Graliśmy w Starlink od Ubisoftu. Klimat bajek z lat 90. i czysty miód
Starlink może się wydawać dziwną hybrydą kosmicznego shootera i gry z prawdziwymi zabaweczkami, ale tak naprawdę jest czymś więcej. I po sprawdzeniu tego „czegoś” w akcji muszę stwierdzić, że jest zadziwiająco fajne!
W dużym skrócie – na wypadek gdybyście tytułu nie śledzili – Starlink zabiera nas w kosmiczną przygodę, w trakcie której mamy do eksploracji kilka planet i podróżujemy stateczkiem, który może poruszać się tak w przestrzeni, jak i na powierzchniach planet. Żeby było ciekawiej do wirtualnego aspektu dołączono zabawkarski, otóż do specjalnej nakładki na padzie możemy doczepiać przepięknie wykonane modele bohaterów (o nich za chwilę), jeszcze piękniejsze modele stateczków, zaś do nich dodatkowo komponenty oraz poszczególne bronie. Wszystko to dzieje się „w locie”, więc jeśli mamy pod ręką wyrzutnie rakiet, doczepiamy ją do skrzydła, a ta materializuje się od razu na skrzydle. To nie ten aspekt w trakcie ogrywania był jednak dla mnie najbardziej interesujący, a sam gameplay, który okazał się wręcz świetny.
Przygodę zaczynamy od wyboru głównego bohatera oraz statku, doczepiając odpowiednie figurki do nasadki na padzie. Co istotne – w Starlink można równie dobrze grać bez tych zabawek i czerpać z tego równie dużą przyjemność. Dziesięciu dostępnych bohaterów to różnorodne indywidua, które dodają do naszego repertuaru specjalny atak, który ładuje się przez jakiś czas, by być użytym. Same statki mają różne osiągi i można do nich dołączać całą gamę różnorodnego uzbrojenia (dwa sloty, po jednym na skrzydło) – od działek, poprzez rakiety naprowadzane, a na generatorach czarnych dziur kończąc. Co istotne, ataki różnych broni można ze sobą łączyć, dlatego, jeśli np. trafimy miotaczem ognia w zabójcze pole wytworzone przez specjalne rakiety, to jego obszar zmieni się w wielką kulę ognia.
Pomiędzy planetami podróżujemy w zupełności płynnie. Swiat Starlink nie jest ani gigantyczny, ani proceduralnie generowany jak w No Man’s Sky, ale płynne lądowanie na rzeczywiście sferycznych planetach oraz ogólny art-design mocno przypomina grę Hello Games. W trakcie ogrywanego demo mogłem wylądować tylko na jednej, pięknie wyglądającej, pastelowo kolorowej planecie z wielkimi liśćmi przypominającymi lilie, które pełniły tu rolę drzew. O ile w kosmosie i na wyższym pułapie na planetach poruszamy się we wszystkich wymiarach, to przytrzymując R1/RB możemy przejść do trybu lewitowania tuż nad powierzchnią ziemi, co zamienia nasz pojazd w coś bardziej przypominającego (pod względem poruszania) czołg z serii Star Fox. Ale to nie wszystko, bo zarówno wyżej, jak i tuż nad ziemią możemy robić szybkie uniki oraz dashe do przodu, skoki czy wręcz beczki (do a barrel roll!). Pojazdy są bardzo responsywne, choć charakteryzują się pewną bezwładnością. Sterowanie łapie się dosłownie w mig i świetnie pasuje do ogólnej mechaniki rozgrywki.
Na planetach możemy wykonywać różnorodne misje, oswabadzać bazy, szukać minerałów i masę innych rzeczy. Dużo tu strzelania (i to fajnego! Trzeba kombinować i robić dynamiczne uniki, żeby zdejmować niektórych większych twardzieli), elementów RPG oraz zarządzania. Jeśli chodzi o elementy RPG to mamy zestaw kilku skilli do odblokowania dla danego bohatera (zarówno pasywnych, jak i aktywnych), zaś w przypadku zarządzania możemy ustawiać specjalne urządzenia wydobywające minerały, które przydadzą nam się potem do wytwarzania nowego sprzętu.
Feeling płynący z gry jest świetny, zwłaszcza kiedy prowadzimy walkę kołową z kilkoma przeciwnikami naraz, jednocześnie wyszukując ich słabych punktów, starając się ich staranować bądź zalać morzem kul. Do tego dochodzi świetna, nieco kreskówkowa stylistyka, która nadaje Starlinkowi klimat bajek z lat 90. Czysty miód, powiadam Wam i czekam z niecierpliwością na pełną wersję gry oraz możliwość odwiedzenia innych planet czy sprawdzenia, jak się walczy i podróżuje w przestrzeni kosmicznej
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych