Sicario 2: Soldado – recenzja filmu. Ze śmiercią im do twarzy
Są filmy, których kontynuacji nie powinno się kręcić: po prostu nie ma to sensu. Jednym z nich jest fantastyczne Sicario Denisa Villeneuve’a.
Wiadomo jednak, że łatwiej stworzyć sequel niż coś nowego. W ten sposób powstało Sicario 2: Soldado i chociaż scenarzysta jest ten sam, to jednak za kamerą stanął Stefano Sollima. Wstydu nie przyniósł, ale trudno uznać produkcję w jego reżyserii za coś więcej niż sprawną rzemieślniczą robotę.
Znów interesujemy się Meksykiem, a dokładniej jego północną granicą. Jak się okazuje, kartele zarabiają nie tylko na narkotykach, ale też przerzucaniu do USA ludzi. A ci mogą mieć wszak bardzo złe zamiary. Kiedy w lokalnym supermarkecie w powietrze wysadza się czwórka zamachowców, kartele zostają wciągnięte na listę organizacji terrorystycznych. Dla znanych z pierwszej części Matta i Alejandro oznacza to znacznie większe możliwości w walce z przestępcami.
Jak łatwo się domyślić, rozprawianie się z nimi nie będzie należeć do przyjemnych. Matt dostaje wolną rękę, bo jak sam mówi, jeśli jego mocodawcy chcą efektów, będzie musiał się trochę ubrudzić. Nie wygląda na to, by miał z tym jakiekolwiek problemy. W Afryce, gdzie jak przyznaje może wszystko, z uśmiechem na ustach wydaje rozkaz bombardowania domu jednego z piratów napadających na statki. Na granicy USA-Meksyk niewiele się zmienia. Gdy w pewnym momencie ktoś dziwi się, dlaczego Matt ma tak duże możliwości, odpowiada ze spokojem „I’m special”. Sicario 2: Soldado niby więc krytykuje działalność Ameryki, która jako światowy żandarm uważa, że nie obowiązują jej żadne zasady. Z drugiej strony ogólna wymowa filmu, zwłaszcza w kontekście tego, co o sąsiadach z południa opowiada Donald Trump jest dość kontrowersyjna. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do pierwowzoru, nie ma tu żadnego kontrapunktu dla działań bohaterów. W Sicario przeciwwagę stanowiła, grana przez Emily Blunt, Kate Macer, agentka FBI, której bliskie były chociażby ideały praw człowieka. W dwójce tego zabrakło.
Może też jest to jeden z powodów, dla których Soldado jest filmem przynajmniej o klasę gorszym od części pierwszej. Wynika to też z pewnością z tego, że Sollima jest znacznie mniej utalentowanym reżyserem od Villeneuve’a. Próbuje się tu odtworzyć niesamowitą, duszną atmosferę oryginału, w którym wszystko było brudne, odpychające i przygnębiające. Zdjęciom nie można nic zarzucić, muzyka uderza w identyczne tony, a jednak klimat Sicario gdzieś uleciał. Podobnie jest z napięciem: pierwsza część trzymała za gardło tak, że momentami trudno to było wytrzymać. Dwójka jest pod tym względem co najwyżej letnia. I nawet starania, by odtworzyć jedną z najlepszych scen pierwowzoru, czyli wjazd konwoju na terytorium wroga spełzają na niczym.
Nie zrozumcie mnie źle, Sicario 2: Soldado, chociaż tyle narzekam, to wciąż naprawdę porządny film akcji. Bohaterowie są ciekawi i świetnie zagrani (zwłaszcza Josh Brolin cieszy się bardzo dobrym okresem w swojej karierze), jest tu kilka pierwszorzędnie nakręconych scen, kilka nieprzewidywalnych rozwiązań fabularnych i całe wiadro brutalności. Ogląda się więc całość dobrze, ale jednak trudno wyrzucić z głowy wspomnienia po znacznie lepszej części pierwszej.
Atuty
- Bardzo dobre aktorstwo
- Dużo brutalności
- Kilka świetnych scen
Wady
- Bardzo mało napięcia
- Brak klimatu, dusznej atmosfery oryginału
- Dość kontrowersyjna wymowa całości
Pierwsze Sicario było po wieloma względami filmem wybitnym. Kontynuacja jest już tylko porządnym filmem akcji.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych