Life – recenzja filmu. Udana powtórka z rozrywki
Jeśli zastanawiacie się, czy iść do kina na Life Daniela Espinosy, to od razu mówię, że warto. Najlepiej jednak nie oglądajcie wcześniej zwiastunów, bo zdradzają one zdecydowanie większą część fabuły (w sumie czytanie recenzji też powinniście odpuścić, bo trudno omówić tę produkcję bez naświetlenia, co się w niej dzieje). I chociaż Life nie jest specjalnie oryginalnym filmem – wszystko co zobaczycie na ekranie widzieliście już wcześniej – to mimo to seans powinien dostarczyć wam znakomitej rozrywki.
Akcja filmu rozgrywa się w kosmosie – sześcioosobowa, międzynarodowa ekipa naukowców została wysłana na Marsa, by zbadać tę planetę. Okazuje się, że świat stoi przed wielkim przełomem, ponieważ bohaterowie natrafiają na istotę, która potwierdza, że istnieje życie poza Ziemią. Szybko jednak okaże się, że organizm ten jest znacznie inteligentniejszy i bardziej niebezpieczny niż się mogło początkowo wydawać.
Zacznijmy od tego, że jak już zostało wspomniane, Life nie ma w sobie nic oryginalnego. Co jednak nie jest wcale wielką wadą, ponieważ twórcy po prostu biorą najróżniejsze elementy ze znakomitych dzieł i miksują w bardzo sprawnie wykonaną produkcję. Największą inspiracją była oczywiście seria Alien, ale znajdują się tu również pomysły zaczerpnięte z Coś Johna Carpentera, 2001: Odysei kosmicznej Stanleya Kubricka i innych filmów. Life jest zatem powtórką z rozrywki, tyle że bardzo przyjemną. Espinosa nie ma ambicji, by powiedzieć coś ważnego na tematy filozoficzne, egzystencjalne, czy psychologiczne. Niby da się tu znaleźć, dość oczywiste, pytanie, czy na pewno dobrym pomysłem jest szukanie pozaziemskiego życia, ale jednak jest ono na zdecydowanie dalszym planie. Life jest przede wszystkim horrorem w kosmosie.
I jako taki sprawdza się znakomicie, bo niemal od samego początku trzyma w napięciu i nie puszcza aż do samego końca. Nawet gdy jeszcze wydaje się, że Calvin (tak ekipa nazywa marsjańską istotę) nie będzie stanowić żadnego zagrożenia, czuć, że coś wisi w powietrzu. Wydaje mi się zresztą, że film najbardziej straszy właśnie wtedy, gdy Calvin jest jeszcze mały i niepozorny, a mimo to jest szalenie niebezpieczny. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli liczycie na porządne emocje, to Life jest w stanie je wam dostarczyć.
Tym bardziej, że ma całkiem niezłych i dobrze zagranych bohaterów. Niektórzy może będą narzekać, iż nie zawsze zachowują się oni racjonalnie, ale jest to dobrze przedstawione. Postacie wpierw próbują podejść do problemu naukowo i w ten sposób go rozwiązać. Jednak to, że mają ogromne kompetencje w różnych dziedzinach nie pozbawia ich przecież człowieczeństwa. Nic dziwnego zatem, że wkrótce desperacko walczą o życie, zapominając co jakiś czas o zdrowym rozsądku. Ładnie ujmuje to Miranda, która mówi: „Czuję nienawiść. Wiem, że nie jest to naukowe podejście, ale nienawidzę Calvina”. Jedyne do czego można się przyczepić, to że niekiedy za mało wiemy o bohaterach, by przejąć się ich śmiercią. Tyczy się to zwłaszcza postaci kobiecych, które są w ogóle zmarginalizowane, bo w przypadku mężczyzn przynajmniej rozumiemy, co im chodzi po głowie i czy lepiej czują się na Ziemi, czy w kosmosie.
Life ma do tego dobre tempo i ładne zdjęcia. Podsumowując, to naprawdę porządna, niewymagająca specjalnego myślenia rozrywka, która pozwoli się oderwać od rzeczywistości na jakieś półtorej godziny. Wiadomo oczywiście, że najbardziej oczekiwanym filmem roku w kosmosie jest Alien: Przymierze i jeśli mógłbym czegoś sobie życzyć, to by nowe dzieło Ridleya Scotta jakością przypominało bardziej Life niż Prometeusza.
Atuty
- Napięcie
- Tempo
- Zdjęcia
- Emocje
- Aktorstwo
Wady
- Słabo rozwinięte postacie (zwłaszcza kobiece)
- Wtórność (co jednak nie przeszkadza w dobrej zabawie)
Life, chociaż nie zaskoczy niczym oryginalnym, jest zaskakująco dobrą i trzymającą w napięciu rozrywką.
Przeczytaj również
Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych