T2: Trainspotting – recenzja filmu. Powrót na stare śmieci nie zawsze jest udany
Gdy usłyszałem, że Danny Boyle postanowił po latach nakręcić sequel Trainspotting, jednego ze swoich najbardziej udanych filmów, miałem bardzo ambiwalentne uczucia względem tej informacji. Z jednej strony cieszyłem się, że znów będę miał okazję obejrzeć na ekranie kwartet dobrych aktorów wcielających się w ciekawych bohaterów, którzy przez te wszystkie lata na pewno mocno się zmienili.
Z drugiej nie miałem przekonania, czy aby na pewno jest to konieczne i twórcy rzeczywiście będą mieć coś ciekawego do powiedzenia. Ostatecznie, im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że T2: Trainspotting jest sporym rozczarowaniem.
Minęło dwadzieścia lat od wydarzeń znanych z oryginału. Po długiej nieobecności i okradzeniu dawnych kompanów, Renton wraca do rodzinnego miasta, by odnowić kontakt z przyjaciółmi. A ci jednak nie zmienili się tak strasznie. Spud wciąż jest uzależniony od narkotyków, jego życie to pasmo kolejnych porażek i dlatego planuje je zakończyć. Simon próbuje robić drobne przekręty, a to coś kradnąc, a to szantażując dyrektora szkoły. Begbie z kolei spędza czas w więzieniu, z którego na początku filmu postanawia uciec. Wszyscy oni będą mieć większe bądź mniejsze pretensje do Rentona za to, co zrobił w przeszłości.
Głównym tematem T2: Trainspotting jest zatem przemijanie, godzenie się z tym, że błędy młodości nieodwracalnie mogą zmarnować życie, więc lepiej porzucić zbyt duże marzenia, które i tak nie mają szansy się spełnić. Problem w tym, że bardzo szybko okazuje się, że twórcy mają niewiele więcej do powiedzenia. To takie klasyczne spotkanie po latach kumpli, którzy nie widzieli się szmat czasu – niby fajnie jest się zobaczyć, ale szybko okazuje się, że nie ma się już tymi osobami nic wspólnego i jedyne o czym można rozmawiać to przeszłość. Film Boyle’a zanurzony jest w przeszłości, wspominają go postacie w rozmowach, co jakiś czas pojawiają się też przebitki z oryginału. Rozumiem chęć opowiedzenia o tym, że generalnie ludzie się nie zmieniają, a historia lubi się powtarzać. Szkoda tylko, że nie znajduję żadnego powodu, dla którego dalsze przygody Rentona i spółki miałyby mnie cokolwiek obchodzić.
Ten marazm promieniuje też niestety na pozostałe elementy produkcji. Trainspotting był bowiem nie tylko poruszającym traktatem na temat kondycji człowieka, nie tylko jako jednostki, ale i w rozumieniu szerszym, społecznym. Był to także film kipiący energią, z obłędną stroną audio-wizualną, od której nie można było oderwać oczu. W kontynuacji zdarzają się oczywiście sceny ze wspaniałymi ujęciami i świetnym montażem, ale jednak ogółem wygląda to wszystko jeszcze bardziej przygnębiająco.
Nie ma, zwyczajnie nie ma w T2: Trainspotting nic, co sprawiałoby, że miałbym ochotę analizować ten film, czy do niego wracać. Oczywiście nie jest tak, że to produkcja całkowicie nieudana, chociażby aktorzy – na czele z Ewanem McGregorem – stają na wysokości zadania i tylko dzięki temu można spędzić seans nie patrząc bez przerwy na zegarek. Ale jednak wszystko to jest pozbawione życia i puste. Przykładowo w pewnym momencie Renton powtarza swój monolog zaczynający się od słów „Choose life”. Oczywiście zmienia go trochę, wspomina o mediach społecznościowych i o tym, po co ludzie z nich korzystają. Szybko jednak okazuje się, że to kolejny fragment zanurzony w nostalgii, z którego niewiele wynika. I tak jest, niestety, z całym filmem.
Atuty
- Aktorstwo
- Miło zobaczyć znanych bohaterów
Wady
- Pustka
- Brak większego przesłania i celu
- Przygnębiająca oprawa audio-wizualna;
Na przykładzie T2: Trainspotting po raz kolejny zostało udowodnione, że czasem warto odpuścić i nie wchodzić do tej samej rzeki.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych