Wolverine: Śmierć Wolverine'a – recenzja komiksu. Nie tak to powinno wyglądać
Nawet największe ikony Marvela muszą w pewnym momencie powiedzieć „pas”. Jak jednak pogodzić się ze śmiercią legendarnego Logana, który to przez lata wbijał swoje szpony w niezliczone tłumy przeciwników, pokonał hordy rywali, a nawet z powodzeniem wykonał mnóstwo misji? Nie jest to łatwe zadanie, z którym zmierzył się Charles Soule.
Sięgając po „Śmierć Wolverine'a” nikt nie powinien być specjalnie zaskoczony. Marvel na przestrzeni lat udowodnił, że potrafi pożegnać się z największymi herosami swojego wydawnictwa, więc w pewnym momencie musiał przyjść czas na Logana. Jak jednak wysłać na drugi świat faceta, który przyzwyczaił czytelników do swojej nieśmiertelności?
Charles Soule został postawione przed sytuacją bez wyjścia. W jednym z wywiadów twórca wspomniał o wielkim wyróżnieniu, bo to on otrzymał za zadanie wyeliminowanie legendarnego Jamesa Howletta, ale autor scenariusza dostając „zlecenie” od wydawcy musiał zdawać sobie sprawę, że jego opowieść nie zostanie doceniona przez wszystkich czytelników. Ja należę do tych mniej zadowolonych, bo chociaż realizacja stoi w tym wypadku na najwyższym poziomie, to końcówka pozostawia tak ogromny niedosyt, że w zasadzie trudno mi się pogodzić z tak spartaczonym zakończeniem.
Wolverine utracił możliwość regeneracji i jego jedynym wyjściem jest zaszycie się w norze, a następnie zaczekanie na odpowiedni lek. Facet ma jednak świadomość, że wszyscy jego rywale dowiedzą się o jego ułomności i wyruszą ze swoim całym arsenałem, więc rzuca im rękawice w twarz i zaprasza do tańca. Soule prezentuje na początku naprawdę dobrze przemyślaną koncepcję – chociaż bohater w końcu jest śmiertelnikiem, to nie stracił swojej mocy, więc bez problemu może wbić swoje szpony w kolejnych rywali. Sytuacja zagęszcza się w momencie, gdy okazuje się, że tak naprawdę oponenci nie dowiedzieli się o problemie „Rosomaka”, a po prostu ktoś zlecił „zaopiekowanie się” Wolverinem. Bohater nie zamierza czekać na zbira lub grupę zbirów, która w końcu zrealizuje powierzony cel i zgarnie grubą forsę, więc postanawia na własną rękę poszukać zleceniodawcy.
Soule od początku do końca realizuje swój plan – wrzuca bohatera w kilka miejscówek, wojownik spotyka się z ikonicznymi postaciami, odwiedza bliską swemu sercu Japonię, a nawet ma nawet okazję zawalczyć ze swoim mentorem… I wszystkie te pozytywne wrażenia zostają spartaczone w momencie, gdy faktycznie mutant staje oko w oko z facetem, który zorganizował wielkie polowanie. Właśnie(!), czy faktycznie „wielkie”? 108 stron to zdecydowanie za mało, by móc opowiedzieć tę historię w odpowiedni sposób. Czytelnik nie ma okazji uczestniczyć w dziesiątce pojedynków, a widzi zmęczoną legendę, która w pewnym momencie zamierza nawet pogodzić się ze swoim losem i odetchnąć. Gdzieś w tym całym pośpiechu nie oddano X-Menowi należytej uwagi, więc nawet jeśli początek jest naprawdę obiecujący, to przez kolejne kilka stron twórca dosłownie przeskakuje przez wydarzenia, przerzuca czytelnika i całość kończy się zdecydowanie za szybko.
Autorowi udało się przy tym jedno – tę opowieść czyta się z naprawdę sporym zainteresowaniem. Nawet doskonale zdając sobie sprawę, jak to wszystko się zakończy, pochłaniałem kolejne kartki i z zaciekawieniem towarzyszyłem Loganowi w tej ostatniej podróży. Akcji tutaj nie brakuje, a w dodatku całość została kapitalnie zaprezentowana. Steve McNiven wznosi się dosłownie na wyżyny pokazując chorego bohatera, który często nie ma już siły na walkę z przeciwnościami losu. Komiks jest obładowany pięknymi grafikami, które zapadają w pamięci i są zdecydowanie najmocniejszym punktem całej pracy. Artysta ma spore doświadczenie w przedstawieniu bohaterów Marvela (autor między innymi "Wojna domowa" i "Wolverine: Staruszek Logan") i w tym wypadku każdą kolejną stronę ogląda się ze sporą przyjemnością.
W całej przygodzie szczególnie przypadł mi do gustu pomysł stworzony przez Soule’a związany ze śmiertelnością Logana – bohater tracąc swoją zdolność regeneracji musi nawet z rozwagą korzystać ze szponów, ponieważ za każdym razem, gdy przepełnione adamantium bronie wysuwają się z jego dłoni, to sprawiają mu ogromny ból i… Narażają jego ciało na najróżniejsze bakterie. To ciekawa koncepcja, która choć jest jak najbardziej logiczna, to jednak znając Wolverine’a od lat nigdy nie pomyślałem o takim banale – twórca nawet w tej krótkiej historii wykazuje się świetnym panowaniem nad uniwersum i herosem.
Komiksowi bohaterowie bardzo często giną, powracają w nowych wersjach, ich opowieści są resetowane, ale Wolverine zasługiwał na lepszą śmierć. Zdaję sobie mimo to doskonale sprawę, że autor stanął tutaj przed wyjątkowo trudnym zadaniem, bo jak można pożegnać taką legendę?
Atuty
- Mocny początek
- Każda strona Steve'a McNivena
Wady
- Zdecydowanie za mało stron
- Końcówka jest... Zła
Pomimo narzekania... To trzeba przeczytać. Piękna praca rysownika, dobry początek i końcówka, która... Otwiera pole do dyskusji wśród fanów.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych