Graliśmy w Dreadnought. Cała naprzód!
Wyobrażacie sobie czasem, że stajecie na mostku wielkiego gwiezdnego krążownika? Łazicie po pokoju w trykocie Gwiezdnej Floty? Godzinami składacie liczący milion elementów model Imperialnego Gwiezdnego Niszczyciela? Macie na półce wszystkie części "Battlestar Galactica"? Jeśli tak, Dreadnaught będzie grą dla Was. My jesteśmy już po pierwszych prasowych testach konsolowej wersji.
Czym jest Dradnought? Po polsku to "pancernik" - masywny, silnie opancerzony i ozdobiony dziesiątkami dział statek wojenny, który do czasów II wojny światowej oznaczał panowanie na morzach i oceanach. Jego widok był onieśmielający, a potęga niezrównana (przynajmniej do czasu pojawienia się lotniskowców).
Parę słów o tym, że kosmos to nałóg
Studio Yager Development, twórcy niedocenionego Spec Ops: The Line, dadzą nam właśnie do dyspozycji pancerniki...w kosmosie. I nie tylko. Ich nowa produkcja to prawdziwa gratka dla fanów wielkich kosmicznych batalii, w których biorą udział nie malutkie myśliwce, ale ogromne niszczyciele, krążowniki oraz tytułowe pancerniki. I - trzeba chłopakom przyznać - te klimaty uchwycili wręcz idealnie!
Kapitan na mostku!
Dreadnought to z założenia gra multiplayerowa, w której dwie drużyny domorosłych kapitanów stają naprzeciw siebie i walczą o zwycięstwo. Prosty koncept rodem z typowego shootera FPP zmienia się diametralnie, gdy przychodzi nam po raz pierwszy sterować ważącym kilka tysięcy ton, długim na pół kilometra i liczącym kilkuset załogantów, stalowym monstrum. Pierwsze, co poczułem w trakcie rozgrywki, to słuszna monumentalność maszyn, którymi sterujemy. Rozpędzają się powoli i równie opieszale zmieniają kurs, więc trzeba mieć to cały czas na uwadze podczas rozgrywki. Liczne systemy bojowe statków odpalane na przemian potrafią spowić horyzont chmarą rakiet lub torped. Zniszczony statek wroga z kolei zamienia się w wielką kulę ognia.
Co fajne, sterowanie tymi wielkimi maszynami - mimo swoistej bezwładności, do której trzeba się przyzwyczaić - nie nastręcza problemów. Poszczególne komendy takie jak kierowanie mocą silników, uaktywnianie systemów ofensywnych i defensywnych oraz zarządzanie mocą okrętu zostały idealnie rozpisane na padzie PS4. Nie ma mowy o przekombinowaniu. Jest intuicyjnie i z głową. Sterowanie jest uproszczone ale nie prostackie, przez co nie odniosłem wrażenia, żeby ktoś tu szedł na kompromis, żeby podpasować się pod konsolowe standardy. Dzięki temu skupiamy się na walce z przeciwnikiem, a nie ze sterowaniem.
A starcia to festiwal emocji, choć oczywiście nie tak dynamicznych jak w standardowych shooterach. W trakcie testów, a później też w trakcie zamkniętej bety, dostępne były jedynie dwie mapy - jedna z nich była na powierzchni planety, druga w przestrzeni kosmicznej. W obu przypadkach deweloperzy pomysłowo rozstawili elementy otoczenia, przez co trzeba kombinować z pozycją własnego statku i wykorzystywać teren do własnych celów. Walka kołowa często przybiera niespodziewany obrót i generalnie w grze premiowany jest nie tyle refleks co pomysłowość i umiejętność improwizowania. Trzeba też współpracować ściśle z kumplami z drużyny, bowiem każdy statek to nieco inna para kaloszy i trochę inny potencjał bojowy.
Uzbroić torpedy!
Każdy z dostępnych w grze okrętów został przydzielony do jednej z pięciu klas. I tak, najmniejsze korwety (corvettes) są jednocześnie najszybsze i najzwrotniejsze. W porównaniu do innych statków, jawią się jak irytujące komary latające przy głowie. Ale bardzo niebezpieczne komary. Ich mobilność to atut nie do przecenienia, dlatego bardzo często uderzałem we wroga na jego tyłach, szybko się jednocześnie oddalając (bo korwety są w zasadzie na jeden strzał). Krążowniki taktyczne (tactical cruisers) pełnią z kolei funkcję wsparcia. W zależności od modelu oraz uzbrojenia, mogą pomagać innym jednostkom promieniami leczącymi, albo męczyć przeciwników różnymi narzędziami osłabiającymi ich potencjał bojowy. Moje ulubione krążowniki artyleryjskie (artillery cruiser) to niezbyt wytrzymałe okręty z wielkimi działami na dziobie, które potrafią - niczym snajper - razić oponentów z daleka. Wada? Dziobowe uzbrojenie może trafić wroga tylko jeśli się ustawi je w kierunku przeciwnika, więc trzeba nauczyć się manewrować i celować tym sprzętem. Są oczywiście i niszczyciele (destroyers), najbardziej wszechstronne statki o największym potencjale ofensywnym. Wreszcie tytułowe pancerniki (dreadnoughts) są wolne jak ślimaki i totalnie nieruchawe, ale przyjmą na klatę naprawdę sporo, a i oddadzą z nawiązką.
Ten prosty podział to jednak dopiero wierzchołek góry lodowej, bo w obrębie każdej klasy funkcjonują poszczególne modele statków (pogrupowane wokół 3 różnych producentów) i poklasyfikowane wg kilku tzw. tierów. Każdy z nieco innymi osiągami i inną bronią główną. Można się w tym wszystkim początkowo pogubić, zwłaszcza że do statku dopasowujemy jeszcze broń dodatkową. Są jeszcze 4 moduły (2 ofensywne i 2 defensywne) przyporządkowane do przycisków na padzie. Mają one różne efekty. Niektóre to po prostu dodatkowa bateria rakiet, albo impuls elektromagnetyczny. Ale są i takie bajery jak np. system laserów zestrzeliwujących nadlatujące pociski, kamuflaż optyczny czy... taran, dzięki któremu można się przebić przez wrogi okręt. Do tego dochodzą pasywne tzw. officer briefings, czyli umiejętności naszej załogi. Jest tego masa, zwłaszcza, ze statki można dostosowywać również wizualnie.
Poznawanie statków oraz uzbrojenia do kupa zabawy. Do tego trzeba umieć odpowiednio zarządzać mocą swojego behemota. Również bardzo prosto rozwiązano ten niesłychanie ważny dla walki system - na touchpadzie możemy wybrać przeciągnięciem palca, czy chcemy akurat dać więcej mocy uzbrojeniu, silnikom, tarczom czy akurat chcemy to wyłączyć. Dodatkowa moc ucieka błyskawicznie, ale benefity związane z jej właściwym rozdysponowaniem są nieocenione. W jednej sekundzie niemrawy krążownik może zamienić się w demona szybkości i właśnie schować przed nadlatującą salwą, albo otoczony niszczyciel wytrzyma jeszcze te kilka uderzeń, jeśli w porę włączy tarcze ochronne. Nauka zarządzania systemem mocy jest tu nie mniej ważna niż nauka poruszania tymi okrętami.
Cała naprzód!
Wszystkie te elementy tworzą bardzo zgrabnie przemyślany system walki. Wbijając w mecz Dreadnoughta momentalnie czułem, że gram w coś, co nie ma konkurencji na rynku. Właśnie takiego feelingu oczekiwałem od gry, która traktuje o bitwach wielkich gwiezdnych krążowników. Dwa podstawowe tryby, takie jak Team Deathmatch oraz Eliminacja (w której nie ma po śmierci odrodzeń) nie grzeszą oryginalnością, jednak w przypadku drugiego z nich jest fajny twist. Otóż po zniszczeniu naszego okrętu nie jesteśmy całkowicie wywalani z gry i zmuszani do obserwowania zmagań innych. Zamiast tego wskakujemy za stery małego myśliwca (również kilka różnych klas) i możemy dalej kąsać przeciwnika na mniejszą, ale zauważalną skalę. Nasz mały stateczek nie liczy się jako duży okręt, więc jeśli maszyny pozostałych graczy zostaną wyeliminowane, to i tak zalicza się to jako nasza przegrana. Fajnie jednak, że deweloperzy pomyśleli o tym, byśmy ani przez chwilę nie mogli się nudzić. Podobny mechanizm po zniszczeniu okrętu funkcjonuje zresztą w trybie Havoc - swoistej hordzie z falami sterowanych przez SI przeciwników, która jest dostępna na wyłączność dla wersji na PS4. Havoc nie wnosi może nic nowego, ale przyjemnie było mi pograć chwilę z kilkoma innymi, kumatymi graczami i bronić się najdłużej jak to tylko możliwe.
Dreadnought zasilany silnikiem Unreal Engine 4 wygląda zresztą bardzo ładnie. Areny walk serwują monumentalne widoczki, efekty walki to rozbłyski i smugi rakiet, a nasze okręty wyglądają odpowiednio majestatycznie. Zamknięta beta cierpi jedynie jeszcze na menu główne kompletnie nie przystosowane do gry na konsole. Ikonki są małe i nieczytelne, a czcionka to taka drobnica, że trzeba się solidnie wpatrywać w ekran, żeby coś odczytać. Poza tym statki, które można przeglądać w hangarze, trapiło niemiłe doczytywanie tekstur - coś, co w trakcie samej walki jest niemal nieobecne. Zrzucam to jednak na karb wczesnej wersji gry, mając nadzieje, że wersja PS4 będzie miała kompletnie inne, finalne menu oraz interfejs. Poza tym małym zgrzytem Dreadnought póki co prezentuje się świetnie. To gra, która nie ma tak naprawdę konkurencji, więc jeśli tęskno Wam do kosmicznych, epickich batalii, w których można się wczuć w kapitana wielkiego okrętu, to gra Yager jest na najlepszej drodze, żeby to Wam zapewnić. Będzie też dystrybuowana w formie free-to-play. Jeśli twórcy nie będą tylko naciskali na mikropłatności, to na pewno warto będzie spędzić z grą choć parę godzin. Ja się jaram.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych