Orange Is the New Black, sezon 6 – recenzja serialu. Więzienne opowieści
Mało jest seriali, na których nowe sezony czekam tak bardzo, jak w przypadku Orange Is the New Black. A gdy już pojawia się kolejnych trzynaście odcinków, niewiele jest mnie w stanie powstrzymać przed jak najszybszym zapoznaniem się z nimi.
Nie inaczej było i tym razem. Chociaż niektórzy narzekają, sam zresztą też widzę kilka sporych mankamentów, to jednak szósta seria nie przynosi wstydu wcześniejszym epizodom. Kontynuujemy historię tam, gdzie ją ostatni raz skończyliśmy. Po spacyfikowanym buncie, większość znanych nam więźniarek Litchfield zostaje przeniesionych do sekcji o zaostrzonym rygorze. Tam trafią w sam środek toczącego się od wielu lat konfliktu między dwiema siostrami, stojącymi na czele bloków C i D.
Spór ten jest osią całego szóstego sezonu i przypomina trochę walkę między Red i Vee. Carol i Barb, bo tak mają na imię wspomniane siostry, również manipulują często naiwnymi i mniej rozgarniętymi osadzonymi. W zasadzie jedyne co je łączy, to nienawiść do Firedy, która kiedyś obie je wystawiła do wiatru, obie więc chcą się na niej zemścić. Intryga rozgrywa się powoli i zapewne niektórzy będą narzekać, że w sumie to niewiele się w tym sezonie dzieje. Jest w tym bez wątpienia trochę racji, z drugiej jednak strony Orange Is the New Black zawsze w dużym stopniu skupiało się właśnie na codziennym życiu więźniarek. Czasem mają one większe, czasem znacznie bardziej prozaiczne przygody. Muszę jednak zauważyć, że twórcy niezbyt wykorzystują nową lokalizację. Trafienie tam, gdzie znalazły się obecnie bohaterki wcześniej zawsze wiązało się z pogłoskami o tym, jak trudne panują tam warunki. Tymczasem strażnicy rzeczywiście czasem zachowują się skandalicznie, czy to bijąc czy wyzywając osadzone, jednak tak naprawdę znacznie większe nieprzyjemności serwował im w czwartym sezonie Desmond Piscatella (to jego działania doprowadziły wszak do buntu). Będzie to więc woda na młyn dla wszelkich krytyków, którzy znów pomarudzą, że Litchfield bardziej przypomina letnie kolonie niż więzienie.
Osobiście zawsze traktowałem to jako umowną konwencję, pozwalającą twórcom serialu skupić się na innych sprawach niż epatowanie przemocą. W szóstym sezonie również pojawiają się ciekawe, aktualne tematy. Przez pierwszą połowę trwa śledztwo FBI, mające ustalić, co dokładnie wydarzyło się podczas zamieszek i jak stracił życie Piscatella. Wyraźnie jest pokazane, że agentów niespecjalnie interesuje prawda. Dostali zlecenie od gubernatora stanu i muszą jak najszybciej przedstawić wyniki. Naginają więc procedury, w pewnym momencie nawet robiąc założenie, że dobrze by było, gdyby grupa pięciu więźniarek, które oskarżą o przewodzenie buntowi stanowiła mieszaną etnicznie grupę. Sprawiedliwość w takich warunkach, przy tak skonstruowanym i de facto skorumpowanym systemie to (słaby) żart. Pokazuje to tez proces Taystee, w trakcie którego przypomina się, że fakty mają małe znaczenie. Dużo istotniejsze jest to, jak coś wygląda i jak można to przedstawić. Tak więc większość kobiet, które trafiły do Litchfield (w niektórych odcinkach znów pojawiają się retrospekcje przybliżające ich przeszłość) nie miały żadnych szans na inny los. Taystee mówi zresztą o tym wprost Piper, gdy ta pyta, co jest z nią nie tak, że wszyscy jej nie lubią: nie widzą jej jako osobę, tylko wszystkie możliwości, których same nigdy nie dostały.
Siłą Orange Is the New Black są przede wszystkim bohaterki. Praktycznie wszystkie są napisane rewelacyjnie, rozwijają się na przestrzeni kolejnych serii. Nie inaczej jest w szóstym sezonie. Bardzo dużą niespodzianką była dla mnie Piper, którą naprawdę polubiłem. Dotąd głównie mnie irytowała, teraz jednak było w niej coś uroczego, kiedy uspokoiła się i napędzały ją do działania chęć zrobienia czegoś przyjemnego dla reszty osadzonych oraz miłość do Alex. Świetnie też, że Joe Caputo wrócił do bycia świetną osobą, za wszelką cenę starającą się chociaż odrobinę poprawić los więźniarek. Mógłbym jeszcze tak długo wymieniać, zamiast tego dodam, że wszystkie postacie są grane po prostu fenomenalnie. Jeśli zaś chodzi o nowe bohaterki, to mimo iż nie dorównują one tym, które znamy od lat (może to być zresztą jeden z powodów) nie są też wcale takie najgorsze.
Owszem, szósty sezon nie jest idealny. Jest tu trochę zmarnowanego potencjału, niektóre wątki są niezbyt potrzebne lub źle poprowadzone (w tym kontekście należy mówić przede wszystkim o historii Pennsatucky) i trochę też tęskni się za tymi kobietami, które zostały przeniesione do innych więzień. Z drugiej strony jest to równoważone dużą dawką znakomitego humoru i sympatycznych scen (co nie zmienia jednak faktu, że wymowa całości jest raczej przygnębiająca). Koniec końców z przyjemnością spędziłem trzynaście godzin z bohaterkami Orange Is the New Black.
Atuty
- Fenomenalne aktorstwo
- Bohaterowie – zarówno pod kątem nowych, jak i rozwoju starych; Świetny humor
- Jak zwykle sporo aktualnych tematów
Wady
- Niektórzy mogą narzekać, że w zasadzie nic się nie dzieje
- Niektóre wątki są niezbyt potrzebne lub źle poprowadzone
- Trochę zmarnowanego potencjału
Szósty sezon Orange Is the New Black potwierdza, że jest to jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat.
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych