Cyfraki: Big Sky Infinity (PS Vita)
Resogun okazał się, delikatnie mówiąc niespodziewanie, najwyżej ocenianą ekskluzywną grą dostępną na start PlayStation 4. Jako, że na czas Świąt musiałem wyjechać i zostawić w domu swoje PS4 (oraz PS3), zdecydowałem się w ramach substytucji sprawdzić grę podobną, czyli Big Sky Infinity na PS Vita.
Niestety, od razu muszę was rozczarować, nie jest to tytuł nawet w połowie tak dobry czy dopracowany jak wspomniana gra studia Housemarque. Big Sky Infinity to trzecia część serii o pecetowym rodowodzie, która w założeniach miała łączyć wszystkie dobre pomysły z pierwszych dwóch odsłon. Była jednocześnie pierwszą, która wyszła na konsole. Gdyby to ode mnie zależało, byłaby też raczej ostatnią.
Big Sky Infinity to typowy przedstawiciel gatunku twin stick shooter. Lewą gałką sterujemy małym stateczkiem, a prawą oddajemy strzał. Do tego dochodzi dostępna pod X i R opcja włączania wiertła (umożliwia nam przebijanie się przez powierzchnię planet, ale wyłącza wszelkie opcje zaczepne na ten czas) oraz atak obrotowy uruchamiany po dłuższym przytrzymaniu wspomnianych klawiszy. Jak widać schemat skomplikowany nie jest, ale sama gra już tak.
Poziom trudności jest wyśrubowany. Nie stanowiłoby to wady, gdyby nie fakt, iż samouczek jest skonstruowany fatalnie. Gra pokazuje nam jak latać, strzelać i używać wiertła oraz, że przeciwnicy mogą mieć ochronne pole siłowe (oraz jak sobie z nim radzić) i to wszystko. Nie pokazuje wielu elementów dodatkowych, które w trakcie właściwej zabawy utrudniają nam zabawę lub po prostu automatycznie „ubijają” prowadzony przez nas stateczek. Oznacza to, że wszystkiego tego musimy uczyć się metodą prób i błędów, w starym, iście oldskulowym stylu. Jednym się to będzie podobało, innych (jak na przykład mnie) zniechęci do zabawy.
Największą innowacją Big Sky Infinity jest to, że poziomy przy każdym uruchomieniu są generowane losowo, więc nigdy nie wiemy na którego bossa się teraz natkniemy czy też przez który labirynt przyjdzie nam się przebijać. Faktycznie, to zachęca do zabawy i sprawia, że mamy ochotę na kolejne podejście w celu nabicia większej liczby punktów. Dodatkowo po każdej „śmierci” lądujemy (w trybie „Classic”) w menu rozwoju, w którym za zbierane Starbits możemy rozwijać szereg parametrów statku.
Niestety przy dłuższym posiedzeniu coraz bardziej denerwują elementy niedopracowane. Najgorszym z nich jest panujący na ekranie chaos. Zastosowany styl graficzny może i jest atrakcyjny wizualnie (przypomina trochę to, co zaserwowało nam Ubi w Blood Dragon, w tym przypadku oczywiście w ujęciu 2D), ale zbyt wiele pastelowych kolorków okazuje się być do siebie podobnych. W efekcie przy co większym zamieszaniu na ekranie odróżnianie od siebie przeciwników, promieni ich laserów czy elementów otoczenia oraz tła staje się praktycznie niemożliwe. Być może w wersji na PS3 pokazywanej na dużym TV jest trochę lepiej, ale na kieszonsolce stanowi to duży problem.
Chaos to jednak drugie imię wielu strzelanin na dwie gałki, a mimo tego je kochamy. Big Sky cechuje się jednak jeszcze co najmniej kilkoma istotnymi wadami lub niedociągnięciami. Design wrogów jest do bólu standardowy, jakby wycięty z gry z automatów sprzed 25-30 lat. W przypadku bossów jest trochę lepiej, ale wciąż nijak się mają oni do tych ze wspomnianego wcześniej Resoguna czy nawet innej strzelaniny wydanej na PS Vita – Sine Mora. Z szefami i nie tylko wiąże się także inny, mniejszy, problem. Gra oferuje aż 12 różnych trybów dla pojedynczego gracza, ale odblokowanie kilku z nich uwarunkowane jest zrobieniem przez grającego rzeczy zależnych wyłącznie od szczęścia. Przykładowo – tryb Boss Rush wymaga pokonania co najmniej 4 różnych bossów, co mi zajęło dobrych kilka godzin nie z racji braku chęci czy umiejętności, ale po prostu nie trafiania na nich.
Big Sky Infinity nie posiada też fabuły, chociażby jakiejś namiastki, pretekstu do latania w kosmosie i ubijania wrogich statków całymi stadami. Nie wymagam oczywiście, aby w twin stick shooterach serwowano nam oskarową opowieść. Natomiast stworzenie i zaimplementowanie papki w stylu kioskowych powieści sci-fi za 5 zł czy chociaż innej recenzowanej przeze mnie strzelanki Velocity Ultra nie wymagałaby od twórców wiele dodatkowej pracy.
Wprowadzili oni za to do opisywanego tytułu narratora. Jak wiemy z doświadczenia z Resogun czy Thomas Was Alone dobrze dobrany głos i bogactwo przygotowanych tekstów są w stanie uatrakcyjnić każdego „indyka”. W tym przypadku podkładający głos aktor brzmi naprawdę dobrze. Robi wręcz wrażenie, jakby komentowanie naszych poczynań faktycznie sprawiało mu przyjemność. Zawiedli natomiast na całej linii zatrudnieni przez Boss Baddie scenarzyści albo designerzy planujący dla nich pracę. Co prawda przygotowane przez tych pierwszych teksty są zabawne (przykładowo „Snaaake!” wykrzykiwane w momencie, gdy trafia nas ostatni pocisk za pierwszym razem sprawiło, że mało nie oplułem ekranu), ale ich liczba jest bardzo niewielka i szybko zaczynają się powtarzać. Na dobitkę nie są one wypowiadane w trakcie misji, w nawiązaniu do naszych świetnych lub fatalnych posunięć, ale wyłącznie na początku i w momencie porażki. Zmarnowany potencjał.
Powyższe dwa wyrazy w ogóle bardzo dobrze opisują Big Sky Infinity. To mogła być świetna gra, ponieważ niektóre pomysły autorów na papierze wyglądały sensownie. Niestety implementacja części z nich zawiodła na całej linii. W rezultacie otrzymaliśmy grę do bólu średnią, a do tego niespecjalnie wynagradzającą nas za uczenie się metodą prób i błędów jej trudnych mechanizmów. Moim zdaniem nie warto jednak się do takiego wysiłku zmuszać, bo na rynku, nawet patrząc wyłącznie na gry z PS Vita, jest wiele znacznie lepszych strzelanek wykorzystujących dwa drążki.
ZALETY: poziom wyzwania, losowo generowane poziomy, pasująca do klimatu muzyka,
WADY: bardzo zły samouczek, chaos na ekranie, sztampowy wygląd wrogów, nie zawsze fortunne pomysły na odblokowywanie zawartości, brak fabuły, niewykorzystany potencjał narratora,
WERDYKT: 5
CENA: 39 zł (Cross-Buy PS3 i PS Vita)
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych