Playtest: Graliśmy w Lost Planet 3!
Niecałe dwa tygodnie temu wybrałem się do Hamburga, gdzie mieści się europejska siedziba firmy Capcom. Jako jeden z dwóch dziennikarzy z Polski, którzy zostali zaproszeni przez japońskiego wydawcę - pozdrowienia dla Grześka ;) - miałem przyjemność uczestniczyć w pokazie Lost Planet 3 oraz położyć spragnione wrażeń łapska na grywalnej wersji kodu. Dane mi było sprawdzić zarówno fragment kampanii dla pojedynczego gracza, jak i dwa warianty wieloosobowej rozgrywki. Dopiero teraz mogę jednak podzielić się z Wami swoimi wrażeniami, które są naprawdę pozytywne. Wszystko wskazuje na to, że ekipa Spark Unlimited doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w którym kierunku powinna ewoluować seria. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do lektury.
Niecałe dwa tygodnie temu wybrałem się do Hamburga, gdzie mieści się europejska siedziba firmy Capcom. Jako jeden z dwóch dziennikarzy z Polski, którzy zostali zaproszeni przez japońskiego wydawcę - pozdrowienia dla Grześka ;) - miałem przyjemność uczestniczyć w pokazie Lost Planet 3 oraz położyć spragnione wrażeń łapska na grywalnej wersji kodu. Dane mi było sprawdzić zarówno fragment kampanii dla pojedynczego gracza, jak i dwa warianty wieloosobowej rozgrywki. Dopiero teraz mogę jednak podzielić się z Wami swoimi wrażeniami, które są naprawdę pozytywne. Wszystko wskazuje na to, że ekipa Spark Unlimited doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w którym kierunku powinna ewoluować seria. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do lektury.
Nazywam się Jim Peyton, a to moja historia...
Na dobry początek, kilka suchych faktów. Akcja Lost Planet 3 rozgrywa się na kilka lat przed wydarzeniami opowiedzianymi w pierwszej odsłonie serii. Planeta E.D.N. III wciąż skrywa wiele tajemnic, a na jej mapie da się jeszcze zauważyć sporo białych plam. Głównym bohaterem gry jest Jim Peyton, który przybył do tego niegościnnego świata w jednym celu – zarobku. Ma bowiem na utrzymaniu rodzinę, której, jak każdy kochający mąż i ojciec, chce zapewnić życie w dostatku. Spakował więc najpotrzebniejsze rzeczy, przygotował do długiej podróży swojego RIG-a (o którym opowiem za moment) i udał się w podróż nie mając zielonego pojęcia na temat tego, co przeżyje po dotarciu na miejsce.
Spotkanie rozpoczęło się od prezentacji, którą poprowadził Andrew Szymanski ze studia Spark Unlimited. Capcom postanowił zaprezentować zgromadzonym na miejscu dziennikarzom jedną z największych nowości w serii, którą bez wątpienia jest obecność zadań pobocznych. RIG, czyli krocząca maszyna (w pełni cywilny pojazd, co na każdym kroku podkreślają deweloperzy), jaka została oddana do naszej dyspozycji, potrafi bowiem przeobrazić się w swego rodzaju platformę wiertniczą. Ta może zostać wykorzystana do eksploatacji surowców naturalnych, na których złoża dość często będziemy się natykać w trakcie rozgrywki. Po przejściu w tryb „Platform Mode”, Jim opuszcza swego ulubieńca, by pozwolić mu w spokoju pracować. Niestety coś idzie nie tak, gdyż w momencie, w którym RIG zaczyna wydobywać surowce, na miejscu pojawiają się Akridy. Bohaterowi nie pozostaje zatem nic innego, jak chwycić za broń i stawić im czoła.
Na naszą niekorzyść działają w tym przypadku dwie rzeczy. Po pierwsze, Jim nie jest nieśmiertelny, w związku z czym musimy nie tylko celnie strzelać, lecz również unikać wyprowadzanych przez oponentów ataków. Po drugie, w trakcie takiego starcia należy mieć oczy dookoła głowy, ze względu na to, że Akridy atakują nie tylko nas, lecz również RIG-a. Ten jednak cechuje się całkiem sporą wytrzymałością, w związku z czym operacja zakończy się powodzeniem, jeśli nie zostawimy go na pastwę losu i od czasu do czasu będziemy rzucać na niego okiem. Do samego wyglądu Akridów nie można się przyczepić, bowiem przywodzą one na myśl swoje odpowiedniki z poprzednich odsłon serii. Standardowo, walkę ułatwia nam obecność słabych punktów, jakie zostały wyraźnie zaznaczone na ich ciałach – po wpakowaniu w nie odpowiedniej ilości kul, nieszczęśnicy bardzo „soczyście” się rozpadają. Z drugiej strony jednak ich zachowanie pozostawia dosyć sporo do życzenia, ze względu na fakt, iż nie są one zbyt „aktywne”. Nie wiem, czy było to winą jednego z niższych poziomów trudności, czy też dość wczesnej wersji gry, jednak Akridy zachowywały się niczym typowe mięso armatnie i nieustannie pchały się bohaterowi pod lufę.
Kiedy uda nam się uporać z pierwszą falą wrogów, otrzymujemy chwilę wytchnienia, w trakcie której możemy nie tylko podreperować RIG-a, lecz także uzupełnić zapas amunicji. Było to bardzo rozsądne, bo po krótkim czasie na scenie pojawił się gwóźdź programu w postaci przerośniętego kraba. Podobnie jak miało to miejsce w poprzednich odsłonach serii, tak i tutaj „Giant Enemy Crab” ma kilka czułych punktów, do których należy strzelać, by nadszarpnąć jego zdrowie. W pewnym momencie bohaterowi udało się nawet rzucić granat wprost do jego paszczy, jednak to nie załatwiło sprawy. Prezentacja zakończyła się klasycznym „cliffhangerem”, po którym nastąpiła dalsza część spotkania.
Kończąc ten wątek, wspomnę jeszcze o dwóch elementach, które zostały potwierdzone przez Szymanskiego. W Lost Planet 3 powraca energia termiczna, choć nie w formie, w jakiej mogliśmy ją wykorzystać w pierwszej odsłonie serii. Będzie jednak obecna jako swego rodzaju waluta, w zamian za którą zakupimy nie tylko ulepszenia do naszej maszyny, lecz również modyfikacje broni, specjalne rodzaje amunicji oraz ulepszenia dla naszego bohatera. System zapowiada się nieźle, jest dosyć rozbudowany, w związku z czym na nudę w trakcie rozgrywki raczej nie będziemy narzekać – jak widać, twórcy wzięli sobie do serca słowa Cliffa Bleszinskiego, wedle których przyszłością strzelanin miałyby być gry RPG i postanowili wcielić w życie jego koncepcję. I wiecie co? Bardzo dobrze, bo w ten sposób doczekaliśmy się solidnego urozmaicenia. Szymanski zdradził również, że sekcje, takie jak ta, którą opisałem powyżej, będą w pełni opcjonalne – jeśli nie będziecie zainteresowani zarobieniem dodatkowej gotówki, śmiało będziecie mogli je sobie odpuścić.
Jak leci? Całkiem nieźle.
Po wszystkim mogliśmy obejrzeć zwiastun trybu multiplayer, który Wy najprawdopodobniej zobaczycie jeszcze dzisiaj, a zaraz potem wzięliśmy pady w dłonie i przystąpiliśmy do testów. Pierwszym co rzuca się w oczy, jest schludne i przejrzyste menu główne, w którym czeka na nas standardowy zestaw opcji związanych z kampanią dla pojedynczego gracza oraz z trybem multiplayer. Pierwsze kilka minut rozgrywki (ogrywany przeze mnie fragment to pierwsze czterdzieści minut zabawy) wydaje się odrobinę zbyt przegadane, jednakże sprawy dosyć szybko zaczynają nabierać tempa. Nim jednak rozpoczniemy zwiedzanie E.D.N. III warto zatrzymać się na chwilę przy bazie, która stanowi dla nas swego rodzaju centrum dowodzenia. Została ona podzielona na trzy piętra, a na każdym z nich możemy załatwić różne sprawy. Jest tutaj hangar dla naszego RIG-a, są sklepy z bronią i amunicją, są wreszcie pozostali członkowie misji, z którymi możemy uciąć sobie krótką pogawędkę. Zresztą, nie tylko z nimi będziemy rozmawiać, gdyż z Jimem nieustannie kontaktuje się żona – trudno jej się dziwić, wszak pozwoliła facetowi udać się w podróż na inną planetę...
Pierwsze wejście na pokład RIG-a robi naprawdę dobre wrażenie. Wyraźnie czuć bowiem, że to ciężka, lecz jednocześnie potężna maszyna, dla której niewiele rzeczy stanowi realną przeszkodę. Choć RIG jest w stu procentach cywilnym mechem, został zaopatrzony „zabawki”, jakimi nie pogardziłby nawet jego militarny odpowiednik. Do naszej dyspozycji oddano bowiem Claw Arm – swego rodzaju chwytak który przyda się monie tylko do przenoszenia ciężkich przedmiotów (wiecie, ściśnięcie Akrida w mierzącej kilka metrów łapie z pewnością musi zaboleć) oraz Drillarm – wiertło, dzięki któremu możemy wyprowadzać kilka rodzajów mocarnych ciosów oraz blokować ataki przeciwników. Przyznam szczerze, że miałem pewne obawy co do tego, czy twórcy słusznie postąpili, decydując, by kamera przechodziła z perspektywy TPP do FPP w momencie, w którym zasiadamy za sterami tego potwora. Na szczęście były one bezpodstawne, gdyż przyniosło to naprawdę dobre efekty – dzięki temu faktycznie możemy poczuć się, jakbyśmy znajdowali się we wnętrzu stalowego kolosa.
Pozytywny wpływ na odbiór gry ma również design samego E.D.N. III – na skutej lodem powierzchni szaleją burze śnieżne, wiatr przeciska się przez najmniejsze szczeliny, a przytłaczającą wręcz atmosferę pogłębia nie tylko szare niebo, lecz także widoczne na horyzoncie, połamane fragmenty lodowców. Szkoda tylko, że większość elementów otoczenia nie jest podatna na zniszczenia, co wychodzi na jaw w trakcie naszej pierwszej przechadzki. Owszem, zwisające z sufitu sople łamią się pod naporem naszego mecha, jednak ma to miejsce wyłącznie w miejscach, w których twórcom udało się przewidzieć taką możliwość. Wystarczy zejść ze z góry ustalonej ścieżki (kierunek, w jakim powinniśmy podążyć, wskazuje widoczny na ekranie wskaźnik celu misji), by spotkać ich niezniszczalne odpowiedniki.
W trakcie czterdziestu minut zabawy miałem okazję nie tylko poznać kluczowe dla fabuły osoby, lecz również samodzielnie powalczyć z Akridami. Mniejsze okazy nie mają najmniejszych szans w starciu z RIG-em (w zasadzie nawet nie zwraca się na nie uwagi), jednak po opuszczeniu jego bezpiecznej kabiny sytuacja teoretycznie ulega zmianie. Dlaczego teoretycznie? Ano dlatego, że dała mi się nieśmiertelność bohatera, co najpewniej wynikało z dostosowania kodu do potrzeb prezentacji. Akridy jednak zachowywały się nieco bardziej żwawo, co wymagało bardziej wyjątkowo zręcznych palców. Nie ma tu czasu na krycie się za osłonami i czekanie na odpowiedni moment do ataku – w Lost Planet 3 gra się niemal tak samo, jak w pierwszą część cyklu – w momentach, w których naszymi jedynymi przeciwnikami są Akridy, rozgrywka opiera się na wykonywaniu uników i... no cóż, strzelaniu. Jeśli chodzi o arsenał – pobawiłem się jedynie dosyć standardowym zestawem pukawek, które po prostu dobrze spełniają powierzone im zadanie. Zważywszy na to, jaka broń pojawiła się w trybie multiplayer, możemy mieć jednak nadzieję, że również w kampanii dla pojedynczego gracza z czasem pojawią się zupełnie nowe, bardziej wymyślne rodzaje broni.
Zabawę zakończyłem w momencie, w którym wszystko zaczynało się rozkręcać i muszę przyznać, że fabuła potrafi zainteresować. Jeśli pamiętacie organizację NEVEC z pierwszej odsłony serii, z całą pewnością zaciekawi Was, co takiego sprawiło, że postanowiła wprowadzić na E.D.N. III autorytarne rządy, którym sprzeciwili się śnieżni piraci. Równie interesująca wydaje się być historia Jima, który bynajmniej nie ma bohaterskich zapędów i sprawia wrażenie po prostu „człowieka jakich wielu”.
Kończąc temat trybu Single Player muszę wspomnieć jeszcze o oprawie. Co prawda ograłem jedynie wersję na Xboksa 360, jednakże ta, która trafi na PlayStation 3, raczej nie powinna się od niej różnić. Lost Planet 3 wygląda całkiem nieźle, choć do tuzów gatunku brakuje jej sporo. W oczy rzuca się kiepska mimika i średnie tekstury, które z bliska pokazują nam swoją prostotę. Produkcja nadrabia jednak designem, w związku z czym ostatecznie powinna spodobać się wielu graczom. Z drugiej strony twórcy muszą jeszcze popracować nad frameratem, gdyż na ten moment grze zdarza się od czasu do czasu „chrupnąć”. Soundtrack stoi niestety na nieco niższym poziomie – muzyka przygrywa nam nieustannie... i w zasadzie to by było na tyle. Absolutnie nie próbuje wpaść graczowi w ucho, racząc nas mało wymyślnymi, monotonnymi kawałkami. Mam jednak szczerą nadzieję, że była to jedynie przypadłość pierwszych minut zabawy, a im dalej w las (w lód?), tym będzie lepiej.
Ogrywany przeze mnie fragment zrobił na mnie dobre wrażenie – ekipa Spark Unlimited dodaje sporo od siebie, ale jednocześnie stara się być wierna korzeniom cyklu, co ostatecznie powinno wyjść tej produkcji na dobre.
Na szczęście nie jestem sam...
Tryby multiplayer przyjęło się dzielić na dwa rodzaje. Pierwszym są te, które wrzuca się do gier na siłę, by zwiększyć ich żywotność. W drugim przypadku z kolei, wieloosobowy wariant rozgrywki jest jednym z głównych elementów. W trakcie zabawy odniosłem wrażenie, że w Lost Planet 3 proporcje pomiędzy kampanią dla pojedynczego gracza, a wieloosobową zadymą, są bardzo dobrze wyważone, przez co oba tryby świetnie się uzupełniają. W multiplayerze do naszej dyspozycji zostaną oddane cztery tryby rozgrywki, z których dwa wciąż pozostają tajemnicą.
Pierwszym, jaki miałem okazję sprawdzić, jest „Scenario”, gdzie gracze zostają podzieleni na dwie drużyny, jakie otrzymują do wykonania odmienne zadania, które kręcą się wokół porozmieszczanych na mapach „punktów spornych”. Przykładowo, na mapie noszącej miano Stronghold, jeden z zespołów otrzymuje zadanie eskortowania słabo opancerzonego pojazdu, podczas gdy zadaniem drugiego jest nie tylko eliminowanie przeciwników, lecz również zniszczenie chronionego przez nich transportowca. Na każdej z map cele będą jednak inne, o czym świadczy druga z odwiedzonych przeze mnie miejscówek, czyli Alpha Lair. W jej centrum uwił sobie gniazdo całkiem sporych rozmiarów Akrid, którego przeznaczenie jest padnięcie ofiarą jednej z drużyn. Ta, która jako pierwsza zdobędzie trzy punkty (trzy razy pośle go do piachu), wygrywa.
Mimo że tryb ma potencjał i daje naprawdę sporo frajdy, można obawiać się o jego żywotność - wykonywanie w kółko tych samych zadań po jakimś czasie z pewnością nam się znudzi. Sprawa drugiego z testowanych przeze mnie trybów prezentuje się jednak odrobinę inaczej. Akrid Survival bowiem to klasyczna horda, doprawiona szczyptą rywalizacji. Drużyny startują tu na przeciwległych końcach mapy, gdzie stawiają czoła kolejnym falom przeciwników. Po pokonaniu pierwszej, należy szybko przetransportować się na miejsce pobytu drugiej, a kiedy uda się posłać wszystkich Akridów do piachu, przechodzimy do tego, co tygrysy lubią najbardziej. W trzecim segmencie bowiem stawiamy czoła nie tylko kolejnej fali Akridów, lecz również członkom drugiego zespołu – jak łatwo można się domyślić, wygrywa drużyna, która w ostatecznej rozgrywce zdobędzie więcej punktów.
Uczciwie trzeba przyznać, że rozgrywka jest wyjątkowo szybka i dynamiczna, a obecność kilku klas (zdefiniowanych przy pomocy zestawów uzbrojenia i umiejętności) jest gigantycznym plusem. Przed rozpoczęciem meczu możemy zdecydować nie tylko o wyglądzie bohatera (pojawiają się nawet postacie z kampanii dla pojedynczego gracza), lecz także o używanych przez niego giwerach (na arenę możemy zabrać ze sobą maksymalnie dwie pukawki). Do tego dochodzi obecność rozmaitych umiejętności (takich jak na przykład ulubieńcy zebranych na miejscu dziennikarzy, czyli działko automatyczne i gaz rozpylany po śmierci użytkownika) oraz zdolności pasywnych (zwiększona wytrzymałość, szybsza naprawa zniszczonych obiektów, większa ilość kredytów zdobywanych za zabicie przeciwnika, itd.). Jest tego całkiem sporo, a żonglowanie dostępnymi możliwościami powinno zapewnić nam zabawę na co najmniej kilka wieczorów.
Najlepsza z dotychczasowych odsłon serii?
Lost Planet 3 zapowiada się na dobrą, może nawet bardzo dobrą produkcję. Twórcy nie pokpili sprawy, wprowadzają nowe rozwiązania i starają się ożywić serię, przy jednoczesnym zachowaniu najbardziej charakterystycznych dla niej elementów. Czy im się to uda? Na ten moment wszystko wskazuje na to, że są na jak najlepszej drodze, by osiągnąć zamierzony cel. Ostateczną odpowiedź na to pytanie poznamy jednak dopiero 30 sierpnia, kiedy to postawimy pierwsze kroki na E.D.N. III. Tymczasem... bez odbioru. [Vergil]
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych