Geostorm – recenzja filmu
Zwiastuny kłamią, wszyscy to wiemy. Nierzadko zdarza się, że pokazują wszystko, co w filmie najlepsze, a reszta produkcji oferuje niewiele więcej. Co jednak zrobić, gdy idzie się do kina w przekonaniu, że obejrzy się film katastroficzny z dodatkiem akcji i sensacji, a dostaje się te same elementy, tylko w zupełnie innych proporcjach? Cóż, trzeba wygodnie usiąść i cieszyć się, że seans i tak będzie całkiem przyjemny.
Jest niedaleka przyszłość. Nasza planeta była wyniszczana przez kolejne gigantyczne katastrofy naturalne, od powodzi, przez pożary, po trąby powietrzne. By zapobiec dalszym zniszczeniom, ludzkość się dogadała i dzięki najwybitniejszych naukowcom stworzona została sieć satelitów, skutecznie neutralizująca wszystkie zagrożenia. Oto jednak dochodzi do kilku usterek, do tego podczas wyborów prezydenckich w USA, na stację kosmiczną zostaje więc wysłany Jake, twórca całego systemu. W międzyczasie jego brat prowadzi śledztwo.
Szybko się bowiem okazuje, że to wcale nie przypadek i ktoś tu zamienia tarczę chroniącą Ziemię w broń, która może ją zniszczyć. Właśnie śledztwo w tej sprawie zabiera zdecydowaną większość czasu ekranowego. W zasadzie wszystkie sceny katastrof zostały pokazane już w zwiastunie i trwają łącznie jakieś pięć minut. To nie jest żart. Zamiast wciskać się w fotel z przerażenia wywołanego tym, do czego zdolna jest matka natura, widz może zacząć robić listę dziur, które znalazły się w scenariuszu. Nie chodzi mi o rzeczy takie, jak zastanowienie się, czy w ogóle taki system satelit jest możliwy, nie wspominając o tym, że de facto nie jest wyjaśnione, jak on dokładnie działa i czemu się sprawdza. Nie mam na myśli również pomysłów takich, jak wysłanie w kosmos gościa, który ostatni trening w tym zakresie odbył ładnych kilka lat temu. Zwłaszcza, że i inne filmy mają podobne grzechy na sumieniu (ekhm, Nolan). Mówię chociażby o tym, że większego, nie trzymającego się kupy idiotyzmu, którym jest plan opracowany przez czarny charakter, dawno już nie widziałem. Niewiele zachowań i działań postaci ma tu sens. Do tego twórcy zbyt ostentacyjnie podrzucają pewne tropy, przez co kilka rozwiązań z góry można odrzucić.
Przyzwoicie poprowadzona, chociaż bardzo sztampowa i oczywista jest relacja między dwoma braćmi, którzy w obliczu zagrożenia będą oczywiście musieli zrewidować swoje poglądy, nauczyć się czegoś ważnego i naprawić relacje. Generalnie większość wątków, choć głupia, jest poprowadzona całkiem sprawną reżyserską ręką Deana Devlina. Czasem za bardzo próbuje on wzruszyć odbiorców, mimo to jest tu też niezłe napięcie i tempo, które raczej nie pozwala na nudę. A kiedy już dochodzi do tych kilku katastrof, to efekty specjalne – mimo że mogłyby być o wiele, wiele lepsze – generalnie stają na wysokości zadania.
Szkoda tylko, że film jest tak boleśnie hollywoodzki, przez co niezły pomysł na zakończenie ostatecznie nie zostaje zrealizowany, bo wszystko musi skończyć się dobrze. Z filmami katastroficznymi jest jednak ten problem, że ich twórcy zawsze za bardzo podkreślają happy end. W końcu przed chwilą zginęło ładnych kilka milionów ludzi, więc nie bardzo jest z czego się cieszyć. Chyba, że nienawidzicie innych, ale to wtedy będziecie narzekać, że ofiar jest tak mało. Tak czy siak, Geostorm daleko jest do widowiskowego filmu o zagładzie planety. To thriller polityczny i to raczej taki, który nie sprawi, że bardzo będziecie żałować wydanych na bilet pieniędzy, ale też nie uznacie tego za najlepszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadliście.
Atuty
- Wartka, wciągająca akcja;
- Porządne efekty specjalne;
- Całkiem niezłe napięcie
Wady
- Co innego obiecuje, co innego daje;
- Ogromne dziury w scenariuszu;
- Słabe zakończenie
Jest duży rozdźwięk w tym, co Geostorm obiecuje, a czym jest. Jako thriller polityczny sprawdza się nieźle, jako film katastroficzny bardzo słabo.
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych