Wataha, sezon 2 – recenzja serialu
A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? – chyba każdy z nas przynajmniej raz w życiu miał taką myśl. Piękne góry, cisza, spokój: żyć nie umierać, prawda? Jak przekonują twórcy drugiego sezonu polskiego serialu Wataha nie do końca. Nawet tam dzieje się sporo złych rzeczy i nijak nie można uciec od problemów zarówno własnych, jak i uniwersalnych.
Minęły cztery lata od wydarzeń, które zapoczątkowało wysadzenie w powietrze grupy emerytowanych strażników granicznych. Sprawcy tamtej zbrodni do dziś nie zostali załapani, podejrzewany o maczanie w tym palców Wiktor Rebrow ukrywa się gdzieś w lesie. Tymczasem straż graniczna znajduje ciała ponad dwudziestu migrantów. Szybko okazuje się, że to element wielkiej, pogmatwanej sprawy, do której ponownie przydzielona zostaje prokurator Iga Dobosz.
Twórcom serialu udało się osiągnąć coś niesamowitego. Z jednej strony poprawili trochę błędów pierwszego sezonu, z drugiej popełnili sporo kolejnych gaf. Wataha początkowo była bardzo ciekawą, wciągającą produkcją, gdzieś tak do połowy. Potem w ruch poszły kosmiczne wprost absurdy fabularne, jakikolwiek brak logiki i konsekwencji w działaniu. Przykro było patrzeć, jak scenarzyści miotają się, by stworzyć wielopiętrową aferę, która – po uważniejszym zbadaniu – nie miała żadnego sensu. Do tego nawet nie byli w stanie rozwiązać zagadki, więc widz został z poczuciem, że już w ogóle nie wie, o co chodzi. Nie dziwię się, że HBO wcale nie chciało jakoś bardzo kręcić drugiego sezonu. Seria jednak powstała i ma zdecydowanie sprawniej poprowadzoną historię. Kontynuuje część wątków z przeszłości, dodaje nowe, ale generalnie trzyma się to – choć niekiedy oczywiście na dobre słowo – przysłowiowej kupy. Inna sprawa, że skoro poprzednio zamęczyli widza nadmiarem tajemnic, tym razem twórcy traktują go często jak idiotę i wprost tłumaczą wszystko, by nikt się w niczym nie pogubił. Nie mówiąc już o tym, że gdy ostatecznie dowiadujemy się również, co dokładnie wydarzyło się w pierwszym sezonie, okazuje się to tak banalne, że aż zęby bolą. Drugi sezon Watahy wydaje mi się w ogóle zrobiony trochę na siłę. O pierwszej serii można powiedzieć wiele złego, ale jednak miała jakieś ambicje, było tam życie i energia. Tutaj tego nie ma, wiele scen jest nakręconych na odwal się: nawet ostateczne spotkanie dwóch zaprzysięgłych wrogów wywołuje wyłącznie obojętność. Mało satysfakcjonujących wątków jest w ogóle więcej, a najwięcej pretensji można mieć do zakończenia relacji Rebrowa z ukrywającą się w jego chacie Ukrainką. Motyw, gdy dziękuje mu ona w naturze jest jak z taniego pornola, w którym mechanik coś naprawia, a kobieta może „zapłacić” tylko w jeden sposób.
Duży problem jest też z aktorami. Do Leszka Lichoty w roli Rebrowa, czy Andrzeja Zielińskiego jako komendanta Markowskiego nie można się przyczepić. Trzymają oni poziom swoich wcześniejszych występów z pierwszego sezonu. Za to Aleksandra Popławska kładzie niemal każdą scenę, zwłaszcza gdy na kogoś krzyczy jest niesamowicie wprost nienaturalna. Wielka szkoda, bo jej postać ma ogromny potencjał. Targana wyrzutami sumienia prokurator Dobosz tak bardzo chce naprawić błędy z przeszłości, że co chwila popełnia nowe. Jest oschła, wręcz jędzowata, a jednocześnie nie jest zblazowaną urzędniczką, zależy jej na dotarciu do prawdy i osiągnięciu jakiejś sprawiedliwości. Było tu spore pole do popisu, ale niestety się nie udało. Jacek Lenartowicz jako Łuczak również nie daje rady, ale trudno ocenić, czy to jego wina, czy fatalnych dialogów, które scenarzyści wkładają mu w usta. Problemy aktorów to zresztą kolejne potwierdzenie często niedbałej reżyserii, która sprawia, że wiele w założeniu mocnych scen zupełnie nie wybrzmiewa.
Drugi sezon Watahy ogląda się mimo to całkiem nieźle (choć jak się czasem oderwie wzrok na kilkadziesiąt sekund, to niewiele się straci). Ogromna w tym zasługa klimatu, który tworzony jest przez przepiękną, nastrojową muzykę oraz – przede wszystkim – fantastyczne zdjęcia Bieszczad. Jest tu mnóstwo zapierających dech w piersiach widoków, sprawiających, że człowiek ma ochotę natychmiast spakować plecak i ruszać na wyprawę. Twórcy dobrze wiedzą, że to ich największy atut i dlatego korzystają z niego, kiedy tylko mogą.
Na docenienie zasługuje też aktualny kontekst, w który wpisana jest cała historia. Tym razem nacisk położony jest na migrację i na ludzi, którzy uciekając przed wojną, czy to w Syrii, czy na Ukrainie, starają się dostać do Polski (a potem pewnie do kolejnych krajów europejskich). Ich dramat porządnie wybrzmiewa, najbardziej w momencie – akurat bardzo dobrze nakręconej – sceny ataku na placówkę, w której przebywają przybysze z zagranicy. Twórcy mówią więc sporo o rasizmie, o braku zrozumienia dla losu drugiego człowieka, którego głównym marzeniem jest to, by żyć choć w miarę normalnie. Ważną obserwację stanowi również to, jak łatwo można obudzić strach i nienawistne uczucia w ludziach, a potem nimi sterować. Za to należy się twórcom duży plus i może to właśnie on, wraz oczywiście z samymi Bieszczadami, sprawia, że mimo wszystkich wad warto obejrzeć drugi sezon Watahy.
Atuty
- Przepiękne Bieszczady;
- Więcej sensu i logiki w historii;
- Aktualne tematy;
- Muzyka
Wady
- Role niektórych aktorów;
- Kilka mało satysfakcjonujących wątków;
- Pospieszne, rozczarowujące zakończenie
Drugi sezon Watahy uniknął kilku błędów pierwszej serii, ale zamiast wznieść się na wyższy poziom, popełnił nowe błędy.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych