Barry Seal. Król przemytu – recenzja filmu
Widzieliście Blow? Albo Wilka z Wall Street? Rekiny wojny? Nawet McImperium? To widzieliście też film Barry Seal. Król przemytu Douga Limana, choć mógłby, niczym nie zaskakuje i nie zmusza do przesadnego myślenia. Ot, niezła rozrywka do obejrzenia i raczej szybkiego zapomnienia.
Cała rzecz oparta jest oczywiście na faktach. Tytułowy Barry Seal był amerykańskim pilotem, którego jednak praca mocno nudziła. Gdy tylko więc pojawiła się okazja, by zrobić w życiu coś bardziej niekonwencjonalnego, długo się nie zastanawiał. W ten sposób zaczął współpracować nie tylko z CIA realizującą mocarstwową politykę Stanów Zjednoczonych, ale też między innymi ze słynnym kartelem narkotykowym z Medellin, którym rządził Pablo Escobar.
Niektórym z Was pewnie od razu przyjdzie do głowy serial Narcos. I całkiem słusznie, bo twórcy Barry’ego Seala. Króla przemytu też starają się wpleść przygody swojego bohatera w znacznie szerszy, polityczny kontekst. Niestety jest on jednak dość mocno zmarginalizowany, zatem komentarz na temat często bardzo wątpliwych moralnie działań USA jest niepełny i nie wybrzmiewa odpowiednio. Trochę szkoda, z drugiej jednak strony Narcos na zbudowanie polityczno-społeczno-gospodarczego kontekstu miał o wiele więcej czasu. W sumie i tak dobrze, że reżyser i scenarzysta nie zapomnieli o tym aspekcie.
Zdecydowanie bardziej jednak skupiają się na samym Barrym Sealu i tym, jakim był człowiekiem. To kolejne przypomnienie, że amerykański sen nie tylko jest bardzo pociągający, ale też często niesie ze sobą sporo wad i nie zawsze kończy się najlepiej. W zasadzie obserwacje twórców sprowadzają się do tego, że jak zarabia się mnóstwo pieniędzy, to w pewnym momencie nie wiadomo, co z nimi zrobić. Bo to nie o nie wszak chodzi, tylko o emocje, które towarzyszą ich zdobywaniu, poczucie władzy, wolności i siły, gdy wodzi się za nos wymiar sprawiedliwości. Barry Seal nie był specjalnie zatwardziałym kryminalistą. To raczej cwaniak, któremu brakowało w życiu adrenaliny, więc skorzystał z nadarzającej się okazji.
Cały problem polega na tym, że nawet tak błahą w gruncie rzeczy historię dałoby się opowiedzieć w znacznie ciekawszy sposób. Albo inaczej: to, w jaki sposób jest ona pokazana powoduje, że można ją uznać za błahą. Działalność Seala obfitowała w niesamowite przygody, zbiegi okoliczności i zaskoczenia. Opowiedziane jest to jednak bez potrzebnej energii, bez odrobiny szaleństwa, spokojnie i dość wolno, od punktu A do punktu B. Brakuje tu narracyjnej inwencji, która pozwoliłaby widzowi zapomnieć, że podobne filmy widział już wiele razy w życiu.
Film sprawdza się za to aktorsko. Tom Cruise w roli głównej przypomina, że jeśli tylko dostanie coś do zagrania, to ze swojego zadania wywiąże się pierwszorzędnie. Aktor ma w sobie luz, nonszalancję i idealny uśmiech cwaniaka. Jednocześnie można mu też bez problemu uwierzyć w scenach z rodziną, o którą stara się bardzo mocno dbać. Świetny jest też Domhnall Gleeson jako agent CIA, który współpracuje z Sealem. Niemal przez cały czas można odnosić wrażenie, że wszystko, co się dookoła niego dzieje, łącznie z polityką USA, którą realizuje, traktuje jak wielką zgrywę i ma z tego po prostu ogromną frajdę.
Barry Seal. Król przemytu ma w sobie też całkiem sporo zabawnych elementów i mimo nierównego, nieraz wolnego tempa, jest produkcją, przy której czas mija całkiem sympatycznie. To po prostu przyzwoita rozrywka na raz.
Atuty
- Tom Cruise i Domhnall Gleeson;
- Humor;
- Ciekawa historia
Wady
- Sposób opowiedzenia tej ciekawej historii;
- Słabe tempo;
- Oczywiste przemyślenia na temat historii i ludzkiej natury
Seans filmu Barry Seal. Król przemytu to przyjemna rozrywka, o której zapomni się od razu po wyjściu z kina.
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych