Hyde Park: Czas wolny - konsola vs inne rozrywki
Praca, szkolenia, obowiązki domowe, rodzina, dzieci, narzeczona/dziewczyna - mamy w życiu co robić. Gdy w końcu znajdzie się przysłowiowa "chwila dla siebie", to... robi się problem, bo nie wiadomo, za co się zabrać. Gry, filmy, sport, spotkania ze znajomymi, podróże... Sposobów spędzania wolnego czasu jest mnóstwo i w tym tygodniu pytamy własnie o to - czy gdy już macie czas dla siebie, to sięgacie po pada, czy wybieracie inne rozrywki? Tradycyjnie dziękujemy za komentarze, życząc udanego weekendu.
Rozbo: Wciągnąłem mojego synka we wspólne granie w Super Mario Kart 8 Deluxe na Switchu. Nie powiem, mamy z młodym ubaw po pachy, aczkolwiek na razie jesteśmy na etapie „nauki jazdy”. Ja, człowiek od FPS-ów, raczej od takich ustrojstw trzymam się z daleka. Stasiek, mój syn, z kolei dopiero zaczyna swoją karierę gracza (i dobrze, ma czas). Dlatego nasza jazda raczej na razie sprowadza się do nagłych głupawek i wybuchów śmiechu [Perez: Nie ściemniaj, i tak młody Cię pewnie leje!]. No chyba że wkroczy żona… Kiedyś chyba już pisałem, że zasadniczo nie przepada za graniem i trzyma się od tego z daleka. Do Mario Kart podeszła jednak z zacięciem prawdziwej wojowniczki i trochę nami, chłopakami, pozamiatała. Młody to jakoś przeżył, ale ja – gracz zawodowiec z wieloletnim stażem – nie mogę się do końca otrząsnąć. Dać się tak pokonać… żenua.
Jeszcze parę słów on nowym raku naszej branży – lootboxach. Trochę się ostatnio wgryzłem w temat i generalnie pojawia się on na ustach coraz większej ilości ludzi, również spoza branży. W międzyczasie nasunęła się taka oto refleksja, że wraz z lootboxami (zwiastowanymi już wcześniej innymi typami mikrotransakcji) branża gier dotarła do takiego momentu, w którym zaczęła zjadać własny ogon. Niczym mityczny Uroboros. Postęp w technologii pozwolił twórcom tworzyć bardziej wyrafinowane wizualnie i gameplayowo produkcje, te z kolei wzmogły stale rosnący apetyt graczy, a to z kolei zmusza twórców do przekraczania kolejnych technologicznych barier i do coraz większego rozmachu, co z kolei kosztuje coraz więcej, a to z kolei przecież trzeba jakoś sfinansować. A im więcej potrzebnych pieniędzy, tym więcej sposobów, dzięki którym można je pozyskać. A to z kolei prowadzi do uzasadnionej złości graczy, którzy jednak chcą wciąż więcej i lepiej. Błędne koło… Recepta na to, aby coś zmienić? Nie ma, chyba że wrócimy do podstaw i masowo skierujemy nasze oczy ku małym grom niezależnym z małym budżetem i brakiem technologicznego przepychu. Tam jeszcze rodzą się prawdziwe perełki, gdzie odpowiedni pomysł i jego realizacja jest najważniejsza. Za sensowną cenę. Ot, taka refleksja.
Pytanie tygodnia: Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista :).
Perez: Zachwala Alexy, zachwalać będę i ja - Assassin’s Creed Origins to naprawdę udana odsłona serii, która ostatnimi czasy miała nieco pod górkę. Historię asasynów lubię, grałem w kilka gier, bardzo miło wspominam „dwójkę”, bo była to jedna z bodaj dwóch gier, które kupiłem wraz z PS3. Origins podszedł mi od początku. Roger co prawda wspominał o nieco chaotycznym wprowadzeniu, ale działo się na tyle duży, że – paradoksalnie – przeleciało sprawnie i można było zatopić się w bajecznym świecie Egiptu. Inna rzecz, że twórcy czerpali sporo z Wiedźmina, a że ten również mi przypasował (uwierzcie, nie ma wielu gier, w których spędzam blisko 100h), to i tutaj wszystko zagrało. Jasne, czasami misje poboczne nudzą, bo dominuje „przynieś, wynieść, pozabijaj”, ale z drugiej strony jest spora różnorodność, więc idzie przeżyć. Wkręcić potrafią ataki na posterunki, a to głównie zasługa różnorodności opcji – od cichych zabójstw (łuki, zatrucia) po wjazd „na Jana” i wycinanie w pień każdego kto się nawinie. Na razie 21 level, z 18h gry i syndrom „jeszcze jednego questu”.
Między sesjami w Asasyna wgapiałem się w telefon, kończąc... 3. sezon „Skorpiona”. Kurczę, naiwność tego serialu jest tak przepotężna, że aż mi się to podoba :). Kiedyś już o nim wspominałem, ale z grubsza chodzi o grupę geniuszy, z których każdy ma swoją działkę (lekarz, mechanik, matematyk) i wspólnie ratują świat przed czym się da (konflikty zbrojne, zjawiska pogodowe, terroryści). A czemu telefon? Bo Netflix. Nie żebym zachwalał tę usługę, ale np. w przypadku, gdy siedzę u rodziców z marnym zasięgiem w telefonie (czyt. nie mam kompa pod ręką ani dostępu do smart tv), to każdorazowo zachodzę w głowie, jak oni to ogarniają, że tak wszystko świetnie śmiga. A że i baza filmów i seriali przeogromna (moja córka chętnie ogląda bajki np. w czasie podróży), to nie szkoda tych 40 zł miesięcznie.
Wczoraj do druku poszedł Kalendarz Gracza 2018. Szczegółów spodziewajcie się po weekendzie. Również w przyszłym tygodniu ciąg dalszy dyskusji o PPE Awards 2017 – wieści u mnie na blogu.
Pytanie tygodnia: Jeśli już uda mi się wygospodarować trochę wolnego, to najchętniej spotykam się ze znajomymi – jest to dla mnie idealna opcja, aby nieco oderwać się od codzienności, która w żadnym razie nie jest zła, ale co tuk ukrywać – czasami nieco męcząca. Z racji jednak, że na takie spotkania wcale nie łatwo się umówić, to w dalszej kolejność staram się, aby było trochę sportu, ale i trochę rozrywki. W tym drugim przypadku wbrew pozorom konsole wcale nie dominują, bo po prostu czasami... nie bardzo mam na nie siłę. W tej opcji najczęściej kończy się na serialach, bo to szybka i łatwa rozrywka (film wymaga jedna tych 2 godz. skupienia).
Alexy78: Zwykle nie lubię być zaskakiwanym. Przyczyny są różne, jednak najmniej przyjemniej jest być niemiło zaskoczonym drugim człowiekiem. Każdy z nas spotkał się już na pewno z taką sytuacją. Są to drobne rzeczy związane z niepunktualnością, przez różnego rodzaju zaniedbania po niesłowność i sytuacje określane zwrotem „wyszła słoma z butów”. Nieprzyjemnie jest, jak mechanik nie dotrzyma terminu naprawy, podniesie z niezrozumiałych przyczyn koszty wykonanych napraw, nieprzyjemnie jest, gdy produkt, który miał być niezawodny, zachowuje się wręcz przeciwnie, psując się przy każdej okazji. Dotyczy to także gier - ileż to razy robiliśmy sobie wielkie nadzieje na jakiś nowy tytuł, by potem nawet go nie skończyć. Doświadczenie wiele tu nie pomaga - bo sprawa jest zależna również od cech charakteru. Bycia kimś bardziej lub mniej optymistycznie nastawionym do życia, ludzi czy rzeczy materialnych lub cyfrowych.
Osobiście nie jestem w stanie przypisać sobie żadnej z grup perspektyw widzenia świata i w zależności od okresu mogę się określić jako pesymista i maruda, a czasem wręcz odwrotnie - z huraoptymizmem na czele. Niestety - wybór jest nieciekawy, zakładając, że nie umie się znaleźć optimum bądź nawet jak się je znajdzie, to na krótki czas. Nieciekawy dlatego, że pesymista cały czas czuje się nieszczęśliwie, apatycznie - czasem jednak jego radość z pozytywnego zaskoczenia przekracza to, co „huraoptymista” poczuje, odkrywając coś nowego. Taki skok emocjonalny radości generuje tak duże ilości dopaminy w mózgu, że można się czuć kilka dni na „haju”. Optymista w tych samych okolicznościach potraktuje sytuację jako codzienność, bo przecież tak miało być. Z drugiej strony pesymista nie przejmuje się zbytnio porażką, zawodem na tej samej zasadzie, gdzie optymista poczuje wielkie i nagłe przygnębienie. Co jest lepsze, zakładając, że złoty środek jest nie do osiągnięcia? U siebie zauważyłem, że bezpieczniej jest nic dobrego nie zakładać i dać się mile zaskoczyć - są oczywiście tego daleko idące inne konsekwencje, których tu nie poruszę. Z drugiej strony zazdroszczę tym wiecznie uśmiechniętym - i to często pomimo porażek - ludziom. „Bądź tu mądry i pisz wiersze”.
Nawiązując nieco do gier i powyższego tekstu, powiem, że niewiele się spodziewając, wiele dopaminy pozwoliła i nadal pozwala mi generować zabawa w nowym Asasynie. Powiedziałem sobie, że sprawdzę, nawet jeśli gra okaże się porażką. Po części spodziewałem się, że już druga, a trzecia najdalej - misja poboczna mnie normalnie znudzi. A tu mam już blisko 50 zadań wykonanych, z czego 90% to misje poboczne i zadania niekoniecznie niezbędne do zaliczania fabuły. Miła niespodzianka, masa radochy i każdemu grę zachwalam.
Pytanie tygodnia: Granie niezależnie od platformy stało się nieodłącznym elementem relaksu, prostym i przyjemnym, prawie zawsze w zasięgu możliwości. Tanim również - bo jak to nierzadko powtarzam, siedzenie w barze przy piwie w przeliczeniu na koszt godzinowy wychodzi mniej korzystnie finansowo. Zaliczanie kolejnych tytułów nie wymaga ładnej pogody, umawiania się, przygotowań - jest bardzo wygodne, kiedy zmęczenie fizyczne czy psychiczne po ciężkim dniu pracy wymaga odbudowania. Często granie można traktować jako tzw. „reset” po perypetiach w pracy czy szkole. Ponieważ jednak rozrywka ta nie ma samych zalet, a niesie ze sobą różne inne konsekwencje, warto przy różnych okazjach konsole/PC/tablet odstawić na bok i skorzystać z np. korzystnych okoliczności przyrody. Ja tak czynię i kiedy tylko mam realny wybór między spędzeniem czasu na dworze a przed TV/monitorem - to preferuję to pierwsze zdecydowanie i to nawet wówczas, gdy akurat odebrałem pudełko z długo oczekiwanym tytułem. Musi poczekać - basen/rower/narty czy wycieczka z dziećmi jest zdecydowanie ważniejsza. Zresztą - aby spokojnie grać, to najpierw staram się zaspokoić potrzeby związane z byciem mężem i ojcem. Na szczęście jedno i drugie mogę nierzadko również do przyjemności zaliczyć - choć zgoła odmiennych naturalnie. Także konsola w czasie wolnym ma wysoki priorytet, często jednak celowo przesuwany kilka stopni niżej, by znaleźć czas na inne, ważniejsze nierzadko, czy też zdrowsze sposoby spędzania czasu - a to również dlatego, że jak dobrze wiemy, granie może wciągnąć tak, że samo hobby można potraktować jako nałóg i uzależnienie (czy nim naprawdę jest, to inny temat, a zdania są podzielone). Myślę, że pod tym względem trzeba być ostrożnym i jak we wszystkim, także tutaj podejmować możliwie zbalansowane decyzje. W moim przypadku najwięcej z powodu wybrania gier jako sposób spędzania wolnego czasu ucierpiał sen - bo to właśnie kosztem niego najwięcej np. latałem w Elite Dangerous, które w ostatnim roku zabrało mi najwięcej czasu. Teraz już spokojniej do latania podchodzę, niemniej zawsze są jeszcze inne dobre tytuły, których jest na tyle dużo, że nie ma opcji ich wszystkich sprawdzić. Najłatwiej z grania zrezygnować mi na rzecz sportu i generalnie ruchu, najtrudniej mają przyjemności związane z filmami czy książką. Uważam, że w moim przypadku niezbędny balans jednak mimo starań, mam nieco zachwiany i nierzadko mógłbym odpuścić i np. wcześniej iść spać. Myślę, że każdy z nas graczy potwierdzi, że jednak powiedzieć to jedno, a zrealizować drugie.
mashi1986: Wolne! Tak - dla wielu z Was to pewnie normalne, że sobota jest dniem wolnym od pracy, jednak dla mnie to prawdziwe święto. Dlaczego? Ano dlatego, że 90% sobót w roku pracuje. Taki już urok mojej roboty, ale nie narzekam - do tej nędznej emeryturki trza w końcu jakoś dorobić hłe, hłe. W mijającym tygodniu nie działo się zbyt wiele, choć z racji wspomnianego, dodatkowego dnia wolnego wszystko działo się jakby szybciej i intensywniej. Piąteczek więc zamykam z piwkiem w dłoni, paczką chipsów, suszonej wołowiny (fajny przysmak - odkryłem w "Inter") i oglądam towarzyski mecz naszej reprezentacji. Nie ważne czy z Lewym, czy bez. Czy w obronie zagra Pazdan, czy "Krzynówek" - kibicem i fanem jest się drużyny, a nie jednostki. DO BOJU POLSKO!
Pytanie tygodnia: Heh - wolny czas to naprawdę zajebista sprawa. Staram się wtedy spędzić go na maksa intensywnie, wyciskając z każdej godziny, co tylko się da. Wbrew pozorom nie śpię do południa, ale budzę się wcześnie rano i działam. Robię śniadanko, przeglądam gazety (tak, gazety - te papierowe, w tym Szmatławca) i bawię się z dzieciaczkami. W tym wszystkim staram się również znaleźć chwilę dla konsoli. Zawsze sobie powtarzam: "O, jutro wolne, ale się nagram", ale przeważnie za wiele z tego nie wychodzi. Jak widać, człowiek na wszystko znajdzie czas, choć nie zawsze tyle, ile by chciał, więc jak to mówią: "Pamiętaj, że na świecie zawsze jest ktoś, kto ma gorzej niż Ty"...
Przeczytaj również
Komentarze (45)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych