Logan: Wolverine – recenzja filmu. Pożegnanie z klasą
Jeden z najciekawszych bohaterów X-Menów do tej pory nie miał wielkiego szczęścia w kinie, jeśli chodzi o solowe filmy. Geneza nadaje się tylko do tego, by jak najszybciej wyrzucić ją z pamięci, Wolverine w Japonii miał momenty, ale również nie była to udana produkcja. W końcu przyszedł czas, gdy Hugh Jackman zdecydował, że chce skończyć ze swoją najbardziej ikoniczną rolą.
Wraz z reżyserem Jamesem Mangoldem uznali, że widzowie i sama postać zasługują na coś poważnego i brutalnego. Przekonali więc producentów do kategorii R i postanowili nakręcić film, który będzie mocno wybijać się na tle pozostałych superbohaterskich dzieł. Tak powstał Logan: Wolverine.
Rzecz rozgrywa się w przyszłości, pod koniec lat 20. XXI wieku, kiedy zdecydowana większość mutantów wyginęła, zaś pozostali przy życiu ukrywają się. Chorym na Alzhaimera profesorem Charlesem Xavierem opiekuje się Wolverine, w wolnych chwilach dorabiający jako kierowca limuzyny. On też traci swoje zdolności, rany nie goją się już jak kiedyś i brakuje siły – chyba że potrzebna jest do sięgnięcia po kolejny łyk alkoholu. I to właśnie im zostanie oddana pod opiekę młoda mutantka, Laura. Cała trójka będzie musiała uciekać przed wysłannikami złej korporacji, która stworzyła dziewczynkę.
Na pierwszy rzut oka brzmi to dość sztampowo, lecz twórcy bynajmniej nie ograniczają się tylko do pościgu przerywanego bijatykami. Wręcz przeciwnie, to raczej sceny akcji bywają krótkim przerywnikiem do słodko-gorzkiego dramatu rodzinnego, ubranego w kostium westernowego kina drogi. Otoczenie, w którym funkcjonują postacie, jest piaszczyste, brudne, niemal lepi się do nich i trudno się dziwić Wolverinowi, że jest tym wszystkim coraz bardziej zmęczony, a jedynym marzeniem jest kupno jachtu i mieszkanie na środku oceanu. Nie wspominając o kuli z adamantium, która w razie potrzeby może pomóc zakończyć męki. A jednak, jak to w kinie drogi, zmiana wciąż jest jeszcze możliwa. Bo Logan: Wolverine to momentami autentycznie wzruszająca opowieść o ratowaniu resztek człowieczeństwa, o pragnieniu – nawet jeśli miałoby trwać ledwie chwilę – spokojnego, pełnego ciepła i troski życia wraz z najbliższymi osobami. To bardzo dobry zabieg, który rzeczywiście wynosi Logana ponad typowe produkcje superbohaterskie – Wolverine i Xavier zdecydowanie bardziej przypominają ludzi z krwi i kości, niż komiksowe figury.
Jeśli ktoś się obawia, że będzie się nudzić w kinie, bo przecież idzie na seans z kategorią wiekową R, więc chce w końcu obejrzeć brutalnego Wolverina, to spieszę uspokoić. R-ka sprawdza się znakomicie, tak naprawdę znacznie lepiej niż w Deadpoolu, bez sukcesu którego Logan prawdopodobnie byłby ugrzeczniony. Gdy w ruch idą szpony czy to Wolverina, czy Laury ekran zamienia się w miejsce krwawej łaźni – kończyny latają wszędzie dookoła, a i głowy przebite na wylot przez trzy ostrza nie są widokiem rzadkim. Sceny akcji mają zatem wszystko co potrzeba, by podziwiać siłę głównego bohatera, na co zasługiwał on od bardzo dawna.
Osobne brawa należą się oczywiście Hugh Jackmanowi, który wszak urodził się po to, by wcielić się w Wolverine’a. O ile jednak w ostatnich produkcjach z serii X-Men wydawał się lecieć na autopilocie, o tyle w Loganie daje z siebie wszystko i tworzy fenomenalną kreację aktorską. A dookoła siebie ma równie dobrych partnerów. Patrick Stewart, który pełni tutaj funkcję ojca i mentora dla Wolverine’a bezbłędnie potrafi wydobyć ciepło i empatię, które muszą się w końcu udzielić pozostałym. Znakomita jest też Dafne Keen jako Laura, mimo że miała bardzo trudną do zagrania rolę. W jej bohaterce mieszają się ze sobą dzikość, wściekłość, jakaś nieposkromiona siła, z wrażliwością i potrzebą kontaktu z drugim człowiekiem. I nawet Boyd Holbrook daje sobie radę, chociaż jego postać Pierce, nie ma żadnego charakteru ani czytelnych motywacji.
Bo tego, że Logan: Wolverine będzie mieć słabego przeciwnika można się było spodziewać. Nie jest to niestety jedyna wada filmu, który przede wszystkim jest za długi i aż prosi się o to, by przyciąć kilka fragmentów, zwłaszcza pod koniec, gdy ulatuje gdzieś narracyjna lekkość i pojawiają się zgrzyty. Jest tu też mnóstwo fabularnych wątków, które zostają zasygnalizowane, ale zupełnie niewyjaśnione – co dokładnie dzieje się z organizmami Xaviera i Wolverine’a? Dlaczego Kanada jest bezpiecznym schronieniem? Co dokładnie chce osiągnąć ta okropna korporacja? I tak dalej, i tak dalej. Gdyby tylko twórcy Logana zdecydowali się odwrócić proporcje i wytłumaczyć większość tych rzeczy, zamiast niezbyt subtelnie ładować widzowi do głowy rzeczy związane z klimatem i przesłaniem filmu… Bo Mangold nie może się powstrzymać i czasem aż zdaje się krzyczeć z ekranu, że oto robi poważną, egzystencjalną ekranizację komiksu. I przez to traci, bo brak tu niedopowiedzeń, czegoś do czego odbiorca musiałby sam dojść. Próba stworzenia Dark Knighta w uniwersum X-Men nie udała się zatem do końca. Warto też wspomnieć, że niektórzy mogą mieć problem z pewnym rozwiązaniem fabularnym, którego oczywiście nie zdradzę. Powiem tylko tyle, że da się to obronić, jeśli potraktujecie te fragmenty jako metaforę targających głównym bohaterem emocji.
Koniec końców Logan: Wolverine nie zawodzi, bez dwóch zdań jest godnym i poruszającym zakończeniem przygód bodaj najbardziej rozpoznawalnego X-Mena. Gdzieś jednak w tyle głowy pozostają wątpliwości, jest sporo „ale” i aż szkoda, że nie jest to jeszcze lepsza produkcja. Mogła być wybitna, a jest po prostu bardzo dobra.
Atuty
- Emocje
- Bohaterowie z krwi i kości
- Aktorstwo
- Dobrze wykorzystana kategoria R
Wady
- Zbytnia dosłowność
- Za długi
- Słaby czarny charakter
- Wiele niewyjaśnionych wątków
Logan: Wolverine spełnia większość pokładanych w nim nadziei i stanowi godne, choć niepozbawione zgrzytów, pożegnanie z rolą Hugh Jackmana.
Przeczytaj również
Komentarze (46)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych