Orange is the New Black, sezon 5 - recenzja serialu

Orange is the New Black, sezon 5 - recenzja serialu

Jędrzej Dudkiewicz | 17.06.2017, 23:59

Orange is the New Black od dłuższego czasu jest moim ulubionym serialem, nie pamiętam bowiem kiedy ostatnio tak bardzo przywiązałem się do postaci, których losy mógłbym oglądać bez przerwy. Do piątego sezonu podchodziłem zatem oczywiście z entuzjazmem, ale też z pewną obawą, że w którymś momencie może okazać się, że twórcy przeciągają produkcję (taka myśl towarzyszyła mi przy ostatnim sezonie House of Cards). Na szczęście okazało się, że ich dzieło wciąż stoi na wysokim poziomie.

Do Litchfield wracamy w tym samym momencie, w którym opuściliśmy je w ostatnim epizodzie czwartego sezonu – w placówce rozpoczął się bunt spowodowany tym, że okazało się, iż strażnik, który spowodował śmierć Poussey nie poniesie konsekwencji. Zgromadzone w więzieniu kobiety przejmują wszystkie budynki i zaczynają walczyć nie tylko o sprawiedliwość zmarłej przyjaciółki, ale też o lepsze i godniejsze traktowanie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przyznam, że początkowo byłem nieco zdezorientowany tym, co dzieje się na ekranie, a raczej atmosferą, która temu towarzyszyła. Czwarty sezon był dla mnie niesamowicie wymagający psychicznie, musiałem go potem mocno przetrawić i odchorować, tak silne emocje we mnie wywołał. Spodziewałem się więc, że w piątej serii będzie podobnie, jednak serial nie chwyta już tak za gardło, wszystko się trochę uspokaja, a raczej wajcha przesuwa się w stronę niekontrolowanego chaosu. Szybko przyzwyczaiłem się do tego nowego podejścia i dałem się porwać historii trzech bardzo intensywnych dni.

Są trzy główne tematy, które porusza Orange is the New Black w piątym sezonie. Pierwszym z nich jest walka z systemem. I nie chodzi tylko o to, że Litchfield jest prowadzone przez korporację, więc więźniarki traktowane są jak bydło i darmowa siła robocza. Bardziej chodzi o cały system więziennictwa, który skonstruowany jest tak, że trafić tam jest bardzo prosto, a wydostać się niemal nie sposób. Ważne są tu oczywiście kwestie rasowe i ekonomiczne: jeśli ktoś myśli, że każdy ma takie same szanse życiowe powinien się uważnie rozejrzeć dookoła. Tę nierówną walkę prowadzi przede wszystkim Taystee, którą do działania napędza wspomnienie zmarłej przyjaciółki. To ostatnie zresztą jest bagażem, który nie pozwala jej myśleć racjonalnie i prowadzi do błędu. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak cały czas ma się tu poczucie, że z systemem nie da się wygrać. Co najwyżej można postarać się o chwilową uwagę, gdy media zainteresują się buntem w więzieniu, ale pozwoli to tylko na przedstawienie swoich racji, o których wszyscy natychmiast zapomną i będzie po staremu.

Drugim ważnym wątkiem jest przepracowywanie żałoby. Śmierć Poussey w czwartym sezonie w większym lub mniejszym stopniu wpłynęła na każdą z postaci. Dla większości bohaterek nie był to potężny wstrząs, co jednak nie zmienia faktu, że są momenty, gdy każda z nich potrafi na chwilę przystanąć i zastanowić się. Temat ten poruszany jest generalnie subtelnie, gdzieś w tle, ale jednak nad całym tym sezonem unosi się aura zadumy i smutku. Spowodowanego także tym, że na zewnątrz nikt tak naprawdę nie przejmuje się tym, co się wydarzyło – to sam bunt więźniarek jest newsem, a nie jego przyczyny.

Trzecim wątkiem jest to, w jaki sposób postaci będą się od tej pory traktować. Bo chociaż tworzą coś na kształt prowizorycznej komuny, to jednak ich kontakty bardzo często wcale nie ulegają poprawie. Nie raz i nie dwa są tu sceny, w których okazuje się, że dwie bohaterki, które łączy nie tylko to, że razem siedzą w więzieniu, ale też to, co czują względem pewnej sprawy, nie są w stanie się porozumieć i okazać sobie odrobiny empatii. Na szczęście z czasem się to zmienia i w Litchfield zaczyna pojawiać się coś na kształt solidarności. To bardzo ważne, bo finał sezonu sugeruje, że ta świeżo powstała solidarność bardzo im się w najbliższym czasie przyda.

Piąty sezon Orange is the New Black nie jest aż tak dobry, aż tak wciągający i angażujący emocjonalnie, jak czwarta seria. Nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż serial wybitny. Z jednej strony potrafi bezbłędnie łączyć ze sobą dramat i doskonały humor (w tym sezonie jest go więcej i jest znakomity). Potrafi też zrobić coś zupełnie zaskakującego: jeden z odcinków niesamowicie trzyma w napięciu i utrzymany jest w konwencji slashera. Z drugiej strony mówi bardzo dużo ważnych rzeczy o poważnych problemach USA: podziałach rasowych, wadliwym systemie sądowniczym i więzienniczym, mediach oraz – może przede wszystkim o nas samych, widzach. Twórcy wyraźnie walczą o to, o czym pisałem już w innym miejscu, przy innej okazji: o przypomnienie nam, że w dużej części osadzone w więzieniach osoby nie są potworami, tylko ludźmi. I mają prawo być jak ludzie traktowani. Nie do wszystkich to przesłanie dotrze, tym bardziej więc podziwiam upór i konsekwencję Orange is the New Black.

Źródło: własne

Atuty

  • Poruszane tematy;
  • Łączenie dramatu ze świetnym humorem;
  • Fantastyczne bohaterki

Wady

  • Wadą jest głównie to, że nie jest aż tak emocjonujący i angażujący jak sezon czwarty, co jednak chyba nie było możliwe

Piąty sezon Orange is the New Black udowadnia, że jest to wciąż jeden z najlepszych trwających seriali.

9,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper