Felieton: Przecieki, których być nie powinno
Gdybym miał ułożyć sobie listę największych skaz tej branży, to bez wątpienia wpisałbym tam wszelkiego rodzaju przecieki informacji i samozwańczych „insajderów”. W moim odczuciu te dwie rzeczy nie pozwalają się cieszyć kolejnymi zapowiedziami tak, jakbym chciał. Dlaczego?
W piątkowy wieczór pisaliśmy o tajemniczym Project Beast, z którego materiały wyciekły (i istnieje solidna podstawa by sądzić, że są prawdziwe) na 4chanie. Jeśli chodzi o źródło – ciężko z reguły mu uwierzyć. Ale na zrzutach, pochodzących prawdopodobnie ze zwiastuna przygotowanego na któreś z poprzednich targów (TGS?), widać rękę From Software. Podobne ujęcia, podobny design i przedstawienie świata. "Jej, to musi być prawdziwe". Taka myśl kotłowała mi się w głowie. To, że jakaś kontynuacja powstanie, było mówione w kuluarach od dawna. Teraz, przy tym wycieku, powinienem się cieszyć, ale tego nie robię. Bo to nie tak miało być.
Oczywiście z jednej strony powinienem być za to wdzięczny. Jest temat, ruchliwy temat, o którym mogę napisać i który Wy chętnie przeczytacie. Można spekulować, dopisać kilka wpisów i zrobić ruch, który tak bardzo lubi się w Internecie. Jednak "ja-gracz" jestem z tego faktu niepocieszony. Zastanawiacie się dlaczego? Łatwo to przyrównać do dawania prezentów dzieciom. Gdy byłem w wieku szkolnym (okres podstawówki) to urodzinowe prezenty były dla mnie czymś wspaniałym. Nie wiedziałem co dostanę, więc wyczekiwałem danego dnia roku jak nikt inny. Wraz z wiekiem rodzina przestała kombinować i albo pytano mnie, co chcę dostać, albo wręczano gotówkę z myślą „kup sobie co chcesz”. Praktyczne? Tak, ale zabijało cała magię urodzin czy świąt. Ten dzień stał się dla mnie momentem w którym dostanę to, co chciałem (oczywiście w granicach rozsądku). Jak to ma się do gier? Właśnie odjęto nam jedną, prawdopodobnie największą niespodziankę targów E3.
Od razu przypomniało mi się E3 w 2009 roku. To E3, które dla Sony było najlepszym od wielu, wielu lat. Pokaz Uncharted 2, demo God of War III, zapowiedź Agenta (khem) i Final Fantasy XIV jako tytuły na wyłączność oraz coś, co miało być bombą absolutną, a okazał się pokazem fajerwerków. Mowa oczywiście o The Last Guardian, które po drodze zdążyło zmienić generację. Oczywiście zwiastun robił wielkie wrażenie, głównie z racji fantastycznie użytego utworu z filmu Miller's Crossing, ale materiał miałby kilkukrotnie większe przebicie i znaczenie gdyby nie wyciek. Ponad miesiąc przed czasem serwis PlayStation Lifestyle zamieścił na swoich łamach wpierw zrzut z Trico, a chwilę później wczesną wersję zwiastuna. W skrócie – chłopiec, wielki gryf, tajemnicza kraina i ręka Fumito Uedy. Szał, podniecenie i rozlewający się wszędzie entuzjazm. Do E3 to wygasło, a na samej konferencji pojawiły się krótkie brawa, umiarkowany zachwyt i tyle. Przepraszam Sony, myśmy to już widzieli. Niespodzianki tutaj brak.
Z Project Beast może być identycznie. Fajnie, że coś tam wiemy (nawet jeśli to plotki), ale gdy faktycznie zostanie pokazany zwiastun, to nie ma szans, by wywarł on na nas takie wrażenie. Po prostu spodziewamy się właśnie tego. A ciężko udawać, że ekscytuje nas coś, o czym wiemy od pewnego czasu.
Inną sprawą są wszelacy „insajderzy” o których wspomniałem na początku. Mam nieprzyjemne wrażenie, że ostatnie kilka miesięcy dosłownie wysypało nimi jak początek lata komarami nad jeziorem. Gdy Kotaku co jakiś czas publikowało przecieki na temat nowej generacji, mieli swoje źródło informacji – gościa, który włamał się na serwery Microsoftu. W tym czasie pojawili się także anonimowi ludzie, którzy tu i ówdzie dawali wskazówki lub rzadziej – lecz to robili – pisali wprost, czego możemy się spodziewać. Ale to nabierało na sile. Efekt kuli śniegowej. „Dejcie mi wiyncy!”. Obrzydzeni tajemnicami, serwowali nam kolejne przecieki i „potwierdzone informacje”, które rzadko kiedy się sprawdzały. To nie było ważne. Sprawy się zmieniają – więc wytłumaczenie jest. Każdy, kto obraca się w branży, wie mniej więcej na jakich podstawach funkcjonuje. Deweloperzy często chcą pokazać ludziom nad czym pracują. Ale nie mogą, bo klauzula o poufności (tzw. NDA). Dlatego czasami sypną wskazówką komuś znajomemu. Albo powiedzą za dużo po alkoholu. Tak tworzy się plotka. Nie zawsze powinno się to publikować. Nigdy, gdy stawką jest praca znajomej osoby. Sam o kilku rzeczach wiedziałem znacznie wcześniej, niż je zapowiedziano, ale nie mogłem o tym pisać. Obojętnie czy to NDA, czy przyzwoitość względem drugiej osoby. O części napisałem – Batman na Vitę, Borderlands 2 na Vitę, wiosenna zapowiedź wersji 2000 w Europie i USA - to rzeczy które się potwierdziły. Ale były jednocześnie sprawdzone w kilku miejscach. Jak to się ma do insajderów?
Ich nikt nie zweryfikuje. Modą stało się pisanie na Twitterze tajemniczych wpisów, z których część serwisów uczyniło sobie numer jeden z kampanii informacyjnej. Standardowy wpis „XYZ jest znanym i zweryfikowanym insiderem, wcześniej trafiającym ze swoimi rewelacjami” doprawiony „oczywiście to wszystko plotki, traktujcie to z przymrużeniem oka” powoduje u mnie opad rąk. Raz, że 90% ludzi piszących publicznie takie informacje pod imieniem i nazwiskiem ryzykują bardzo i to bardzo dużo, więc nikt rozsądny nie powierzy im niczego. Większość z takich informacji to recykling ze starych wywiadów, podany w inny sposób. Tak. Zdarzało się nam publikować podobne informacje, ale powiedziałem wreszcie dosyć. Wchodziliśmy na coraz większy poziom absurdu, niekiedy ślepo wierząc w nowo obwołanego, branżowego boga-insidera, którego nikt nie weryfikuje. Bo pisze się, że podają nam na tacy prawdę. Więc tak jest. Eh.
Z jednej strony, chce się z tym kończyć, z drugiej – chcecie o tym czytać, mimo że w większości to okropne bzdury, jak chociażby ostatnio przytaczane Resident Evil 7, będące grą opartą na nowym filmie z Alice w roli głównej. Trzeba z tym skończyć, albo przynajmniej zacząć konkretniej weryfikować. My informacje, a Wy to, co czytacie.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych