Narcos, sezon 3 – recenzja serialu
Pablo Escobar nie żyje – wydawałoby się, że na tym powinien skończyć się serial Netflixa, Narcos. Serwis szybko jednak ogłosił, że powstaną przynajmniej kolejne dwa sezony. I bardzo dobrze, bo to, że El Patron budził wielkie emocje przysłoniło trochę fakt, że produkcja od początku pomyślana była nie tylko pod kątem opowieści o pościgu za Escobarem, ale – podszyta historyczno-społecznym komentarzem – ogółem jako kronika niesamowicie długiej, wciąż zresztą trwającej, wojny z narkotykami.
Bohaterów trzeciej serii widz poznał już wcześniej: to rządzący kartelem z Cali bracia Rodriguez, Pacho Herrera i Chepe Santacruz. Dodać należy, że kierują oni swoją organizacją w sposób zdecydowanie odmienny od Pablo Escobara. Kiedy ten lubił być w centrum uwagi, pozował na obrońcę uciśnionych, bossowie z Cali wolą pozostawać w cieniu, mając pod kontrolą każdy aspekt rzeczywistości. Historia zaczyna się w momencie, gdy ścigający ich agent DEA Javier Pena dowiaduje się, że wynegocjowali oni układ z kolumbijskim rządem. Polega on na tym, że za sześć miesięcy, gangsterzy dobrowolnie się poddadzą, staną przed wymiarem sprawiedliwości, spędzą krótki czas w więzieniu, ale zachowają całe zgromadzone do tej pory bogactwo. Pena, nie mogąc znieść, że tak paskudne typy będą chodzić na wolności, stara się złapać ich wcześniej.
Tym, co zawsze było – przynajmniej dla mnie – największą siłą Narcos był fakt, że każdy sezon miał swój główny temat, wokół którego toczyły się ciekawe rozważania. Pierwsza seria skupiała się przede wszystkim na zarysowaniu społeczno-gospodarczo-politycznego kontekstu całej opowieści i zwróceniu przy okazji uwagi na mocno wątpliwe moralnie działania Stanów Zjednoczonych. Druga mówiła głównie o człowieku, który stopniowo traci całą swoją dotychczasową potęgę i nie może pogodzić się z tym, że cały jego świat wali się w gruzy, a także o tym, co dzieje się z ludźmi, którzy ścigają groźnych przestępców, o przekraczanych co chwila kolejnych granicach, zza których często nie ma już powrotu, o tym, czy cel uświęca środki i w związku z tym wszystkie metody są dozwolone. W trzecim sezonie twórcy zastanawiają się z kolei nad tym, czy to, czym zajmuje się agent Pena ma w ogóle sens. Jak sam bohater słusznie zauważa, kiedy ściga się jednych bandytów, pojawiają się inni, wypełniają powstałą lukę, przy okazji ewoluując. Każde, najczęściej niesamowicie gorzkie, zwycięstwo jest zaś okupione cierpieniem, poczuciem bezsensu, a niekiedy też konsekwencjami, z którymi coraz trudniej żyć. Gdzieś w tle wybrzmiewa zresztą myśl, że cała wojna z narkotykami – w takim, a nie innym kształcie – jest już od dawna przegrana i zapewne taka była zanim się jeszcze na dobre zaczęła. Na marginesie warto dodać, że trudno odmówić temu racji, a na pewno warto przyglądać się przykładom zupełnie innego podejścia do walki z narkotykami: mam na myśli chociażby obowiązującą od ładnych kilku lat politykę w tym temacie w Portugalii.
Drugą ogromną zaletą serialu były i są postacie. Javiera Penę odbiorca zna już całkiem dobrze, w trzecim sezonie nie dowiaduje się o nim za wiele nowego. Może poza tym, że mimo wszystkich opisanych w poprzednim akapicie przemyśleń, coś ciągle pcha go do przodu, ciągle chce wsadzać przestępców za kratki i wymierzać sprawiedliwość. I tylko czasem widać, że nachodzi go refleksja na temat zupełnie innego życia, które mógłby wieść, gdyby podjął inne decyzje. Bardzo ciekawi są też bohaterowie związani z kartelem z Cali. Każdy z przywódców organizacji jest skomplikowaną, często zaskakującą osobą. Gilberto Rodriguez w zasadzie jako jedyny jest w pełni zadowolony z wynegocjowanego porozumienia z rządem i nie może doczekać się przejścia na kryminalną emeryturę. Miguel żyje w cieniu brata, początkowo wygląda jak pozbawiona charakteru marionetka. Ale i on, jak tylko dostanie szansę, pokaże zdecydowanie, bezwględność i charyzmę. Chepe pozornie jest najbardziej wyluzowany z całej drużyny, trudno jednak nie zauważyć, że w pewnym stopniu jest pod wrażeniem USA i darzy wyraźnym uczuciem Nowy Jork. Pacho zaś to postać mocno refleksyjna, zastanawiająca się nad tym, czy w ogóle wyobraża sobie życie bez łamania prawa (kryzys tożsamości jest zresztą nieco głębszy niż się wydaje), nad lojalnością. Ale i on daje się niekiedy porwać emocjom, których nie jest w stanie powściągnąć oraz potrafi wykazać się niezwykłym okrucieństwem. Jednym z głównych bohaterów jest zaś Jorge Salcedo, jeden z ochroniarzy kartelu, spec od inwigilacji. Przynajmniej początkowo jest to porządny człowiek, który w ten sposób po prostu dorabia, chcąc po pewnym czasie założyć swoją firmę ochroniarską i zapewnić godny byt rodzinie, którą bardzo kocha. Im głębiej jednak siedzi w sprawach kartelu, tym więcej musi robić rzeczy, za które sobą gardzi. Salcedo to „nasz” bohater po stronie Cali, widz przyjmuje jego perspektywę, kibicuje mu i martwi się o niego. Także dzięki temu, że jest świetnie zagrany, co zresztą jest kolejnym ogromnym atutem Narcos – wszyscy aktorzy są absolutnie rewelacyjni.
Trzeci sezon oferuje na dodatek wiele trzymających w napięciu scen (momentami jest to wręcz trudne do wytrzymania), kolejne rozważania na temat – głównie zakulisowych – działań Stanów Zjednoczonych, a niekiedy również znakomity humor. Tego ostatniego jest jednak mniej niż chociażby w pierwszej serii. Gdy narratorem serialu był Steve Murphy, potrafił się on popisać znakomitą ironią. W głosie Javiera Peni wyczuwa się głównie przygnębienie. Mam wrażenie zresztą, że kwestie wypowiadane przez niego z offu nie do końca dodają coś ciekawego do historii, tylko za bardzo tłumaczą pewne oczywistości, mają rolę wyłącznie informacyjną. To jednak ledwie mały mankament w morzu ogromnych pozytywów. Oby twórcy Narcos utrzymali formę w czwartym sezonie.
Atuty
- Bardzo ciekawe rozważania na wiele tematów;
- Doskonale skonstruowani i zagrani bohaterowie;
- Napięcie
Wady
- Nieco zbyt oczywista narracja z offu
Twórcy Narcos udowodnili, że nawet bez Pablo Escobara są w stanie nakręcić znakomity serial.
Przeczytaj również
Komentarze (47)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych