Baywatch. Słoneczny patrol - recenzja filmu
Czy jest ktoś, kto nigdy nie oglądał Słonecznego patrolu? Nawet jeśli, to wątpię, by znalazła się osoba, która w ogóle nie kojarzy tego tytułu. Najwyraźniej z podobnego założenia wyszli decydenci w Hollywood, którym coraz trudniej ukryć, że nie mają już żadnych nowych pomysłów, więc należy sięgać po kolejne odgrzewane kotlety. Dałoby się to przełknąć, gdyby serwowane przez nich produkcje dawały widzowi porządną rozrywkę. Baywatch. Słoneczny patrol Setha Gordona niestety zawodzi w tym względzie.
Mitch Buchannon nie jest zwykłym ratownikiem, dbającym o to, by nikt nie utopił się podczas jego warty na plaży. Jego praca jest dla niego misją, której elementem ma być również walka z podejrzaną działalnością lokalnych przestępców. Wkrótce do jego drużyny dołączy Matt Brody, były utytułowany pływak, podchodzący do życia na luzie i uważający się za wielką gwiazdę. Będą oni musieli nauczyć się współpracować, by pokonać niejaką Victorię Leeds, która planuje przejąć na własność całą plażę, a także czerpać duże zyski z handlu narkotykami.
Od razu uprzedzę, że naprawdę nie spodziewałem się po Baywatch. Słoneczny patrol sensownej, oryginalnej fabuły. Wręcz przeciwnie, jednym z symboli tamtej produkcji – poza wdziękami pań i mięśniami panów – były właśnie bezpretensjonalne historyjki kryminalne, niemal bez przerwy stojące na bakier z jakąkolwiek logiką i prawdopodobieństwem. Tak jest też w filmie Gordona. Problem w tym, że gdzieś zapodział się urok i wdzięk, z jakim serial operował kiczem. Tutaj wszystko wydaje się zrobione na siłę, brak w tym lekkości i takiego pozytywnego szaleństwa: o wiele bardziej widać próby twórców, by widzowie uznali ich produkt za fajny i wydali na niego w kinach kupę kasy. To drugie nie będzie problemem, to pierwsze jednak zwykle nie wychodzi, gdy ktoś tak bardzo się stara.
Nie znaczy to, że nie ma tu udanych elementów. Do lepszych na pewno należy relacja między Mitchem i Mattem. Wcielający się w nich Dwayne Johnson i Zac Efron nie tylko udanie współpracują, ale też umiejętnie naśmiewają się ze swoich wizerunków. Ciągłe docinki, przezwiska (nawiązujące głównie do młodzieżowej popkultury), którymi Mitch obdarza młodszego kolegę są autentycznie zabawne. Na tym niestety kończą się, jeśli nie liczyć możliwych do policzenia na palcach jednej ręki scen, udane dowcipy. Pozostałe są przede wszystkim wulgarne, co samo w sobie nie jest niczym złym. Trzeba jednak umieć je zaserwować, by odbiorca się przy nich uśmiechał, a nie krzywił. Nie lepiej jest z innymi postaciami. Jakoś daje radę jeszcze Ronnie, którego ciamajdowatość bywa na swój sposób ujmująca. Natomiast kobiety zostały całkowicie zredukowane do ładnie wyglądającego tła. Także relacje między nimi są ledwie naszkicowane – konia z rzędem temu, kto wytłumaczy, skąd wzięło się uczucie między Ronniem i CJ Parker. Szkoda też, że tak bardzo nikt tu nie miał pomysłu na epizodyczne występy gwiazd serialu: to chyba najbardziej wymuszona część całego tego widowiska.
Mimo dobrego tempa, Baywatch. Słoneczny patrol raczej męczy niż bawi. Pisząc tę recenzję musiałem się też mocno namęczyć, by przypomnieć sobie, co dokładnie działo się w tym filmie. Nie miałbym nic przeciwko wyrzuceniu go z pamięci, gdybym tylko miał świadomość, że niemal dwie godziny, które spędziłem w kinie nie były czasem straconym. Jest niestety dokładnie na odwrót.
Atuty
- Tempo;
- Relacja Mitcha i Matta;
- Kilka udanych żartów
Wady
- Większość dowcipów;
- Pozostałe postaci i ich relacje;
- Brak luzu i energii;
- Wymuszone epizody starych gwiazd
Obejrzenie Baywatch. Słoneczny patrol nikomu krzywdy nie wyrządzi. Istnieje jednak tysiąc lepszych sposobów spędzenia wolnego czasu.
Przeczytaj również
Komentarze (47)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych