoosobowymi stateczkami, tylko korwetami, fregatami, frachtowcami i niszczycielami. Starcia prowadzone są za pomocą dział burtowych na wzór starodawnych bitew morskich. Oczywiście statek można stale ulepszać, robiąc np. ze zwykłego, handlowego rzęcha, najszybszy statek szmuglerski w galaktyce wzorem Sokoła Millenium.
Gra oferuje dużą swobodę, bo poza wykonywaniem zadań z głównej ścieżki fabularnej daje nam możliwość handlu, walki z piratami, przemytu, polowania na nagrody itp. Jak na indyka oferuje zaskakująco głęboki system zależności pomiędzy frakcjami, na który możesz aktywnie wpływać i kształtować ich stosunek względem siebie. Sam system handlowania i eksplorowania zakamarków kosmosu (małej, generowanej za każdym razem losowo sieci systemów gwiezdnych) również zostały dobrze przemyślane i zbalansowane. Świetna, niepozorna gra, do tego opatrzona fajną, rockową muzyczką.
Co jest na pokładzie: Kozackie, duże statki, fajna przygoda, rozbudowany rozwój oraz system frakcji
Czego nie ma: Prawdziwego latania po kosmosie, we wszystkich trzech wymiarach
Evochron Legacy (PC)
Gra Star Wraith 3D to kolejna część w serii Evochron. To typowy space-sim, który może być ciekawą alternatywą dla Elite’a i dla Star Citizena. W porównaniu do konkurentów ma dość biedną oprawę, za to wyróżnia się mechaniką latania, w której szczególnie fajnie odwzorowano efekt inercji (bezwładności). Wpływa ona w Evochron Legacy na wszystko –podróżowanie, manewrowanie, czy też kosmiczne batalie. To bardzo rozbudowany kawał kodu, dający szerokie spektrum możliwości i czynności do wykonywania. Można też lądować na planetach (płynne przejście z przestrzeni kosmicznej na powierzchnię ciała niebieskiego) i modyfikować swój stateczek na ogromną skalę – od wszelkich podzespołów, systemów i uzbrojenia, poprzez skrzydła, silniki itp. W zasadzie w pojeździe można wymienić wszystko, co też wpływa na jego wygląd.
Evochron to mała, wielka gra. Mała, bo zajmuje na dysku naprawdę niewiele miejsca i ma oprawę godną wczesnych lat 2000. Wielka, bo oferuje otwarty kosmos, wiele możliwości i wymaga wielu godzin nauki. Dla zapaleńców.
Co jest na pokładzie: Duży, otwarty kosmos, ciekawa mechanika lotu, dużo możliwości rozwoju
Czego nie ma: Wypasionej oprawy, łatwego wejścia do rozgrywki
Eve: Valkyrie (PC, PS VR)
Zapewne znacie Eve Online, słynnego kosmicznego MMO, które już od lat przyciąga totalnych freaków gotowych poświęcić swoje życie dla rozwoju wirtualnej galaktyki? Chłopcy odpowiedzialni za markę próbowali już sił w FPS-ie osadzonym w uniwersum Eve (z marnym skutkiem), a teraz uderzyli w wirtualną rzeczywistość. Dla chcących się wyżyć w kosmicznej próżni Valkyrie będzie idealnym tytułem. To po prostu multiplayerowy shooter osadzony w przestrzeni międzygwiezdnej, w którym 2 kilkuosobowe drużyny ścierają się na niewielkich rozmiarów arenach (fajnie zaprojektowanych, pełnych asteroidów czy wraków ogromnych krążowników). Do wyboru i odblokowania jest szereg statków pogrupowanych na różne kategorie. Każdy charakteryzuje się innymi statsami i innym uzbrojeniem, znacząco wpływającym na konieczną do przyjęcia taktykę. Wady i zalety poszczególnych statków uzupełniają się między sobą, przez co istotne znaczenie ma (w założeniach) gra drużynowa.
Eve: Valkyrie ma trzy podstawowe wady. Po pierwsze, oprócz całkiem fajnego i efektownego tutoriala, jest w zasadzie pozbawiona kampanii singleplayerowej (nie liczę możliwości rozegrania meczy z przygłupimi botami). Po drugie system mikropłatności wymusza na graczu płacenie za lepszy sprzęt i statki (chyba że chcemy godzinami grindować w celu ich zdobycia). Po trzecie, do rozgrywki bardzo szybko wkrada się chaos i bezmózgie naparzanie w przycisk strzału. Na szczęście ów chaos niemal kompletnie rekompensowany jest w rewelacyjnym trybie Carrier Assault – trzyetapowej rozgrywce polegającej na eliminacji wrogiego lotniskowca. To tutaj najbardziej przydaje się zorganizowana gra z innymi oraz odpowiednie wykorzystanie zalet statków. Poza tym to jedna z tych gier, która w perfekcyjny sposób wykorzystuje zalety VR (zarówno Oculusa na PC, jak i PS VR na PS4). Oglądanie wnętrza kabiny za pomocą gogli w trakcie niesamowicie dynamicznych starć z przeciwnikiem robi piorunujące wrażenie i daje niesamowitą wczuwę. To po prostu trzeba wypróbować na własnej skórze! Wada takiego rozwiązania jest jedna – bez gogli VR nie zagrasz w Valkyrie wcale. Ale coś za coś.
Co jest na pokładzie: Efektowne starcia, fajny design map, niesamowite wrażenia płynące z dobrodziejstw VR
Czego nie ma: wyrafinowanego gameplay’u (chyba że gramy w Carrier Assault), kampanii dla jednego gracza, możliwości gry bez gogli VR,
Gry wciąż w tunelu podprzestrzennym:
Star Citizen (PC)
Powiedzieć, że Star Citizen jest tworzony długo, to eufemizm astronomicznych rozmiarów. Początek prac nad tym space-simem to powrót do branży legendy gatunku, Chrisa Robertsa – twórcy serii Wing Commander i Privateer, a także reżysera jednego, gównianego filmu na podstawie tej pierwszej marki. Zainicjował on kampanię na Kickstarterze na rzecz stworzenia gry kosmicznej, jakiej historia nie widziała. Star Citizen spotkał się z ogromnym entuzjazmem i zebrał rekordową ilość pieniędzy w historii growego crowdfundingu. Efekt? Niemal 5 lat tworzenia, zbierania kasy kosztem fanów i wodzenia ich za nos, oraz... grywalna alpha. Tak jest – ta gra po połowie dekady od rozpoczęcia pierwszych prac nadal nie weszła do fazy beta! Żeby dodać całej sprawie pikanterii, w trakcie dewelopmentu zmieniano już silnik graficzny, a i wewnątrz studia Robersta – Cloud Imperium Games – nie brakowało tąpnięć.
Dlaczego więc piszę o takiej grze? Bo jakby nie patrzeć, jest to bardzo ambitna (może nawet zbyt ambitna) wizja, która – jeśli zostanie sfinalizowana – może naprawdę zmienić nasze wyobrażenie o space-simach. W założeniach jest to sandboks pokroju Elite: Dangerous, gdzie od nas zależeć będzie kształt i długość przygody. Do dyspozycji oddany będzie wprawdzie mniejszy kawał wszechświata niż u konkurenta, ale za to każda planeta ma być przygotowana „ręcznie”, a nie za pomocą algorytmu. Poza tym w Star Citizen możemy nie tylko podróżować po kosmosie, ale i poruszać się w trybie pierwszoosobowym po własnym statku, stacjach kosmicznych i planetach. Na tych ostatnich będzie więcej do roboty niż w Elite: Dangerous czy No Man’s Sky, do tego dochodzi też walka na wzór FPS-ów. W Star Citizen będzie całe spektrum statków do wyboru, od zwykłych myśliwców, po wypasione korwety i fregaty.
Gra oprócz głównego trybu swobodnej eksploracji ma zawierać kilka odrębnych komponentów, odpowiednio do różnych preferencji graczy. Mowa o Arena Commanderze, czyli samym mięsku w postaci kosmicznych batalii z SI i innymi graczami. Będzie też sieciowy shooter FPP, czyli moduł Star Marine, oraz singleplayerowa kampania z konkretną fabułą, początkiem i końcem, czyli moduł Squadron 42. Wszystko ładnie, pięknie, ale jak coś jest do wszystkiego, to... wiadomo co dalej. Nie wiadomo więc, jak to z tym Star Citizenem będzie, choć na obronę wizji Robertsa muszę powiedzieć, że pokazywane do tej pory materiały są naprawdę obiecujące. Zresztą dla kickstarterowych dobroczyńców jest możliwość gry już w przygotowany do tej pory kod, co funkcjonuje podobno wcale nieźle. Czekamy. Ciekawe czy się doczekamy.
Everspace (PC, XOne)
Bardzo obiecująco zapowiadający się projekt, również fundowany przez Kickstartera. Coś zarówno dla wielbicieli FTL: Faster Than Light, jak i dla Strike Suit Zero. Jak to możliwe? Wszak to dwie diametralnie różne produkcje. No więc Everspace jest grą roguelike – mapa systemów gwiezdnych generowana jest losowo, zaś przeskakując z jednego do drugiego musisz być przygotowany na coraz większe wyzwanie. W trakcie gry rozbudowujesz swój stateczek, modlisz się o kasę do niezbędnych napraw i o to by nie trafić na przeciwnika, który rozerwie Cię na strzępy. Nigdy nie wiadomo, co czai się w kolejnym układzie planetarnym. A jeśli zginiesz – zaczynasz od początku (choć w tej grze są perki, które przechodzą pomiędzy rozgrywkami). Taki urok roguelike. Jednocześnie jednak Everspace to strzelanina (widok zarówno z kabiny jak i zza statku), pełna dynamicznej akcji, wybuchów i sieczki.
Duża część tego, co będzie finalną wersją, jest już dostepna w ramach early access na Steamie oraz w ramach Xbox Preview. Gra jest szalenie wymagająca i nie każdemu może przypaść do gustu ta roguelike’owa konwencja. Poza tym Everspace wygląda bajecznie – zasuwa na Unreal Engine 4. Widoki, statki, promienie laserowe, smugi zostawiane za rakietami oraz wybuchy kipią energią i żywymi barwami, zaprzeczając w ogóle przekonaniu, że kosmos to czarna pustka. Na razie dostępny jest tylko jeden statek, zaś docelowo będą trzy, plus fabuła, dodatkowy tryb gry, tona drobniejszych dodatków oraz wsparcie dla VR na pecetach. Warto śledzić losy Everspace, zwłaszcza jeśli jesteś fanem roguelike’ów.
To by było na tyle. To zapewne nie wszystkie kosmiczne pozycje, które są lub lada dzień będą na rynku, ale to na pewno najważniejsze z nich. Jeśli, tak jak ja, tęskniliście za czasami Wing Commanderów i Frontierów, to teraz jest to idealny czas dla Was. Jest w czym wybierać i już dawno wirtualny kosmos nie był tak zatłoczony jak teraz.
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych