Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara - recenzja filmu
Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara to kolejny film, na który szedłem z duszą na ramieniu. Z seansu poprzedniej części pamiętałem tyle, że bardzo mi się nie podobała oraz że grała tam Penelope Cruz (to akurat mi się podobało). Spodziewałem się zatem, że dostanę produkt podobnej jakości, albo nawet i gorszy. Okazało się jednak, że reżyserom Joachimowi Ronningowi i Espenowi Sandbergowi udało się wyprowadzić serię z mielizny. Co nie znaczy oczywiście, że Zemsta Salazara dorównuje oryginałowi.
Tym razem mamy dwójkę zupełnie nowych bohaterów. Pierwszym jest Henry Turner, syn słynnego Willa. W młodości poprzysięga sobie, że znajdzie mityczny Trójząb Posejdona, by dzięki jego mocy zdjąć ciążącą na ojcu klątwę. Drugą jest Carina Smyth, przez wszystkich uznawana za czarownicę, bowiem zajmuje się nauką i ma nowoczesne poglądy na rolę kobiet w społeczeństwie. Ona również chce znaleźć artefakt z powodów osobistych (wskazówki zostawił jej ojciec, którego nigdy nie znała). Pomoże im w tym oczywiście Jack Sparrow, którego z kolei ściga demoniczny kapitan Salazar, mający prywatne porachunki z najsłynniejszym piratem świata.
Zacząć należy od tego, że Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara jest filmem niesamowicie nierównym. Z jednej strony są tu sceny zapierające dech w piersi, znakomicie zrealizowane sekwencje akcji, które może nie trzymają w ogromnym napięciu, ale jednak pozwalają emocjonować się tym, co dzieje się na ekranie. Z drugiej jest sporo momentów, w których nie dzieje się praktycznie nic, jeden wątek jest poprowadzony (i bardzo szybko zakończony) tak, że równie dobrze mogłoby go nie być, bo niczego nie wnosi, a do tego nie każda scena akcji jest dobra. Zwłaszcza na początku produkcja ma problemy, żeby się rozpędzić i pierwszy fragment, w którym pojawia się Sparrow jest za długi i za nużący. W ogóle generalnie brak tu tej niesamowitej energii i życia, które napędzały Klątwę Czarnej Perły i stanowiły – między innymi – o jej ogromnym sukcesie. Ale znowu: pod koniec, muszę przyznać, że dość nieoczekiwanie, Zemsta Salazara znajduje sposób, by chwycić widza za serce. Momenty, które powinny być wzruszające rzeczywiście takie są. Oczywiście wszystko to jest opakowane w ograny już do bólu schemat polegający na tym, że postacie ścigają się po morzach z kolejnym zagrożeniem w celu znalezienia kolejnego legendarnego przedmiotu oraz opakowane dziurami logicznymi i coraz bardziej nieprawdopodobnymi zdarzeniami. Nie jest to jednak zarzut, bo to znak firmowy całej serii i należy go przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Najwyraźniej tak być po prostu musi i tyle.
Sprawdzają się również nowi bohaterowie, chociaż osobą o wiele ciekawszą wydaje mi się Carina – to fajna, bystra, inteligentna dziewczyna, która zwykle radzi sobie sama. Ale i Henry nie jest w ciemię bity, odbiorca dobrze rozumie to, co napędza go do działania i trudno mu w staraniach uratowania Willa nie kibicować (w ogóle motywacje poszczególnych postaci są zazwyczaj bardzo czytelne). A i chemia między Kayą Scodelario oraz Brentonem Thwaitesem jest naturalna, zaś ich relacja poprowadzona jest z wyczuciem i wdziękiem. Javier Bardem z kolei bawi się swoją rolą, dzięki czemu Salazar jest jakkolwiek interesujący, chociaż trudno byłoby go nazwać specjalnie oryginalnym bohaterem. Zaskoczeniem – i to bardzo niemiłym, chociaż spodziewanym – jest za to Johnny Depp, który zawsze był aktorem manierycznym, ale tym razem jest to jedyne, co można powiedzieć o jego występie. Sparrow jest już zwyczajnie nudny i żałosny, nic nie zostało z jego uroku oraz charyzmy. To postać, na którą patrzy się z politowaniem, tym bardziej, że ma być głównym źródłem humoru w filmie, a jest to element bardzo nieudany, najczęściej żenujący (dość powiedzieć, że chyba najwięcej dowcipów koncentruje się na zwieraczach Sparrowa). Przykro na to patrzeć prawdę mówiąc.
Na całe szczęście nie przeszkadza to w tym, by bawić się na Piratach z Karaibów: Zemście Salazara całkiem nieźle. To porządnie nakręcona, mająca znakomite efekty specjalne produkcja, która chociaż nie zachwyci tak, jak oryginał, to jednak pozwoli wyjść z kina w lepszym humorze niż po poprzedniej części.
Atuty
- Nowi bohaterowie i ich relacja;
- Sporo efektownych scen;
- Emocje w najważniejszych momentach;
- Efekty specjalne i ścieżka dźwiękowa
Wady
- Jack Sparrow/Johnny Depp;
- Najczęściej żenujący humor;
- Rozwleczona i nudna pierwsza połowa filmu
Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara nawet na krok nie zbliżają się do magii oryginału, ale zacierają złe wrażenie po beznadziejnej poprzedniej części.
Przeczytaj również
Komentarze (54)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych