Nowe oblicze Greya – recenzja filmu. Na szczęście to już koniec
Uff, nareszcie koniec – można pomyśleć. Wszystko wskazuje na to, że nigdy więcej nie będziemy musieli oglądać na ekranach kin ekranizacji fanficu Zmierzchu, którymi okazały się być nudne, nijakie, a niekiedy bardzo szkodliwe społeczne produkcje z nazwiskiem Grey w tytule. Nowe oblicze Greya kończy te tortury, które w związku z tym, że zostały zarejestrowane kamerą, technicznie rzecz biorąc można nazwać filmem.
Anastasia i Christian biorą ślub, a potem zaczyna się proza codziennego życia. Przy czym w ich przypadku oznacza to dalekie podróże, wystawne kolacje, drogie samochody, nowe domy, dużo seksu i generalnie wszystko to, z czym – według autorki – utożsamiać się może przeciętny widz. Na horyzoncie jednak czyha straszliwe niebezpieczeństwo, gdyż dawny przełożony Anastasii, Jack Hyde, szykuje okrutną zemstę.
Przyznam szczerze, że dość trudno było mi napisać zajawkę prezentującą, o czym jest Nowe oblicze Greya. Nie chodzi nawet o to, że mój mózg wyparł fakt obejrzenia dwóch wcześniejszych części, jak również to, że chociaż ostatni epizod widziałem kilka godzin temu, też już zdążył wyparować z mej pamięci. Głównym problemem tejże produkcji jest bowiem to, że historii jest tu na maksymalnie trzydzieści minut, a zdolni scenarzysta i reżyser mogliby ją zapewne przedstawić i w piętnaście. Serio, przez bardzo długi czas nie miałem zielonego pojęcia, co się dzieje na ekranie i dlaczego w ogóle komuś wydaje się, że powinienem to oglądać. „Akcja” wlecze się do przodu niczym pijany ślimak, a spory fragment polega na tym, że na przemian występują sceny z rozmowami, których błahość i bezsens natychmiastowo powodują zapalenie ucha oraz te, w których bohaterowie uprawiają seks.
Gdyby jeszcze ten seks był jakkolwiek ciekawy, czy chociaż ładnie nakręcony. Ale nie. Żadne zbliżenie nie ma w sobie nawet grama napięcia i energii, nie mówiąc już o chemii między aktorami. Jamie Dornan, podobnie zresztą jak we wcześniejszych częściach, wyraźnie skupia się na liczeniu w myślach, ile dolarów zarabia za minutę spędzoną na planie. Z kolei Dakota Johnson wygląda na mocno zagubioną, zdziwioną tym, że przez połowę produkcji każą jej łazić topless, a także chyba obawiającą się, że już zawsze będzie kojarzona przede wszystkim z występu w trylogii o Greyu. W sumie należy uznać, że nakręcenie trzech pełnometrażowych filmów, w których nie ma choćby jednej porządnej erotycznej sceny jest swojego rodzaju osiągnięciem. Nowe oblicze Greya po raz kolejny przypomina więc, że chociaż teoretycznie ma tu być pełno BDSM, w rzeczywistości jest to skrajnie konserwatywna fantazja o usidleniu bogatego, wewnętrznie popapranego faceta, który pod zbawczym wpływem ukochanej zamieni się w czułego i odpowiedzialnego człowieka. To by jeszcze było do przeżycia, gdyby nie to, że trylogia Greya bardzo często – co prawda głównie w poprzedniej części, ale i tu zdarzają się tego typu wątki – pokazuje całkowicie patologiczne relacje międzyludzkie jako coś nie tylko normalnego, ale i pożądanego. I nie chodzi mi tu o seks, niech se go każdy uprawia jak chce i z kim chce (oczywiście póki obie strony świadomie się na to zgadzają), tylko o to, że Christian robi tyle niepokojących rzeczy, że bohaterce już dawno powinna zapalić się w głowie czerwona lampka. A raczej powinna wyć syrena alarmowa.
Nic się tu zatem nie klei, nic nie ma sensu, żaden wątek chociaż na chwilę nie podnosi ciśnienia i nie sprawia, że można zaangażować się w to, co dzieje się na ekranie. Mnóstwo tu zatem nachalnego product placementu (czasem nawet w scenie seksu), nielogiczności, absurdów i niewyjaśnionych rzeczy – do dziś nie wiem, czym do jasnej ciasnej zajmuje się Christian i skąd ma te wszystkie miliony na koncie. Była to zresztą pierwsza część trylogii, którą obejrzałem w kinie. Wszystkim bogom Asgardu dziękowałem więc, że jest najkrótsza. Podczas seansu czułem jednak dziwny niepokój związany z tym, że za chwilę ktoś wpadnie na pomysł, by zekranizować kolejne książki E.L. James, która wszak ponoć opisuje te same wydarzenia, tylko z perspektywy Greya. Miejmy nadzieję, że trafi się ktoś przytomny, dzięki komu podobna idea natychmiast trafi tam, gdzie jej miejsce. Czyli do kosza.
Atuty
- To już koniec (a przynajmniej można mieć taką nadzieję);
- Najkrótszy film serii
Wady
- Cała reszta
To już na szczęście koniec tej nie tylko beznadziejnej i fatalnie nakręconej, ale też mocno szkodliwej społecznie trylogii.
Przeczytaj również
Komentarze (77)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych