Metal Gear Solid. Najlepsze easter eggi z dzieła Hideo Kojimy

Metal Gear Solid. Najlepsze easter eggi z dzieła Hideo Kojimy

Igor Chrzanowski | 03.07.2018, 22:00

Metal Gear Solid jest jedną z najlepszych gier na pierwsze PlayStation i jedną z najbardziej kultowych gier wszech czasów. Wszystko to tytuł zawdzięcza magicznemu umysłowi Hideo Kojimy, który to napakował swoje dzieło nie tylko wartką akcją i świetną fabułą, lecz także mnóstwem różnych smaczków.

Zgodnie z naszymi poszukiwaniami, we wszystkich wersjach pierwszego Metal Gear Solid (włącznie z remakiem na Gameube’a) znaleźć można prawie 90 mniejszych bądź większych easter eggów, więc dziś postanowiliśmy przybliżyć wam, naszym zdaniem, najciekawsze z nich. Kolejność w jakiej przedstawiamy i omawiamy poszczególne atrakcje została ułożona zgodnie z chronologią z jaką pojawiają się w samej grze. Jeśli zatem jeszcze jakimś cudem nie graliście w MGS-a, uważajcie, albowiem czyhać tu na was będzie sporo spoilerów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nietypowy początek

Gdy rozpoczynamy swoja przygodę z produkcją Hideo Kojimy, już od pierwszych sekund raczeni jesteśmy unikalną muzyką towarzyszącą logu Konami – jest to dżingiel inspirowany utworem End of the Dark z poprzedniej gry Japończyka, Policenauts. Trzeba przyznać, że to bardzo dobrze przemyślany ukłon w stronę autorów tej produkcji.

Jeszcze zanim zaczniemy grać na dobre, czeka na nas kilka innych niespodzianek. Możliwe, że mało kto z was to zauważył, lecz podczas przeglądania menu gry, możemy manewrować kolorystyką tła za pomocą analoga albo strzałek – niby taka mała rzecz, a cieszy. Ponadto nazwiska wymienione podczas napisów początkowych są zmyślone – wszystkie poza Davidem Hayterem oraz Doug Stone. Inni aktorzy zrobili tak, ponieważ nie byli pewni, czy gra jest wspierana przez związek zawodowy aktorów o nazwie Screen Actors Guild. Co ciekawe w Twin Snakes, gdzie zebrano całą oryginalną obsadę, wypisano realne nazwiska.

Zostając jeszcze na chwilkę przy początku warto wspomnieć, że w remake’u MGS-a na Gamecube’a, intro fabularne objaśniające cel naszej misji zawiera małe nawiązanie do Parku Jurajskiego oraz filmów z Jamesem Bondem – oba okraszone żartobliwymi wypowiedziami Naomi i samego Snake’a.

Jeśli graliście w oryginał zapewne pamiętacie, że zapis gry możliwy był poprzez zatelefonowanie do Mei Ling. Jeśli jednak robiliśmy sobie z niej jaja i wybieraliśmy opcję „Don’t Save”, po kilku zaraz zaczynała się powoli na nas wkurzać, aż za szóstym takim numerem, wystawiała poprzez kamerkę w komunikatorze język i nie pozwoliła nam przez najbliższy czas zapisać gry. Hideo Kojima ogólnie znany jest ze strojenia sobie żartów, dlatego też nikogo nie powinno dziwić, że podczas przechodzenia przez szyby wentylacyjne, możemy podglądać trenującą w celi Meryl – bardzo fajne jest to, że za każdym kolejnym podejściem wykonuje inne ćwiczenie. Ostatnia sekwencja pokazuje bohaterkę rozciągającą się w samej bieliźnie i koszulce na ramiączka.

W dalszej części gry, gdy Meryl kradnie ubiór jednemu z żołnierzy, ten leży z wypiętym zadkiem – w zachodniej wersji bez bielizny, w japońskiej w bieliźnie. Jest to nawiązanie do jednego z pracowników Konami Johny’ego Sasaki, który znany był z dosyć dziwacznych praktyk życia biurowego.

Idealny bat na piratów

Przejdźmy teraz do walki z pierwszym bossem, którym był Revolver Ocelot – jeśli podczas starcia ze słynnym strzelcem zaczniemy naparzać nie w niego, a jego zakładnika i go zabijemy, pojawi nam się ekran Game Over, podczas którego Ocelot nazywa gracza idiotą. Krzyczy tak dosłownie „ty idioto”. Grając w pierwszego MGS-a można czasem odczuć, że ma on pewne podobieństwa do swojego poprzednika, czyli Metal Gear 2 i rzeczywiście w kilku miejscach tak jest.

W ramach mocnego pstryczka w nos piratów, Hideo umieścił bardzo ważny dla rozwoju fabuły numer do Meryl na odwrocie opakowania z grą – jeśli ktoś posiadał kopię nieoryginalną, zapewne mógł się trochę zdziwić, a trzeba pamiętać, że wtedy jeszcze mało kto miał internet. Ten sam zabieg zrobiono już lata wcześniej w Metal Gear 2: Solid Snake. Ponadto do naszego protagonisty od czasu do czasu wydzwaniał tajemniczy jegomość o pseudonimie „Deepthroat”, co jest trochę niezbyt jasnym nawiązaniem do afery Watergate.

Ale żeby też nie było, że Metal Gear Solid to tylko polityczna propaganda i realizacja pewnych wizji autorów, w grze umieszczono bardzo sprytnie przemyconą krytykę nałogu palenia. Nie dość, że palenie zbija pasek zdrowia Snake’a to jeszcze jego współpracownicy mówią mu poprzez codec, że to co robi jest bardzo niezdrowe i niegodne jego osoby.

Kontynuując naszą przygodę, trafimy w pewnym momencie na dosyć dziwnego doktorka w okularach. Mowa tu oczywiście o Doktorze Halu Emmerichu, zwanym inaczej Otaconem. Jest to postać dosyć złożona, ukazująca zarówno pochwałę jak i parodię pewnych wartości. Z jednej strony Otacon jest wiernym pomocnikiem naszego komandosa, z drugiej zaś jest lejącym po gaciach, wiecznie przestraszonym fanem anime, których nazywa się „Otaku”. Swój nick zawdzięcza bajce Otacon 13, zaś sam Hideo wykorzystał tę okazję do wypromowania rysunkowych scen z własnych produkcji. Na PSX’ie z Policenauts, zaś na Gacku z Zone of the Enders 2nd Runner.

Podczas walki z Gray Fox’em w kombinezonie Ninja, możemy porobić sobie żarty z doktorka i postukać w szafkę, do której się schował – jęczy wtedy ze strachu jak dzieciak. Innymi bajerami z tej lokacji, o których warto wspomnieć są ustawione na biurku konsole (na PSX’ie leży PSX, na Gacku Gacek), a także interaktywne figurki Mario i Yoshiego w Twin Snakes.

Ty świntuchu, czytam w Twoich myślach!

Trzeba przyznać, że Japończycy mimo wszystko mają jakieś dziwne skrzywienie na punkcie żartów z erotyki i podglądania dziewczyn. W lokacji, w której możemy porozmawiać na spokojnie z Meryl w łazience, deweloperzy oddali graczom sporo opcji pobawienia się w typowego zboczeńca. Nie dość, że jeśli odpowiednio szybko wejdziemy za nią do toalety, bohaterka nie zdąży założyć spodni, to jeszcze możemy tam stanąć i zadzwonić do współpracowników, przy czym Mei Ling powie Snake’owi, że jest strasznym perwertem i nie zapisze mu już nigdy więcej gry. Dalej po wyjściu, możemy na korytarzu przyglądać się Meryl tak długo, że aż poczerwienieje, a następnie przy zaczepkach będzie bić naszego komandosa – może go tak nawet zabić.

Nawet jeśli nie mieliście okazji zagrać w pierwszą odsłonę Metal Gear Solid, na pewno sporo nasłuchaliście się o tym jak epicka jest walka z Psycho-Mantisem. Jedyny w swoim rodzaju boss jest rzeczywiście jednym z najwybitniejszych pomysłów Kojimy. Tuż przed wejściem do sali pojedynku, Meryl zostaje przejęta przez Mantisa i gdy wciśniemy wtedy guzik widoku FPP, ukaże nam się widok z jej oczu, a nie Snake’a.

Do tego sama walka jest wprost fantastyczna i łamie wszelkie konwencje. Gdy ekran zaczyna nam świrować, w roku zamiast napisu VIDEO, pojawia się słowo HIDEO, sam Psycho-Mantis odczytuje nam także stan karty pamięci i jeśli mamy ówcześnie zapisy z gier Konami, przeciwnik wypowie ich nazwy. Ekskluzywnie dla japońskiej wersji gry stworzono krótkie podziękowania od Hideo Kojimy do fanów, jeśli grali w Snatchera oraz Policenauts. A jakby tego było mało, tytuł zmuszał nas do przełączenia pada w drugie gniazdo, co pozwalało zmylić psychola i go pokonać – jeśli port nr 2 wam nie działał, pozostało już tylko zniszczenie posążków stojących w biurze. Ah, no i Psycho-Mantis poruszał kontrolerem gracza, jeśli ten posiadał pierwszego DualShocka.

Nie masz telewizora Stereo? Ha, biedak!

Gdy niedługo później zostajemy porwani przez Ocelota, ten uczciwie zapowiada nam, że czekają nas tortury i jeśli ich nie wytrzymamy, gra się zakończy. Fajną sztuczkę psychologiczną wykorzystano na graczach, którzy ostatniego save’a robili parę godzin wcześniej, wtedy oprawca grzecznie radzi nam, abyśmy się poddali, bo przecież nie chcemy lecieć taki kawał jeszcze raz, nieprawdaż?

Gdy już będziemy po sesji trzepania prądem, czeka na nas ciężkie zadanie ucieczki z celi, czego można dokonać na 3 sposoby. Pierwszy zakłada schowanie się, gdy strażnik spuści nas z oka i pójdzie do toalety za potrzebą. Lecz to właśnie drugi i trzeci sposób są znacznie zabawniejsze. Gdy Otacon przyniesie nam ketchup, możemy dla zabawy posmarować się nim przed strażnikiem, a ten nas za to wyśmieje, a z pomocą przyjdzie nam spotkany wcześniej Cyborg Ninja. Gdy jednak wykonamy plan z umazaniem się ketchupem jak należy, Snake skomentuje to w rozmowie z Otaconem, mówiąc iż nie wierzy nadal w to, że tak głupi pomysł wypalił.

Tutaj też ładnie wykorzystano wibracje DualShocka sugerując Snake’owi (a w sumie to graczowi), aby przyłożył trzymane w rękach urządzenie do obolałego barku, a centrala wibracjami go uleczy – wtedy też kontroler zaczynał się trząść.

Podczas walki z Liquidem w śmigłowcu, ekipa naszego bohatera mówi mu, aby zaczął polegać na lokalizacji dźwięku stereo, bo to pomoże mu wygrać pojedynek – jeśli jednak gracz ma telewizor typu mono, każdy z członków załogi trochę go wyśmieje z tego powodu, na końcu jednak z klasą tłumacząc, że posiadanie odbiornika stereo nie czyni kogoś lepszym człowiekiem.

Wilk u bram

Drugim z najbardziej ikonicznych pojedynków z pierwszego MGS-a jest snajperskie drugie snajperskie starcie z piękną Sniper Wolf. Po jej śmierci powinniśmy włożyć do konsoli Dysk 2, jeśli więc tak zrobimy i cofniemy się do lokacji z tego pojedynku, zamiast jej ciała znajdziemy radośnie biegającego po okolicy wilczka. Kolejny drobiazg, który dodaje całej twórczości Japończyków sporej magii.

Zbliżając się już do końca swojej pierwszej przygody w uniwersum Metal Gear Solid, mieliśmy okazję stoczyć walkę z trochę dużym i wyposażonym w zabójczą broń, miłośnikiem kruków. Jeśli zabiliśmy je wszystkie zanim doszło do wielkiego starcia, przeciwnik mówił; „Jak śmiałeś zabić moich przyjaciół!”. Ponadto wywoływało to negatywną reakcję także u centrali, która wprost mówiła bohaterowi, że nie płaci mu za zabijanie ptaszków.

Ostatnim znaczącym punktem w MGS-ie jest walka z Liquidem na pokładzie Metal Geara, co jest według wielu graczy upodobnione do starcia z Gray Fox’em z MG2 – tak samo byliśmy bez ekwipunku na małej arenie. Sporo bajerów Konami przygotowało dla nas także już pod sam koniec zabawy.

Zakończenie gry z udziałem Otacona jest nawiązaniem do jednego z ulubionych filmów Hideo Kojimy, czyli 2001: Odysei Kosmicznej, gdzie postacie mówią, że chętnie jeszcze polecieliby na Jupitera. Gdy zaś przejdziemy MGS-a po raz trzeci, na początku Snake założy garniak godny samego Jamesa Bonda, zaś Cyborg Ninja przybierze czerwono-niebieskie barwy przypominające kostium Spider-Mana. No i jeśli zdobyliśmy podczas zabawy kamerę cyfrową do robienia zdjęć, w wybranych miejscach możemy znaleźć aż 42 zdjęcia duchów autorów gry. Pewna plotka głosi, że duchów mogło być aż 43, a ostatnim z nich miał być tłumacz Jeremy Blaustein - niestety wycięto go z ostatecznej wersji projektu, prawdopodobnie dlatego, że po pierwsze zabrakło miejsca na kartach pamięci na fotki, a do tego "był tylko tłumaczem".

Jak zatem widzicie Metal Gear Solid jest wypakowane smaczkami po same brzegi, a zapewne i tak kilka z nich nie znalazło się w finalnym produkcie. Hideo Kojima lubi bawić się z fanami i udowadniał nam to już nie raz. Ciekawe co przyniesie zatem jego następna produkcja, Death Stranding.

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper