„Bo na PC jest ładniej i taniej!” vs „Spieprzaj stąd taborecie!”
Do napisania tej notki natchnęła mnie dyskusja pod recenzją Assassin’s Creed IV: Black Flag. Jak to zazwyczaj bywa, użytkownik wypasionego PC napisał można by rzec, niewinny komentarz, który przerodził się w flamewar na ponad 80 komentarzy.
Redaktorzy którzy grali już w wersje na PS4 mówią jednym głosem że gra wygląda trochę lepiej [od wersji PS3 – dop. Matt], ale szału nie ma. Dopiero wersja PC będzie prawdziwym „next gen.” (zachowano oryginalną pisownię)
Nie da się ukryć, że autor sprowadził next-genowość wyłącznie do grafiki, ale tutaj pełna zgoda – konsole nowej generacji nie dościgną high-endowych pecetów. Nie ma na to najmniejszych szans, by [biorąc pod uwagę aspekty wizualne] konsole za raptem ~1800 zł dały radę potworom za 4-5 tysięcy złotych. Tutaj nie mam zamiaru niczego negować, bo sam jestem posiadaczem podobnego monstrum i często ogrywam multiplatformy na komputerze i różnice widać gołym okiem. Jest jednak jedna kwestia, o której zapomina autor.
Za cenę konsoli [~1800 zł], owszem, złoży PC, który wyświetli obraz wysokiej jakości, jednak biorąc pod uwagę cykl życia konsoli plus proces optymalizacji oprogramowania na nią, za 6-7 lat jego pecet będzie się krztusił próbując wyciągnąć taką samą grafikę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której 7 letni PC wyświetlił chociażby Beyond: Dwie Dusze w 30 klatkach na sekundę, bez uszczerbku na grafice. Celowo wybrałem Beyond, bo niektóre zrzuty ekranu wyglądają jak żywo wyjęte z filmu, co zdziwiło mnie, wieloletniego gracza pecetowego, do tego stopnia, że obawiam się o kolejne dzieło Davida Cage’a, już na PlayStation 4.
Wielu pecetowców nie bierze pod uwagę, że konsole jako sprzęt z góry nastawiony na gry wideo i szeroko pojętą rozrywkę, nawet posiadając słabsze podzespoły, wygrywają optymalizacją i ceną. Dla przeciętnego Kowalskiego, który chce po prostu „pograć w gry”, konsola za 1800 zł którą kupi raz na 7 lat, to lepsza opcja, niż pecet, który za taką samą kwotę może za 4-5 lat mieć problem z wyświetleniem płynnej grafiki w 1080p. I tak, biorę pod uwagę, że rozwój podzespołów komputerowych nie jest tak szybki jak parę lat temu, gdzie nawet dwuletni pecet do gier, był praktycznie cały do wymiany, jeśli chciało się sprostać pierwszemu Crysisowi.
Ale Panie! Gry na konsolach drogie! 279 zł na premierze! Na pececie pogram za 120 zł, ba, ruskie klucze są po 60 zł! Nowości! Steamowe!
Już na tej generacji cena sugerowana gier konsolowych sięgnęła progu 279 zł, a od ponad 3 lat nie przypominam sobie nowości, której nie byłbym w stanie kupić na premierze za mniej niż 200 zł. Można spokojnie wyrwać nowości za 150-170 zł, wystarczy dobrze poszukać. Zamawiając z zagranicy, czas oczekiwania wynosi maksymalnie 2-3 dni, które mnie nie zbawią, a często gęsto płacę 30-50 zł taniej niż w polskich sklepach wysyłkowych. Preordery z Amazona dochodzą na dzień premiery lub jeden dzień po, co jestem w stanie zaakceptować. Przykład pierwszy z brzegu – Dragon's Crown do wyrwania z PlayAsia za 90 zł. Fakt faktem trzeba czekać na wysyłkę dłużej, ale można spokojnie zakupić za połowę ceny w kraju. Powiecie – "ale Panie! Na PC mam i tak taniej, w dzień premiery, nie musząc kombinować". Owszem, ale zazwyczaj gry wymagają podpięcia pod Steam/Origin/GoG lub inne aplikacje third-party. Wtedy takich gier nie odsprzedamy, nie pożyczymy [chyba, że całe konto, co również jest wbrew Terms and Conditions, których nikt nie czyta, ale każdy ochoczo przewija na sam dół]. Ostatnio Origin wprowadził możliwość zwrócenia zakupionych cyfrowo gier, jednak to także ma swoje ograniczenia i po przegraniu paru godzin opcja znika, a bez włączania gry ma ograniczony okres, w którym można zgłosić chęć zwrotu.
Swego czasu można było wyrwać konsolowe gry dystrybuowane przez Cenegę w promocji Kompanii Graczy za połowę mniej, niż sugerowana cena detaliczna, dzięki czemu nabyłem L.A. Noire za 110 zł w dniu premiery. Co sprytniejsi próbując ominąć limit jednej gry na konto, zakładali konta na mamy, babcie, koty i ulubionych pluszaków - tego nie pochwalam, ale zaznaczyłem proceder, który miał miejsce. Jeśli już jesteśmy przy „nieczystych zagrywkach” [pozdrawiam, Panów Podcasterów], to przy okazji PlayStation 3 można było „bucować” zakupy z PlayStation Network, składając się na grę. Proceder wyglądał tak, że jedna osoba kupuje i udostępnia konto drugiej, która ściąga ją na swoją konsolę, dzięki czemu obie mają grę, a płacili tylko połowę. Również tego nie popieram i cieszę się, że w przypadku konsol nowych generacji proceder ten będzie znacznie utrudniony, jeśli nie niemożliwy w ogóle. Jasne, gry konsolowe są droższe od pecetowych, jednak podział gotówki jaki leci do deweloperów, producentów, wydawców i dystrybutorów wygląda zgoła odmiennie zależnie od platformy. Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, ale spokojnie można by odciąć od ceny gry konsolowej 30-40 zł, gdyby nie licencja producenta konsoli, która pewien procent zysków nakazuje wpłacać na jego konto. Dzięki temu Sony i Microsoft zarabiają nie tylko na sprzęcie [do którego na premierze i tak dopłacają], ale na peryferiach i grach. Ale to temat na inną dyskusję, więc wracamy do wątku głównego.
Na PC wyciągam rozdzielczość 4k w 100 klatkach na sekundę, a biedne konsole ledwo sobie radzą z 1080p w 30 klatkach.
Primo – Aby czerpać radość z tak dużych rozdzielczości i płynnej animacji należy wpierw wyposażyć się w odpowiedni wyświetlacz/projektor/telewizor, który na dzień dzisiejszy kosztuje więcej niż sam next-gen, nie licząc kosztu zakupu samego komputera. Ktoś napisze – Ale mnie stać! Fajnie, sam chciałbym taki zestaw, ale ilu ludzi na świecie może sobie pozwolić na taki setup? Ilu ludzi, których na to stać, zna się na informatyce na tyle, by wiedzieć co kupuje i jak taki sprzęt wykorzystać? Nie należy zapominać, że konsole to produkt rodzinny, kierowany do średnio zamożnego odbiorcy. Ma trafiać do tak szerokiego grona, by niezależnie od tego, czy mieszka w Finlandii czy Słowacji, każdy zapalony gracz mógł sobie na nią pozwolić. Dojdą tutaj dysproporcje w zarobkach, wydatkach i uwarunkowaniu geo-politycznym danego kraju, jednak nikt mi nie powie, że nawet zarabiając minimalną krajową, prędzej czy później nie można odłożyć na konsolę. Nie musi to być na premierze, może i być w 2-3 lata po debiucie, używkę, ale można. Powraca temat ceny podzespołów pecetowych i ich wydajności w perspektywie mijającego czasu. Konsolowe tytuły w 3-4 roku egzystencji konsoli na rynku będą oferować zadowalającą jakość i rozdzielczość, kosztując, strzelam, 60/70% ceny premierowej. By cieszyć się nowymi grami wychodzącymi w tym samym okresie na PC, śmiem wątpić, że kupując komputer za tę samą kwotę, odpaliłbym multiplatformę w wyższych ustawieniach graficznych. Może się mylę, może jestem kiepskim analitykiem, ale patrząc co zrobił Rockstar z Grand Theft Auto V na 7-letnim sprzęcie, dam sobie uciąć kawałek wątroby [bo odrasta], że dzisiejszy komputer za 1100 zł nie dałby rady wyciągnąć takiej grafiki, nawet w 720p. I mówię to ja, człowiek posiadający mocarnego PC, stale grający na konsolach, jarający się grafiką.
Kolejnym aspektem, który nie każdy posiadacz komputera jest w stanie zrozumieć, to interakcja z przyjaciółmi, którzy także posiadają konsolę. Kiedy mam do wyboru kupić Battlefield 4 na PC za 120 zł [lub nawet taniej, jeśli bym dłużej poszukał i wykorzystał kody promocyjne], by grać w FullHD, w co najmniej 40-50 klatkach na sekundę, lub kupić tę samą grę za 179 zł [NeoNet – dzień premiery], grać w 720p w 30 klatkach, patrząc na rozmazane tekstury, mniejszą szczegółowość otoczenia i dłużej czekać na wbicie na serwer, ale za to z grupą przyjaciół, z którymi młóciłem w Battlefield 3 co wieczór przez jakieś 3-4 miesiące od premiery, prześcigając się, by zająć topowe miejsce w tabeli, wygrywając przegrane mecze tylko dlatego, że spięliśmy się w 6-7 znajomych i zaczęliśmy grać jak prawdziwa drużyna – to ja wybieram to drugie. Gry sieciowe są wprost stworzone do interakcji niejako z założenia, jednak prawdziwą moc pokazują, kiedy masz zgraną, stałą ekipę, której możesz zaufać, którą znasz na wylot i znasz ich słabe i mocne strony. Owszem, ktoś może mieć taką ekipę na pececie, ja nie mam, głównie z racji tego, że ¾ moich znajomych musiałoby wymienić pecety, by móc komfortowo grać w BF4 w natywnej rozdzielczości swoich monitorów. Często o wyborze platformy docelowej nie kieruję się grafiką i wodotryskami, a właśnie aspektem towarzyskim, podpytuję znajomych „na co kupują” i dopiero wtedy klikam „złóż zamówienie”. Rozumiem, że to kwestia mocno subiektywna, ale tak mam, więc nie mam zamiaru przekłamywać.
Na powyższe wyznanie otrzymałem argument, że gracza singlowego to nie obchodzi i mimo wszystko wybiera PC, nawet jeśli nie ma na nim znajomych. Kiedy usłyszałem od pecetowca, że jest „graczem singlowym”, to, słusznie lub też nie, przetworzyłem to jako ”pirat”. Rozumiem, że niektórzy mają awersję do trybów multiplayer [pozdrawiam Cię, Abdel] lub w ogóle do interakcji z innymi ludźmi przez sieć, więc jestem w stanie uszanować, że wolą sobie przechodzić kampanię dla pojedynczego gracza i natychmiast przenieść się do zupełnie innej gry. Swego czasu byłem złym konsumentem, który piracił na potęgę – przyznaję, byłem mały, głupi, bez kasy – żadna z tych cech mnie nie usprawiedliwia, ale dzięki tej przygodzie z ciemną stroną mocy wiem, że o ile ktoś nie postawi własnych serwerów gry lub nie stworzy wirtualnej sieci wewnętrznej, to marne szanse na dołączenie do rozgrywki sieciowej, więc z automatu „niedzielny korsarz z zatoki”, któremu nie chce się kombinować, olewa tryby multiplayer i zadowala się wyłącznie grą solo. Powtarzam, nie obrażam tutaj uczciwych graczy, ale kolejny raz przedstawiam opinię, którą każdy z Was powinien rozważyć.
„Matt, Ciebie to nie rusza, ale pomyśl o tych, którzy grają tylko na konsolach i dla nich przeskok między PS3 i PS4 to wielki postęp”
Takimi słowami uraczył mnie podczas nagrywania ostatniego odcinku podcastu Input Lag Furio, który tak naprawdę pierwszy raz zaświecił mi lampkę nad głową i nie pozostało mi nic innego jak tylko się z nim zgodzić. Nie wziąłem tego wcześniej pod uwagę, biorąc za oczywiste, że wszyscy ludzie mają w domach pecety, zdolne do wyświetlenia grafiki lepszej niż na PS3 i x360. Dopiero potem stanął mi przed oczyma obraz moich znajomych z akademików, którzy pisali prace na przedpotopowych laptopach, by potem zasiadać przed telewizorem i cieszyć się grą na konsoli, na którą złożyli się w czterech. Da się? Da się. Mają osobne konta, na pucharkach im nie zależy, grają głównie w piłki kopane od EA i Konami, Tekkeny i inne gierki typowo „kanapowo-imprezowe”.
Z drugiej strony mamy konsolowców, którzy granie na pececie widzą jako garbienie się przed monitorem na taborecie w rogu kuchni, blisko lodówki by sięgać po kolejne napoje energetyczne. Błąd. Dzisiejsze granie na komputerach w niczym nie ustępuje graniu na konsoli. Na moim przykładzie – komputer stoi w rogu pokoju, podłączony kablem HDMI do telewizora, siedzę na kanapie z padem w łapie i gram dokładnie tak samo jak na konsoli. Ergonomia użytkowania ta sama [tyłek na kanapie, duży telewizor, pad zamiast myszki i klawiatury]. Argument, że pecetowcy garbią się na taboretach powoli odchodzi do lamusa, bowiem coraz więcej z nich korzysta z komputera w identyczny sposób co ja – rozsiadając się wygodnie na kanapie i korzystając z trybu Big Picture w Steamie uruchamiać kolejne produkcje za pomocą pada.
Nie grafika, a klimat!
Nie da się ukryć, że grafika to ważny element każdej gry, ale nie on jest wyznacznikiem zabawy, frajdy, funu, miodu, grywalności czy jak to jeszcze mamy w zwyczaju określać. Zastanówcie się, czy gdyby God of War III był brzydszy, to byłby gorszą grą? Czy gdyby zrobić fotorealistyczne szachy z modelami postaci z Beyond: Dwie Dusze, to czy z automatu uzyskałaby wyższe oceny? Sam lubię siebie określać mianem Graphic-Whore, bowiem lubię, gdy gry cieszą moje oko. Kiedy zobaczyłem The Last of Us to ząbkami na krawędziach obiektów mogłem sobie czesać włosy, ale nie powstrzymało mnie to od ukończenia tego tytułu i nazwania go jednym z najlepszych i najbardziej wciągających przeżyć jakiego doświadczyłem na tej generacji konsol. Tak mocno jak jarają mnie wypalające oczy widoki w zmodowanym Skyrimie na PC w 1080p i 60 klatkach na sekundę, tak też pokochałem „The Last of Us” za niesamowitych i złożonych bohaterów i design świata, który będę stawiał za wzór produkcjom post-apo jeszcze przez wiele lat. Jednocześnie zdrowy rozsądek podpowiada mi, że gdyby Naughty Dog wydało TloU dopiero na PlayStation 4, przeżywałbym graficzny orgazm, który jeszcze bardziej zwiększyłby moją immersję i wtedy z czystym sumieniem wystawiłbym 10/10, bo jedyne w czym kulała ta gra, to właśnie grafika i płynność działania [oczywiście zdanie mocno subiektywne, jak i cały ten tekst].
Ściągnąłem fragmenty wideo z nextgenowych gier z GamerSyde w 1080p - strona szczyci się najwyższą jakością materiałów – tzw. Direct feed, które nie są poddane kompresji. Zapuściłem je na moim 40” TV, na którego patrzę z odległości metra. Na pierwszy ogień poszedł Battlefield 4, który mimo natywnej rozdzielczości 900p, podniesionej sprzętowo do 1080p, wyglądał na tyle ślicznie, że nie mam do niego zastrzeżeń, nawet wiedząc, że na PC mógłbym grać w jeszcze piękniejszej oprawie. W grach sieciowych po 10/15 meczach przestaje się zwracać uwagę na polygony, ząbki, rozmazane cienie i wyskakujące w odległości 4km drzewa, liczy się za to płynność rozgrywki, stały framerate i celne oko dzierżącego pada, na które grafika ma bardzo mały wpływ. Nie zapominajmy, że pierwsze gry, tworzone na nextgenowych devkitach są dopiero przed nami, a już teraz jakość gier startowych [i to nawet nie tych first-party pochodzących od studiów Sony], jest dla mnie w pełni zadowalająca. Poczekajmy z opiniami do momentu wypuszczenia za 2-3 lata gier Sony Santa Monica i Naughty Dog, które uchodzą na PlayStation za synonim graficznych, eksluzywnych killerów, które oprócz oprawy dostarczają tony miodności i okraszają to wszystko wciągającą fabułą. Rzekłem.
Miałem wbijać kolejne rangi w BF4, jednak postanowiłem poświęcić te 4 godziny na pisanie powyższego tekstu, mam nadzieję, że ktoś go chociaż do końca przeczyta ;) Rozumiem, że mogłem pominąć wiele aspektów, a cały tekst może się wydawać obroną konsol w walce z wielkimi, złymi, drogimi pecetami, ale tak nie jest. Starałem się na spokojnie wyjaśnić dlaczego mimo posiadania wypasionego komputera, wielu ludzi kupuje konsole i traktuje je jako główne urządzenie zapewniające wirtualną rozrywkę. Peace!
Przeczytaj również
Komentarze (172)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych