Recenzja: Need for Speed
Jeśli śledziliście moje wpisy dotyczące ekranizacji gry Need for Speed z Aaronem Paulem w roli głównej, to mogliście zauważyć, że nie wierzyłem w sukces tej produkcji. Z braku laku poszedłem do kina i muszę uderzyć się w pierś i przeprosić – to jedna z najlepszych ekranizacji jakie widziałem, ale pod warunkiem, że odpowiednio się nastawicie.
Przede wszystkim zdaję sobie sprawę, jakim kinem miało być Need for Speed. Nie ma tutaj co szukać głębi i dialogów zmuszających do refleksji. Postacie są zbudowane jeszcze prościej niż cep, a wszystkie sceny dziejące się poza samochodem wołają o pomstę do nieba, ale film satysfakcjonuje i pisząc kolokwialnie „dostarcza” – jako kino rozrywkowe, do popcornu i coli, z dobrym systemem nagłośnienia i całą kinową otoczką, jest to bardzo dobry film samochodowy, w którym wyścigi i pościgi zrealizowano lepiej niż w jakiejkolwiek części filmu „Szybcy i Wściekli”. Jeśli podoba wam się seria z Vinem Dieselem i ś.p. Paulem Walkerem, ale denerwują was 20-stopniowe skrzynie biegów, 100 km pasy startowe i rodzinne refleksje oparte na schemacie „zabili ją, ale uciekła”, to z całego serca polecam Need for Speed, gdzie tego typu głupoty ograniczono do minimum. Nie znajdziecie tutaj zbliżeń na drążek zmiany biegów przy każdej jego zmianie, CGI ograniczono do minimum, a zamiast tego posłużono się realnymi samochodami, a niektóre ujęcia wyglądają, jakby żywcem wyciągnięte ze świata gry.
Fabułę ogarnie nawet 8 latek, więc by zbytnio nie spojlować napiszę tylko, że główny bohater, Tobey Marshall [Aaron Paul], zaufał złej osobie, która zmieniła jego życie w piekło, wystawił go i wpakował naszego bohatera do więzienia na dwa lata. Tobey po wyjściu z paki chce się na nim zemścić, ale jak przystało na urodzonego kierowcę, chce go upokorzyć podczas wyścigu, zmuszając, by przyznał się do zarzucanych mu czynów. Prawda że banalnie prosta? Ale nie dla fabuły poszedłem do kina. Nie były to też dialogi czy gra aktorska. Chciałem zobaczyć, czy karmieni kolejnymi częściami Szybkich i Wściekłych, jest w naszych, wypełnionych wysokooktanową mieszanką żyłach miejsce, by przyjąć kolejny film, w którym pościgi i chęć bycia najszybszym grają pierwsze skrzypce. Jak się okazuje, Need for Speed jest filmem innym, ale nie oznacza to, że gorszym. Gdyby zebrać do kupy wszystkie sceny samochodowe, to uzyskamy materiał na dobrych 40-50 minut i będą to fragmenty, podczas których ryk silników oraz dynamiczny montaż, przyspieszą bicie naszych serc.
Uwierzcie mi, że byłem mocno sceptycznie nastawiony do tego filmu, nie byłem w stanie pojąć, jak z serii gier o wyścigach i pościgach można zrobić film, a już dopiero jak poradzi sobie nieporadny Aaron Paul, który w Breaking Bad nie grał zbyt bystrego chłopa. Jak się okazuje, młody daje radę i skutecznie odciął się od postaci narwanego i wyszczekanego Jessiego Pinkmana. Jestem pod wrażeniem jego umiejętności prowadzenia samochodu, ale jak sam przyznał, spędził dziesiątki godzin na treningach pod okiem ekspertów, którzy uczyli go przeróżnych sztuczek i tego, jak radzić sobie z samochodem przy zawrotnych prędkościach. I to widać – większość scen była kręcona z udziałem Aarona, bez komputerowych wspomagaczy i dzięki temu całość zyskuje nieco na wiarygodności.
Fani serii od razu zauważą nawiązania do gier – w filmie znalazły się odniesienia do takich odsłon jak Underground, Hot Pursuit i Most Wanted. Najbardziej widocznymi są przede wszystkim zaprezentowane w filmie trasy – jestem świadom, że większość z tych growych oparta jest o rzeczywiste fragmenty map, które znajdziemy na terenie USA. Na potrzeby filmu specjalnie nakręcono sporo fragmentów z charakterystycznymi miejscówkami, które po zobaczeniu w filmie cieszą równie mocno co same wyścigi. Są pościgi na pustynnych terenach, jest obowiązkowy las z wysokimi drzewami, który jest wizytówką serii, znalazło się też miejsce na świetne, nabrzeżne krajobrazy z malowniczymi wzniesieniami w tle oraz ukłon w stronę Need for Speed: Underground – nocny wyścig po ciasnych ulicach, gdzie większość zakrętów pokonywana jest bokiem, a oprawa muzyczna musiała ustąpić miejsca rykom silnika. Wyobraźcie sobie najlepsze wyścigi i pościgi samochodowe jakie widzieliście, pomnóżcie to razy dwadzieścia i otrzymacie Need for Speed.
Dla fanów motoryzacji będzie to kolejny film z wyścigami. Dla fanów serii Need for Speed będzie to dobra ekranizacja. Dla fanów kina rozrywkowego będzie to świetny film, który na dwie godziny pozwoli odciąć się od problemów szarej rzeczywistości i pozwoli zapomnieć, że żona wydaje na fryzjera 200 zł tygodniowo, dzieci zawalają sprawdziany, a pies dziwnym trafem woli obecność naszego listonosza, zamiast naszej. Jest to dobry odmóżdżacz, który przemówi przede wszystkim do tej części widowni, traktującej Szybkich i Wściekłych jako tzw. Guilty Pleasure, czyli film na który chodzi, ale niekoniecznie chce się tym chwalić w towarzystwie. W porównaniu do tej serii, Need for Speed pozbawiony jest wszelkich nielogicznych aspektów, które wywoływały ból głowy od ciągłych facepalmów, a w zamian oferuje dynamiczne wyścigi, emocjonujące ucieczki przed policją, świetną niewiastę, która skradła moje serce [Imogen Poots] oraz całkiem niebanalny humor. Nawet postacie drugoplanowe dają radę i pomimo kilku mocno sztampowych stereotypów, da się je przełknąć. Na wyróżnienie zasługuje Michael Keaton, który wcielił się w mocno ekscentryczną postać i pomimo, że ciągle był sam na ekranie, dobrze oddał charakter swojego bohatera.
Głównymi bohaterami są przede wszystkim egzotyczne, niedostępne dla szarego człowieczka samochody, z Lamborghini Sesto Elemento, najnowszym Mustangiem z 2015 roku, który debiutuje w tym filmie i Koenigsegg Agera R – samochodem kluczowym dla fabuły filmu. Oprócz tego znajdziemy też takie cuda jak Mercedes SLR, Bugatti Veyron SS oraz McLaren P1 – jest na co patrzeć i w momencie, kiedy te super drogie bestie kończą żywot na drzewie lub dachu, to mocno boli. Mógłbym tak długo, ale czas skończyć, bo opowiedziałbym cały film od początku do końca, a chciałbym, by każdy z was wybrał się do dobrze udźwiękowionego kina i poczuł to, co ja – niczym nieskrępowaną radość z obcowania z tysiącami koni mechanicznych i pędzeniem na złamanie karku pod prąd.
Jeśli wiecie, że to film w którym fabuła nie istnieje, ale chcecie się dobrze bawić i oglądać szybkie samochody w akcji – Need for Speed jest filmem dla Was. W ramach kina rozrywkowego, w tym roku nie wyszło jeszcze nic, co mogłoby konkurować z tym tytułem pod względem generowania adrenaliny. Spisując te wrażenia, nabrałem ochoty na ponowne zobaczenie filmu i w momencie kiedy Wy czytacie te słowa, ja rezerwuję sobie bilet do kina, na jutrzejszy seans. Dla samych scen pościgu warto, nawet trzeba.
Przeczytaj również
Komentarze (28)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych