Kobiety mafii – recenzja filmu. Papryk Vege kontratakuje
Patryk Vega pracuje z prędkością światła. Ledwo w kinach był Botoks (który zbojkotowałem, by się nie dorzucać do statystyk), a już widzowie mogą zapoznać się z kolejnym dziełem reżysera, Kobietami mafii. Oznacza to ni mniej ni więcej, że są szanse, iż w najgorszym przypadku czekają nas jeszcze dwie produkcje Vegi w tym roku. Dałby chłop chociaż chwilę odpocząć po seansie.
Bela jest policjantką w małym miasteczku. Jako że jej niekonwencjonalne metody nie spotykają się z uznaniem przełożonych, zostaje wylana. Szybko jednak dostaje propozycję pracy w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Po szybkim kursie zostaje wysłana, by pod przykrywką rozpracowywać groźny gang, zajmujący się między innymi produkcją i przemytem narkotyków.
To oczywiście tylko spory skrót fabuły, w której jest o wiele więcej wątków, jak to u Vegi. Początkowo nawet wydaje się, że posłuchał on przynajmniej części krytycznych argumentów, jakie wysuwano wobec jego wcześniejszych produkcji. Pierwsze piętnaście, dwadzieścia minut wygląda jakby Kobiety mafii miały mieć w miarę spójną, przemyślaną historię, w której istnieć będą związki przyczynowo-skutkowe pomiędzy kolejnymi scenami. I chociaż ogółem rzeczywiście jest minimalnie lepiej w tym aspekcie, to jednak Vega po raz kolejny serwuje nieporadnie napisany film, którego większość elementów można by ustawić w losowej kolejności i nie zrobiłoby to większej różnicy. Scenariusz jest, jak zwykle, pełen dziur, niesamowitych absurdów, by zrozumieć motywacje bohaterów trzeba się samemu mocno nakombinować, a ewolucja – zwłaszcza psychologiczna – postaci to po prostu żart. Do tego mało śmieszny. Nie ma w tym nic dziwnego: Vega chyba nie wyciąga kolejnych tekstów z szuflady, tylko tworzy je bezpośrednio po nakręceniu poprzedniej produkcji. W takim czasie nie da się stworzyć porządnego, trzymającego się kupy scenariusza. Po prostu nie jest to możliwe.
Żeby była jasność – sam czasem potrzebuję się odmóżdżyć. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Vega tworzył proste, trzymające w napięciu filmy akcji. Ale niech to chociaż spełnia podstawowe wymogi i nie każe się zastanawiać, co też akurat dzieje się na ekranie i dlaczego bohaterowie zachowują się tak, a nie inaczej. Jakby tego było mało, początkowo wydawało mi się, że Kobiety mafii mają całkiem niezłe tempo. Ogromne było moje zdziwienie, gdy popatrzyłem na zegarek i dowiedziałem się, że zamiast – jak mi się wydawało – ponad godziny, minęło ledwie trzydzieści minut. Film wlecze się niemożebnie, jest okrutnie nudny, a generalnie im dalej, tym gorzej. Zwłaszcza, że chociaż jest tu kilka niezłych motywów, jest trochę autentycznie zabawnych scen i wymian zdań, to jednak zdecydowanie częściej czułem potworne zażenowanie w związku z tym, co oglądam. Nie jest to na szczęście aż tak szkodliwe społecznie jak Botoks (to, że nie widziałem, nie znaczy, że nie wiem dokładnie, co się dzieje w tej produkcji), co nie znaczy jednak, że nie trafiają się tu obrzydliwe, obliczone na wywołanie najgorszych instynktów zagrywki. I nie chodzi mi o to, że z ekranu co chwila padają przekleństwa czy krew leje się strumieniami, bo to w tej konwencji jest oczywiste. Po prostu przykro mi się zrobiło, gdy okazało się, że za najlepszy żart filmu sala uznała nazwanie człowieka o innym kolorze skóry kozojebcą.
Długo można by tłumaczyć i pokazywać na przykładach konkretnych scen, dlaczego nie cenię kina Vegi. Ale to materiał na znacznie dłuższą analizę, podobnie jak bliższe przyjrzenie się temu, za co sporo osób tak bardzo chwali tego twórcę, czyli tworzenie silnych, ciekawych postaci kobiecych. Jestem jak najbardziej za, ale myślę, że akurat u Vegi należy podchodzić do tego z ostrożnością. Nie imponuje mi też to, że Vega napisał scenariusz razem z gangsterami grupy mokotowskiej (wręcz przeciwnie) – fascynacja gangsterką, o czym świadczy również niezwykła popularność wywiadów z Jarosławem Sokołowskim, ps. Masa, to zresztą kolejny temat, którym warto by się być może zająć w osobnym tekście. Wrażenia nie robi na mnie też to, ile osób chodzi na filmy Vegi, bardziej mnie to w sumie martwi. Jego filmy wciąż są bowiem beznadziejnie napisane, niekiedy bardzo słabo zrealizowane (tutaj koszmarna jest kraksa z udziałem kilkunastu bodaj samochodów), niezbyt dobrze zagrane (Katarzyna Warnke mnie głównie irytowała, Agnieszka Dygant była całkowicie niewiarygodna, a cała reszta zupełnie nijaka) i często zwyczajnie szkodliwe. Można by próbować jeszcze jakoś tego wszystkiego bronić, gdyby chociaż Kobiety mafii dawały porządną rozrywkę, chociaż warto zaznaczyć, że nie uważam, iż to dobry argument (w sensie to, że coś bawi, nie znaczy, że jest zwolnione na przykład z moralnych kwestii). Tyle, że wyjście do kina na film Vegi tyko dwa razy sprawiło, że poczułem jakieś emocje, a tętno nieco przyspieszyło. Pierwszy moment to ten, gdy zorientowałem się, że wychodząc z sali zgubiłem iPoda. Na szczęście się znalazł. Drugi to napis mówiący, że Kobiety mafii powrócą: ponoć ma z tego wyjść trylogia. A to już podpada pod groźby karalne.
Atuty
- Całkiem niezły początek;
- Odrobinę lepsza konstrukcja historii niż zwykle;
- Kilka zabawnych scen
Wady
- W sumie to cała reszta
Opinie jakoby Patryk Vega nakręcił lepszy film niż ostatnio są, moim zdaniem, przesadzone. To wciąż bardzo słaby reżyser i scenarzysta żerujący na najniższych instynktach.
Przeczytaj również
Komentarze (91)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych