Punisher, sezon 1 – recenzja serialu
Myślę, że jesteś półśrodkiem, kimś, kto nie potrafi dokończyć dzieła, tchórzem – mówił w drugim sezonie do Daredevila Punisher, bodaj największa zaleta tej serii. Długo trzeba było czekać na jego solowy występ, którego zresztą zarówno Netflix, jak i Marvel bardzo potrzebowali. Luke Cage był co najwyżej solidny, Iron Fista do dziś nie mogę skończyć, Defendrsów wciąż nawet nie zacząłem oglądać. Na całe szczęście Punisher, choć niepozbawiony różnych mankamentów, jest krokiem we właściwym kierunku.
Rzecz dzieje się już po wydarzeniach, w które zamieszany był diabeł z Hell’s Kitchen, Wilson Fisk i inni starszy znajomi. Frank Castle postanowił porzucić słynne odzienie z czaszką i – trapiony wspomnieniami, bólem oraz tęsknotą – w zasadzie egzystować. Nie dane będzie mu jednak zaznać nawet chwili spokoju, bo na jego trop wpadnie haker Micro, będący w posiadaniu nagrania z czasów, gdy Castle służył w Afganistanie. Może ono wstrząsnąć sytuacją w kraju, przede wszystkim podważyć zaufanie do CIA. Wielu osobom będzie zależeć, by nagranie nie ujrzało światła dziennego.
Punisher jest bez wątpienia najbardziej kontrowersyjną postacią Marvela. Samotny mściciel, brutalnie rozprawiający się z przestępczością zorganizowaną, nie oglądający się na nic, przede wszystkim na prawo i instytucje. Drugi sezon Daredevila skupiał się właśnie na tych kwestiach, światopogląd Castle’a zderzał się z podejściem Matta Murdocka, a twórcy nie stawali po żadnej ze stron. W pierwszym sezonie Punishera tego typu dywagacji jest o wiele mniej. Od razu też trzeba uprzedzić, że jeśli ktoś spodziewa się (w czym w sumie nie ma nic dziwnego) trzynastu odcinków, wypełnionych akcją, morderstwami i krwią, to się srodze rozczaruje. Jasne, są tu brutalne – niekiedy nawet bardzo – sceny, Castle co jakiś czas masakruje swoich przeciwników, używając najróżniejszego sprzętu. Pierwszy sezon jego przygód to jednak zdecydowanie bardziej dramat, niż sensacja. Twórcy poruszają tu bardzo wiele tematów, wpisując opowieść w kontekst aktualnych dyskusji w Stanach Zjednoczonych. Dużo jest więc tu o stresie pourazowym, na który cierpi duża część bohaterów, trapiona wspomnieniami z wojny i tym, co w jej trakcie musieli robić. Ważnym wątkiem jest to, co państwo ma do zaoferowania weteranom wracającym do domu, którzy lepiej i bezpieczniej czują się w okopie wykopanym w ogródku, niż we własnym łóżku. Brak perspektyw, nadziei na przyszłość i cierpienie potrafią popchnąć ludzi do bardzo skrajnych rzeczy. Czy to wymysł twórców? Biorąc pod uwagę, że obecnie urzędujący prezydent USA podczas kampanii nie był w stanie znaleźć dobrego słowa dla rodziców chłopaka, który zginął walcząc za kraj, wydaje się, że nie do końca. Istotna jest również konstatacja na temat tego, na co Amerykanie pozwalają sobie zagranicą, zaś nieco bardziej w tle przewijają się tematy takie, jak prawo do posiadania broni, czy nawiązania do afery Snowdena.
To tylko otoczka, wartość dodana, bo Punisher traktuje przede wszystkim o swoim tytułowym bohaterze. To historia człowieka złamanego, cierpiącego przez nieustanne poczucie winy, zastanawiającego się nie tyle, czy chce żyć, tylko czy w ogóle na to zasługuje. Twórcy zagłębiają się w psychikę Franka Castle’a, kreując skomplikowaną sylwetkę człowieka, który na szczęście nie jest bezmyślną maszyną do zabijania, tylko osobą z krwi i kości. Punisher, chociaż rzeczywiście najczęściej sięga po przemoc, ma też okazję do refleksji, jest w stanie bezinteresownie zrobić coś dobrego, a nawet uśmiechnąć się. Takiej postaci znacznie łatwiej kibicować, chociaż o dylematach moralnych związanych z jego sposobem rozwiązywania problemów nie powinno się zapomnieć. Wcielający się w Castle’a Jon Bernthal prawdopodobnie stworzył kreację życia i na zawsze będzie już kojarzony głównie z tą rolą. Bez trudu, korzystając z dość minimalistycznych środków, pokazuje wszystkie buzujące w swoim bohaterze emocje. Aktorstwo to w ogóle spora zaleta Punishera, sprawdza się tu i Ebon Moss-Bachrach jako Micro i Amber Rose Revah jako Dinah Madani, agentka Departamentu Bezpieczeństwa, jak i Ben Barnes jako Billy Russo, najlepszy przyjaciel Franka z czasów wojny.
Oglądało mi się Punishera bardzo dobrze, całość zajęła mi dwa dni i byłem bardzo zadowolony z powrotu do realizmu, w miejsce mistycznego i nieznośnego dla mnie mambo jambo reprezentowanego zarówno przez Elektrę, jak i – przede wszystkim – gościa z latarką w dłoni. Sceny akcji są nakręcone fenomenalnie, widać, że twórcy dużą uwagę przywiązali do tego, by starcia były finezyjne i tak prawdopodobne jak się da (chociaż wiadomo, że Punisher kilka razy spokojnie powinien zginąć). Stronie wizualnej również niczego nie można zarzucić, miało być mrocznie i jest mrocznie. Nie da się jednak ukryć, że sezon ten ma całkiem sporo mankamentów. Pierwszym problemem jest to, z czym borykają się chyba wszystkie produkcje Marvel/Netflix. Mianowicie historii jest tu na maksymalnie dziesięć odcinków, a epizodów jest trzynaście. Oczywiście, daje to możliwość pogłębienia psychologii postaci, etc., ale jednak sporo rzeczy dałoby się wyciąć i skrócić. Podejrzewam, że zwłaszcza pierwsza połowa może być dla wielu widzów trudna do przebrnięcia, bo momentami – i to całkiem długimi i częstymi – w zasadzie nic się nie dzieje. Druga wada to straszna przewidywalność. Byłem w stanie z wyprzedzeniem przewidzieć wszystkie rozwiązania fabularne, od małych, jak to w jaki sposób Punisher dostanie się do kryjówki pewnej postaci, po duże, jak los poszczególnych bohaterów. Tym bardziej, że często casting, choć jak już wspomniałem dobry, jasno sugeruje, w którym kierunku pójdzie dana postać i jaką będzie miała rolę do odegrania. Trzecim problemem są zdecydowanie zbyt częste wstawki ze zmarłą żoną Castle’a. Rozumiem, że Frank bez przerwy wspomina swoją ukochaną i dzieci, jednak za dużo tu kiczu i nie trzeba też tak często przypominać, dlaczego bohater cierpi. Do wad zaliczyłbym również to, że niektóre prowadzenie niektórych wątków jest nieprzemyślane: to się pojawiają, to znikają i potem znienacka, nie wiedzieć czemu wracają. Nie mówiąc już o tym, że nie wszystko się tu trzyma kupy i jest trochę naciąganych z punktu widzenia logiki rozwiązań. Ale na to akurat można przymknąć oko. Wydaje mi się też, że trochę za późno i w sumie może nieco za rzadko pojawiają się tu główni wrogowie Punishera, chociaż akurat to, że jest ich kilku stanowi plus. Powoduje to, że przez długi czas Castle robi różne rzeczy, ale nie do końca wiadomo, przeciwko komu działa.
Wad jest sporo, na szczęście nie przesłaniają one ogólnego pozytywnego wrażenia, jakie miałem po ostatnim odcinku. Myślę, że Punisher to krok w dobrą stronę (w zasadzie to trochę powrót do jakości pierwszego sezonu Daredevila) w serialowym świecie Marvela. Jednak to, czy serial przypadnie Wam do gustu w dużym stopniu zależeć pewnie będzie od tego, czy kupicie wersję Franka Castle’a, która trochę częściej myśli i gada, niż urządza rzeź przeciwnikom. Według mnie, warto dać mu szansę.
Atuty
- Znakomicie wykreowany bohater, który jest człowiekiem z krwi i kości;
- Duża gama aktualnych tematów jako kontekst;
- Aktorstwo;
- Świetne, realistyczne walki;
- Strona wizualna
Wady
- Historia na maksymalnie dziesięć odcinków rozciągnięta do trzynastu epizodów;
- Duża przewidywalność i schemat;
- Niektóre wątki niepotrzebne;
- Trochę za mało akcji i przemocy;
- Kilka kiczowatych, wybijających z rytmu elementów
Punisher przywraca wiarę, że wspólne seriale Marvela i Netflixa wciąż mogą stać na wysokim poziomie.
Przeczytaj również
Komentarze (42)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych