Felieton: Wbrew temu co się mówi, krótkie gry nie są złe
Szybka analiza ostatnio ogranych tytułów jasno świadczy o tym, że dużo lepszymi wspomnieniami raczyłem gry krótsze. Po głębszym zastanowieniu, było to nieprzypadkowe – z moim trybem życia rzadko mogę sobie pozwolić na dłuższe produkcje, a te, które nie są przesadnie rozciągane i pozwalają się skończyć zanim zdążą mi się znudzić.
Wielu nie podziela mojego podejścia i świetnie ich rozumiem. W opozycji staną fani japońskich erpegów, gier sieciowych lub młodzież, która poza szkołą rzadko ma inne obowiązki. Jeśli dorosły potrafi pogodzić pracę, rodzinę i długie godziny przed jedną produkcją – chylę czoła, bowiem dla mnie czasy ogrywania przez 200 godzin minęły wraz z wejściem do liceum. Pracuję średnio 12 godzin dziennie, na granie zostają mi weekendy, a te w okresie wiosenno-wakacyjnym często spędzam poza domem. Kiedy słyszę narzekanie, że kampania w nowym Call of Duty zajmuje zaledwie 5-6 godzin na ukończenie, wcale nie kręcę nosem – poczekam, stanieje, kupię, przejdę, sprzedam. Idealnym modelem biznesowym byłoby dla mnie rozbicie trybu dla pojedynczego gracza i tego sieciowego na dwie paczuszki, które mogę zakupić osobno. Wtedy mógłbym bez ogródek zakupić jedynie pełną akcji kampanię, za powiedzmy, połowę obecnej ceny pudełkowej i nie czułbym się wydymany. Tak wiem, CoD to bardziej tytuł nastawiony na multiplayer, ale jak już wspomniałem, czasu jak na lekarstwo i na dzień dzisiejszy nie stać mnie na luksus siedzenia z jedną grą dłużej niż czas na jej przejście i zrecenzowanie.
Pomysł na ten tekst powstał już dawno temu, ale dopiero w czasie kiedy Naughty Dog wypuściło fabularne DLC do okraszone tytułem Left Behind, podniosła się fala krytyki czy warto płacić 59 zł za dwie godziny gry. Jasne! Wszystko zależy od tego co to za gra, jaką wartość za sobą niesie i czy w trakcie tych dwóch godzin będziemy mieli choć chwilę czasu na zastanowienie się, czy to był dobry pomysł. Ogrywając to DLC chłonąłem każdą minutę, poznałem dzieje Ellie sprzed wydarzeń z podstawki i dowiedziałem się co się z nią działo w pewnym etapie rozgrywki, o którym z wiadomych względów nie napiszę. Po skończeniu wcale nie myślałem „Już? To za co ja zapłaciłem 59 zł”, a prędzej coś w stylu „Już? Gdyby za dwa miesiące wyszło kolejne – kupiłbym bez wahania”. Jestem emocjonalnym facetem, który szybko potrafi się zżyć z bohaterami i chętnie pozna ich dalsze dzieje. Mało jest firm, które są w stanie wywołać u mnie jakiekolwiek więzi z prowadzonymi przeze mnie postaciami, ale historia Joela i Ellie chwyciła mnie za serce i chętnie ogram na PlayStation 4, ponownie przeżywając ich dzieje.
Mam o tyle komfortową sytuację, że stać mnie na większość pojawiających się nowości, więc kwestie finansowe mogą mieć dla mnie mniejsze znaczenie niż dla kogoś, kto dostaje miesięcznie 50 zł kieszonkowego i kupuje jedną grę na 3 miesiące, a i nie zawsze jest to świeżynka. Rozumiem takich ludzi, ale z ich powodu nie zamierzam przepraszać, że dużo wyżej cenię napakowanego humorem Deadpoola, którego każda scenka przerywnikowa, żart lub pomysł na rozśmieszenie gracza powodowała u mnie uśmiech, niż , gdzie po 20 godzin ledwo co wychodzimy z serii tutoriali. Jako stary jRPG-owy wyjadacz tęskno mi do czasów szkolnych, gdzie po szkole torba lądowała w kąt, a ja mogłem odpalić PS2 i przejść czwarty raz Final Fantasy X. Przeliczanie godzin na złotówki jest w moim odczuciu bez sensu – płacę za miodność, za radość z grania i jeśli gra kosztująca 200 zł i trwająca 6 godzin jest mi to w stanie zapewnić – zapłacę. Zawsze można grę odsprzedać, tracąc na niej 30-50 zł i kupić kolejną z której zapamiętam najbardziej charakterystyczne motywy i sceny.
Jest wiele krótkich gier, które po skończeniu wspominam dużo lepiej niż niejedną produkcję na 20-40 godzin. Wśród nich znajdzie się wyżej wymieniony , , , The Last of Us: Left Behind, każde Call of Duty lub Battlefield w singlu i może ku zdziwieniu większości z Was – obie części . W świecie, gdzie każda moja godzina przed konsolą jest na wagę złota i mam do wyboru lub singla w Call of Duty, mimo wszystko wygrywa to drugie. Niestety warunki i tryb życia ma wpływ na to, co ogrywam, a wszelkie „kupki wstydu”, czy to filmowe, książkowe lub growe, nadrobię na emeryturze. O ile dożyję.
Ciekaw jestem jak to wygląda w Waszym przypadku i czy czas jaki posiadacie na codzienne lub tygodniowe granie w jakikolwiek sposób wpływa na tytuły które wybieracie? A może wolicie kupić jeden tytuł i ogrywać go jak najdłużej i nie czujecie znużenia przemierzając pustkowia w F po raz setny? Chętnie poznam Wasze zdanie, bowiem powyższy tekst jest jedynie spisaniem mojej indywidualnej sytuacji i podejścia do tematu, a wiadomo – ile ludzi, tyle opinii.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych