Reklama
Tanioszka: Homefront

Tanioszka: Homefront

VergilDH | 20.01.2013, 10:00

Choć Korea Północna nie stanowi obecnie realnego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych, gdzieś tam w umysłach obywateli obu państw drzemie widmo wojny. Czym takowa mogłaby poskutkować? Ekipa Kaos Studios popuściła wodze fantazji, czego efektem jest Homefront. Dajcie mu szansę, a sami przekonacie się, do czego mógłby doprowadzić taki konflikt...

Tytuł gry: Homefront

Dalsza część tekstu pod wideo

Data premiery: 18 marca 2011

Średnia ocen wg Metacritic: 70/100

Średnia ocen wg Gamerankings: 69.33%

 

Zalety:

Choć Homefront nie może pochwalić się jakąś szczególnie wysoką średnią ocen (dowód na to znajdziecie kilka linijek wyżej), gra ma kilka rzucających się w oczy zalet. I to nie byle jakich. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że to bardzo nierówna produkcja i w zasadzie wszystkie jej mocne strony można jednocześnie uznać... za wady. Ale po kolei. Za scenariusz omawianego tytułu odpowiada nie kto inny, jak sam John Milius. Nic Wam nie mówi to nazwisko? A jakie skojarzenia budzi w Was "Czas Apokalipsy"? Ano właśnie. W zachwyt może wprawić wizja Stanów Zjednoczonych okupowanych przez siły Korei Północnej. Tutaj nie ma bowiem miejsca na patyczkowanie – nie dość, że trup ściele się niezwykle gęsto, to jeszcze skośnoocy nie przebierają w środkach, byle tylko doprowadzić do końca swoją inwazję na Amerykę Północną. Do rozgrywki wprowadza nas bardzo klimatyczne intro, w którym dowiemy się, w jakich okolicznościach doszło do tragicznej w skutkach wojny, po czym zostajemy rzuceni na wielką wodę... no, prawie. Już pierwsze sceny potrafią zapaść w pamięć – widzimy bowiem ludzi klęczących przed koreańskimi żołnierzami, widzimy jak jeden z nich próbuje uciec, jednak kończy bardzo marnie, czy wreszcie widzimy, jak pluton egzekucyjny rozstrzeliwuje mężczyznę i kobietę na oczach ich dziecka. Gwarantuję Wam, że akurat tego ostatniego momentu nie zapomnicie jeszcze długo po odłożeniu pada. W tym momencie odsyłam Was jednak do rubryki „wady”, byście zapoznali się z kolejnymi, tym razem słabszymi cechami tejże gry... Jesteście z powrotem? Kontynuujmy więc. Co Homefront ma nam do zaoferowania w czysto „strzelankowym” aspekcie? Trzeba przyznać, że choć wiele rozwiązań znalazło się tu dzięki metodzie „kopiuj-wklej” z serii Call of Duty, do samej rozgrywki raczej nie można się przyczepić.

 

 

Kampania (choć krótka) jest niesamowicie klimatyczna (o czym za moment) i bardzo różnorodna - w jednej chwili bronimy jednej z dzielnic przed koreańskimi siłami, po jakimś czasie trafiamy za stery śmigłowca bojowego, by w końcu urządzić niewielki „wypad” po cysterny paliwa, którego zabrakło ruchowi oporu. Gra idealnie wpasowuje się w panujące w dzisiejszych shooterach trendy, przez co obecność takich jednostek na placu boju jak wielki, kroczący robot, wieżyczki plujące ołowiem do każdego, kto znajdzie się w ich polu widzenia, czy wreszcie drony, raczej nie powinny nikogo zdziwić. Ba, w pewnym momencie jesteśmy nawet zmuszeni do ukrycia się w stosie trupów (…), by nie dać się wykryć żołnierzom wroga, którzy raczej nie mają w sobie żadnej litości. Należy wspomnieć również o trybie multiplayer, który potrafi przykuć na dłuższą chwilę. O takich oczywistościach jak przejmowanie należącego do przeciwników terytorium, czy choćby Team Deathmatch raczej nie ma co wspominać. Na uwagę zasługuje jednak wariant rozgrywki noszący miano "Battle Commander", w którym gracze mający na koncie największą ilość punktów zostają oznaczeni gwiazdką, dzięki czemu stają się łakomym kąskiem dla pozostałych "zawodników". Co ciekawe, zdobyte w trakcie rozgrywki punkty możemy przeznaczyć na zakup nowego uzbrojenia, a także umiejętności specjalnych...

 

 

Wady:

Niestety, na tym kończą się zalety tej produkcji. Wspomniany wcześniej scenariusz z czasem traci spójność, bohaterowie są w zasadzie „nijacy” (łącznie z naszym podopiecznym, który nie wypowiada ani słowa), kampania dla pojedynczego gracza to materiał na (w porywach!) pięć godzin (i kończy się w sposób jednoznacznie sugerujący, że Homefront miał doczekać się sequela, którego losy stoją obecnie pod znakiem zapytania), a tryb multiplayer to jedynie trzy tryby rozgrywki i sześć map (na szczęście na dodatkowe areny mogą liczyć gracze, którzy zaopatrzą się w edycję „Ultimate”). Poza tym, gra nie wygląda dzisiaj zbyt dobrze, więc ewentualny zakup powinny gruntownie przemyśleć osoby wrażliwe na kiepską jakość oprawy (mnie akurat gra nie odrzuciła, choć ładniejszą grafikę przywitałbym oczywiście z otwartymi rękoma).

 

 

 

Werdykt:

Mimo wszystko uważam, że warto zwrócić uwagę na ostatnie dzieło ekipy Kaos Studios. Zwłaszcza, że można je wyrwać już za 25 PLN (używany egzemplarz podstawowej wersji, „Ultimate Edition” to wydatek rzędu 60 złotych).

VergilDH Strona autora
cropper