Reklama
Recenzja: Hitman: Potępienie

Recenzja: Hitman: Potępienie

Paweł Musiolik | 22.10.2012, 17:00

Przyznam szczerze, że recenzowanie książki trafia mi się bardzo rzadko. Do mola książkowego jest mi daleko, ale gdy już coś wpadnie mi w ręce, to chętnie sobie przeczytam, o ile wybrana lektura prezentuje jakiś lepszy poziom. Gdy pojawiła się możliwość przedpremierowego sprawdzenia książki Hitman: Potępienie, które wydawane u nas jest przez Znak, uznałem prosto – dlaczego nie? Zwłaszcza, że książka jest bezpośrednim wstępem do gry Hitman: Rozgrzeszenie.

Na wstępie garść faktów i spraw technicznych. Za książkę odpowiada Raymond Benson, który najbardziej znany jest z książek na podstawie filmów z Bondem, a także tych na podstawie gier – serii Metal Gear Solid, Splinter Cell i Homefront. Polskim wydawnictwem jest firma Znak, a sama lektura składa się z 40 rozdziałów i epilogu, które zmieściły się na 317 stronach. Całość wydana jest na kredowym papierze, który się nie ślizga w palcach i ma specyficzną dla siebie fakturę. Wydawca reklamuje książkę jako pełen akcji prolog do gry Hitman: Rozgrzeszenie, który lepiej pozwoli nam zrozumieć działania Agenta 47 w grze, a także jego specyficzne zachowania. Trzeba przyznać, że o ile z akcję to nie jest aż tak wspaniale jak reklamowana jest książka, to lektura idealnie sprawdza się jako wprowadzenie do ciągu dalszego. Historię poznajemy jednak nie od strony agenta na początku, ale z punktu widzenia Diany. Co ciekawsze, ten wątek nie jest głównym, choć początkowo może się tak wydawać.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Narracja zmienia się parokrotnie. Raz jest to opowieść trzecioosobowa, by po chwili przenieść się w głowę Agenta 47 i pozwolić lepiej poznać jego myśli, powody zachowań i wszystkie troski oraz wahania. Pierwszy raz spotykamy się z nim w trakcie wykonywania misji w Himalajach, gdzie zabójca ma wykonać zlecenie na chińskim generale. Jednak misja nie przebiega po jego myśli i jest to początek późniejszych następstw i wydarzeń jakie poznajemy. Oczywiście nie jest od razu to wyłożone na stół, gdyż w trakcie całości parę razy otrzymujemy retrospekcje, które sprytnie wplecione w główny wątek fantastycznie funkcjonują jako wspominki Agenta. Podobnie jest z tymi odleglejszymi retrospekcjami do czasów wczesnego dzieciństwa, gdzie poznajemy historie związane z programowaniem zabójcy i także tajemniczej postaci, która ściga go w snach i przypomina nieustępliwą kostuchę czekającą by zabrać bohatera razem z sobą. Jej tożsamość oczywiście poznajemy pod koniec już jako ostatnich parę zdań. Całość zamyka epilog, który już jest bezpośrednim wstępem do gry i przedsmakiem tego, co mogliśmy już zobaczyć w jednym ze zwiastunów gry gdzie pojawiała się Diana Burnwood.

 

Całość historii krąży wokół Kościoła Woli pod przewodnictwem Charliego Wilkinsa, który w czasach gdy USA targają kryzysy zarówno ekonomiczne jak i administracyjne zdobywa kolejne wpływy jako charyzmatyczny kaznodzieja. Gdzieś w tle przewija się także Armia Nowego Wzoru, która w imię walki z uciskającą administracją dokonuje zamachów terrorystycznych. To wszystko jest otoczką intryg na najwyższych szczeblach, które jednak mogłyby być prowadzone po prostu lepiej. Jakoś w połowie czytania wszystkie fakty połączyły się w całość i bezbłędnie rozszyfrowałem jak potoczą się dalsze losy agenta. Nie znaczy to, że książka napisana jest prosto i płytko. Po prostu opiera się na znanych z wielu filmów schematach, które rozszyfruje każdy, kto lubuje się w takich gatunkach.

 

Zaskoczeniem dla wielu może być seria zachowań łysego zabójcy, który do tej pory był beznamiętną maszyną do wykonywania zleceń, a w trakcie tej misji wielokrotnie sam zastanawia się czy czasami nie pokazuje tej ludzkiej twarzy. Również ciekawym wątkiem jest fakt uzależnienia od środków przeciwbólowych, które z pozoru nie mają wpływu na wykonywanie zadań, ale w dłuższym rozrachunku oddziaływają na wszystko wokoło. Dla mnie największym plusem książki jest fakt, że każdy wprowadzony wątek jest zgrabnie wymieszany z innymi, rozwinięty na tyle, by nie pozostawiać uczucia niedosytu lub z drugiej przesycenia. Te ponad 300 stron pochłania się bardzo szybko, bo całość pisana jest prostym, mało skomplikowanym językiem. Brakowało mi w trakcie lektury bardziej rozbudowanych opisów miejsc w których dzieje się akcja. Jednak jeśli ktoś oczekuje luźnej lektury w klimacie Agenta 47, to śmiało mogę polecić Hitman: Potępienie. Nie jest to dzieło najwyższych lotów, ale podejrzewam, że nawet do tej kategorii nie aspiruje. Dobra, rozrywkowa lektura. [Musiol]

Paweł Musiolik Strona autora
cropper