Altered Carbon – recenzja serialu. Solidnie, ale książka lepsza
Netflix nie zwalnia tempa (a raczej, biorąc pod uwagę wszelakie zapowiedzi, wręcz przeciwnie). Tym razem wypuścił w świat produkcję z wielkim budżetem. Chodzi o Modyfikowany węgiel, nakręcony na podstawie książki Richarda Morgana. Jak wyszło? Bardzo solidnie, chociaż odnoszę wrażenie, że serial podobałby mi się bardziej, gdybym wcześniej nie przeczytał dzieła Morgana.
Jest daleka przyszłość, konkretnie to XXVI wiek. Ludzkość potrafi nie tylko podróżować szybciej od światła i skolonizowała kolejne planety. Przede wszystkim odkryto sposób na przenoszenie swojej świadomości z ciała do ciała, więc w zasadzie życie wieczne jest jak najbardziej możliwe. Do życia przywrócony zostaje Takeshi Kovacs, były Emisariusz – czyli doskonale wyszkolony żołnierz – który dostaje zadanie od jednego z najbogatszych ludzi świata, Laurensa Bancrofta. Ma on przeprowadzić śledztwo i odkryć, kto zabił, a raczej próbował zabić… samego Bancrofta.
Niewykorzystany potencjał książki
Modyfikowany węgiel stanowi połączenie gatunków. To utrzymany w klimacie cyberpunku kryminał noir: jest bowiem detektyw ze skazą (oczywiście bez przerwy palący papierosy), jest tajemnicza sprawa, w której nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, jest femme fatale, jest w końcu ponury i mroczny nastrój. Ludzkość niby się niesamowicie rozwinęła, a tak naprawdę niewiele się zmieniło. Nierówności społeczne są jeszcze większe niż kiedyś, światem rządzą bogacze, którzy w związku z tym, że żyją wiecznie uważają się za bogów, traktując wszystkich słabszych i gorszych od siebie w najlepszym wypadku, jak zabawki. I w zasadzie serial, na poziomie przemyśleń i metafor, oferuje niewiele więcej. Jasne, są tu gdzieniegdzie wątki związane z tym, czy transfer świadomości z ciała do ciała rzeczywiście jest dobrym wynalazkiem, jakie rodzi to moralne wątpliwości i paradoksy. Ale to tylko tło, które w książce Morgana było nie tylko ważniejsze, ale też obdarzone o wiele większą głębią. Zeszłoroczny Blade Runner 2049 też, chociaż znacznie krótszy od Modyfikowanego węgla, dawał nieporównanie więcej mądrości i zadumy.
Szkoda, że twórcy serialu nie wykorzystali w pełni potencjału, który kryje się w powieści Morgana. Szkoda też, że tak wiele zmienili względem jego dzieła. Oczywiście wiele kluczowych wątków i postaci jest tu zachowane, jednak sporo rzeczy jest zupełnie inaczej rozegranych. Od razu uprzedzę: nie jestem przeciwnikiem zmian, nie uważam, że przenosząc książkę czy komiks na ekran trzeba kurczowo trzymać się danego dzieła. Wręcz przeciwnie, jeśli tylko ktoś jest w stanie zmienić coś w taki sposób, by nadać nowe znaczenie, zaintrygować, jestem jak najbardziej za (są zresztą przykłady filmów lepszych od książek, na podstawie których powstały). Ale no właśnie, pytanie brzmi, czy dzięki modyfikacjom serialowy Modyfikowany węgiel proponuje coś lepszego? Moim zdaniem niekoniecznie. Wiele razy podczas seansu miałem spore wątpliwości, czy dana zmiana ma sens, co najmocniej uwidoczniło się w finale, który moim zdaniem jest o wiele gorszy od tego w książce. Nie jestem też fanem rozwinięcia wątków niektórych bohaterów, czego najlepszym przykładem jest rodzina Elliotów. W powieści było ich o wiele mniej, przez co – mam wrażenie – to, co im się przytrafiało było o wiele bardziej poruszające. Trzeba też zauważyć, że serial jest skonstruowany i opowiedziany w taki sposób, że ktoś, kto nie zna książki, łatwo będzie mógł pogubić się w tym, co dzieje się na ekranie. Sam zresztą w kilku momentach nie byłem do końca pewien, o co w danym momencie chodzi. Twórcy nie do końca czytelnie przedstawili tę całą zagmatwaną intrygę.
Świetny świat, świetni bohaterowie
No, ale dobrze, dość już marudzenia. Bo Modyfikowany węgiel, mimo wszystkich swoich słabości, jest naprawdę solidnym serialem, który daje widzowi dużo rozrywki. Z jednej strony można by uznać, że rozkręca się dość powoli i na dobrą sprawę dopiero gdzieś w trzecim, czwartym odcinku można porządnie wkręcić się w całą historię. Z drugiej strony wydaje mi się, że większość osób nie będzie miała problemu, by od początku wsiąknąć w ten klimat. Dzieje się tak za sprawą dwóch bardzo dużych zalet. Pierwszą z nich jest znakomicie wykreowany świat i widać, że Netflix nie szczędził pieniędzy, by wyglądał on jak najlepiej. Otoczenie, w którym znajdują się bohaterowie, niezależenie czy pokazywane z lotu ptaka, czy z perspektywy ulicy jest rzeczywiście olśniewające, niekiedy zapierające dech w piersiach. Nic nie można zarzucić scenografii, charakteryzacji, pomysłowości twórców na pokazanie przedmiotów, drobnych detali tego świata. Także efekty specjalne są znakomite, a w połączeniu z muzyką tworzą świetną całość, w którą – mimo że często poruszamy się po niezbyt przyjaznych i pięknych okolicach – zagłębić się można z prawdziwą przyjemnością. Warto tu też dodać, że serial oferuje wiele bardzo dobrych i emocjonujących scen walk, które odznaczają się sporą dozą brutalności.
Drugim ogromnym atutem Modyfikowanego węgla są bohaterowie. Przede wszystkim Takeshi Kovacs jest rewelacyjnie wykreowaną osobą, mocno niejednoznaczną. Widać po nim, że żyje już długo, wiele przeszedł, a wspomnienia z przeszłości ciągną się za nim bardziej, niż sam pewnie chciałby przyznać. Maskuje więc to cynizmem, odpychaniem od siebie innych, których – jak ciągle powtarza – ma w głębokim poważaniu. I często… rzeczywiście tak jest. Wcielający się w niego Joel Kinnaman bezbłędnie jest w stanie pokazać całe spektrum emocji targających tą postacią. Ma też charyzmę, przez co Kovacs jest siłą, za którą odbiorca idzie jak w dym, niezależnie, co aktualnie bohater robi. Dobrze sprawdzają się też Martha Higareda jako Kristin Ortega, chociaż minęła dłuższa chwila nim się do niej przekonałem i nadal uważam, że w książce postać ta była o wiele ciekawsza, oraz na drugim planie James Purefoy w roli Laurensa Bancrofta i Chris Conner jako Poe, wcielenie sztucznej inteligencji prowadzącej hotel, w którym zatrzymał się Kovacs.
Modyfikowany węgiel ogląda się niemal jednym ciągiem, z przyjemnością zarwałem pół nocy, by skończyć dopiero koło piątej nad ranem. Mogłaby to oczywiście być jeszcze lepsza produkcja, tym niemniej serial jest jak najbardziej wart polecenia. I to nawet pomimo wszystkich modyfikacji względem książki, którą również warto przeczytać.
Atuty
- Bardzo dobrze wykreowani bohaterowie, zwłaszcza Kovacs jest świetny;
- Aktorstwo;
- Cała warstwa wizualno-dźwiękowa;
- Mocno wciąga…
Wady
- …chociaż niekoniecznie od samego początku: serial trochę wolno się rozkręca;
- Bardzo dużo zmian względem książki, często nietrafionych;
- Za mało głębi w tej opowieści;
- Chaos narracyjny: czasami można pogubić się w tym, co dzieje się na ekranie
Modyfikowany węgiel to kolejna godna uwagi serialowa produkcja Netflixa. To bardzo solidna rozrywka, chociaż fani książki mogą być trochę mniej zadowoleni.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych