Prawda czy wyzwanie – recenzja filmu. Prawdziwym wyzwaniem jest obejrzeć do końca
No, niestety. Tak to już chyba jest z horrorami, że coś naprawdę ciekawego i strasznego pojawia się znacznie rzadziej niż męczące bzdury. Dlatego też na każde Ciche miejsce czy Coś za mną chodzi (oraz kilka innych produkcji z ostatnich lat) przypadają ze trzy albo cztery filmy takie, jak Prawda czy wyzwanie Jeffa Wadlowa.
Olivia jest studentką, która ma tak dobre serduszko, że chce poświęcić swój czas wolny na budowanie domów dla potrzebujących. Jednak jej najlepsza przyjaciółka, Markie, namawia ją, by pojechała wraz z całą paczką znajomych do Meksyku. Na miejscu poznają Cartera, który w tajemniczych ruinach proponuje grę w prawdę czy wyzwanie. Okazuje się, że od tej pory Olivia i spółka będą ścigani przez demona, który co jakiś czas będzie zmuszał ich do wyjawienia wielkich sekretów lub zrobienia czegoś głupiego/niebezpiecznego. Jeśli odmówią, umrą.
Jak tak teraz myślę, to prawdę mówiąc wolałbym chyba obejrzeć film o tym, jak Olivia i przyjaciele budują wspomniane domy. Można by z tego zrobić pewnie fajną produkcję obyczajową z komentarzem społecznym. Zamiast tego widz dostaje wprost piramidalną głupotę, która – jak wiele innych horrorów – pokazuje, iż obce kultury to siedliska straszliwych potworów i duchów, które tylko czekają, by mordować biednych amerykańskich studentów. Kto wie, może Trumpowi by się to spodobało. Prawda czy wyzwanie nie ma w sobie nic oryginalnego, chociaż jednej jedynej rzeczy. Raz, że dość mocno kojarzy się z serią Oszukać przeznaczenie. Dwa, że nie wychodzi nawet na moment poza schemat mocno konserwatywnego gatunku, jakim są filmy grozy. Odbiorca dowie się więc, że należy mówić prawdę, zachowywać się porządnie, być wiernym wyznawanym wartościom i myśleć o innych (przeczy temu zakończenie, ale mniejsza z tym). Dostanie też zestaw typowych postaci, z których jedna musi być puszczalska, inna to kujonka, kolejny to przystojniak, a ktoś jeszcze jest przede wszystkim pajacem. Jedyna zmiana to taka, że zwykle to rozwiązła ginie jako pierwsza (tak, by podkreślić, że seks, zwłaszcza z przypadkowymi ludźmi, jest be).
Nie ma zatem żadnego powodu, by kibicować któremukolwiek z bohaterów Prawdy czy wyzwanie. Więcej, podczas seansu złapałem się na tym, że kibicuję temu okropnemu demonowi, by jak najszybciej wszystkich zabił. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby dostarczało to jakiejś rozrywki. Problem w tym, że produkcja Wadlowa, jeśli chodzi o budowanie napięcia i straszenie ogranicza się wyłącznie do żenująco wykonanych jump scare’ów. Dostała też kategorię PG-13, więc nie ma nawet mowy o krwawym rozstawaniu się z życiem postaci. Można tu wręcz mieć podcięte gardło, z którego nie wypłynie kropla krwi. Może gdyby zrobić z tego gore, miałoby to wszystko większy sens.
A tak jedynym sposobem, w jaki można dobrze bawić się podczas seansu Prawdy czy wyzwania jest potraktować to jak komedię. Z takim podejściem można machnąć ręką na niemożebnie głupich bohaterów, absurdalne wątki i przewidywalne „twisty” oraz generalną nudę. Pytanie tylko, czy lepiej robić to w kinie, czy ze znajomymi i alkoholem w domu. Nie mam wątpliwości, którą opcję bym wolał.
Atuty
- Krótki;
- Jeśli oglądać jak komedię, to nawet można mieć z tego frajdę
Wady
- Zero strachu: głównie beznadziejne jump scare’y;
- Nic oryginalnego;
- Głupi bohaterowie;
- PG-13
Prawda czy wyzwanie jest znośne wyłącznie wtedy, jeśli potraktuje się ten film jak komedię absurdu.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych