Felieton: Trofea, ach trofea!
Kiedy moja znajoma poznała jak to jest grać na konsoli, nie mogła się przyzwyczaić do sterowania padem. Kiedy zobaczyła co jest dostępne, od razu zapragnęła ograć Prince of Persia, ale sterowanie skutecznie zabijało jej chęć do grania. Jej motywacja do grania odrodziła się na nowo, kiedy poznała trofea. Wtedy się przeraziłem.
W pewnym momencie, w prawym górnym rogu ekranu wyskoczył jej pucharek. Pokrótce opowiedziałem jej na czym polega ten system, że nic nie znaczy, że poszczególne punkciki składają na poziomy wirtualnego konta, za które i tak nie dostajemy niczego w zamian. Z miejsca zapragnęła założyć swoje konto i, pomimo że na moim przeszła już dosyć daleko, niestrudzona i zmotywowana zaczęła przechodzić od nowa, ciesząc się jak małe dziecko za każdym razem, kiedy usłyszała klasyczne „ding”. Wtedy zauważyłem jak wielką moc mają trofea – nie dość, że zmusiła się do przejścia jeszcze raz tych samych etapów tylko po to, by zdobyć pucharki, to motywacja była tak ogromna, że górę wzięła ambicja i chęć zdobycia jak największej ich ilości. Przyznajcie się sami przed sobą – ile razy robiliście coś tylko dlatego, że było za to trofeum? Sam pamiętam bieganie na koniu w pierwszym , byleby tylko zaliczyć wymaganą odległość – było to ostatnie trofeum wymagane do platyny. Takich przykładów może być znacznie więcej, ale na pewno już rozumiecie dokąd zmierzam.
Trofea to świetne narzędzie socjologiczne do badania zachowań ludzi, dla których nic nie znacząca nagroda, może zmuszać do odpowiednich zachowań, więc w rezultacie to nie my sterujemy grą, ale gra steruje nami. Czy gdyby nie trofea, biegalibyście po tych samych lokacjach i ubijali 1000 żelków w jRPG tylko po to, by dostać odznakę i nieco przybliżyć się do odblokowania wszystkiego w grze? Ciekaw jestem, czy, w przypadku niektórych pucharków, celem, który przyświecał deweloperom przy ustalaniu co trzeba zrobić, by go zdobyć, nie była szatańska wręcz chęć na zmuszenie gracza do nieziemskiego wysiłku. Przyznam, że sam z początku chciałem wbijać jak najwięcej trofeów, jednak w czasie, kiedy na półce przybywało gier, a ja zaczynałem mechanicznie je przechodzić zamiast czerpać radość, postanowiłem przestać zwracać na nie uwagę. Była to najlepsza decyzja w moim życiu. Kiedy odkryłem opcję wyłączenia powiadomienia o wpadających trofeach, cofnąłem się z powrotem do czasów pierwszego i drugiego PlayStation, gdzie taki twór jak trofea jeszcze nie istniał.
Przy zdrowym podejściu trofea są naturalnym dodatkiem do produkcji, który pozwala cieszyć się grą nawet po jej skończeniu. Coraz częściej jednak zauważam, że ilość i trudność zdobycia pucharków staje się powoli wyznacznikiem tego, czy daną grę warto zakupić, a następnie odsprzedać po wbiciu platyny. Czasem duma jest chowana do kieszeni, bowiem nawet największe crapy nie są w stanie powstrzymać gracza, którym kierują wyłącznie pucharki. Hannah Montana? Terminator: Ocalenie? A może jakieś japońskie tytuły, o których mało kto wie, że istnieją? Wszystko to znajdzie się na liście do splatynowania, jeśli tylko posiada dużo nieskomplikowanych trofeów, niewymagających setek godzin farmienia ogonów smoka, by zdobyć choć jeden z nich. Najgorsze jest to, że potrzeba wbijania kolejnych poziomów przenosi się też do innych dziedzin życia, nawet na naszej stronie powstał system nagradzający udzielających się czytelników, a Gradiatorzy były dobrą motywacją, by w wymierny sposób nagradzać najaktywniejszych. Niedawno czytałem o producencie samochodów, który wprowadził do samochodów program nagradzający ekologiczną jazdę. Po 100 km system wyświetlał informację o spalonym paliwie i stylu jazdy, a jeśli mieściliśmy się w nagradzanych widełkach, wbijaliśmy punkty w programie partnerskim danego producenta. Zgromadzone punkty mogliśmy wymieniać na zniżki na przegląd techniczny samochodu, darmową wymianę oleju i tym podobne.
Kwestią czasu jest, by tego typu rozwiązania na stałe weszły również w innych dziedzinach naszego życia. Wirtualne punkciki za jeżdżenie komunikacją miejską 5 dni z rzędu? A może sponsorowane rozwiązania typu – „Wypij puszkę Coca-Coli codziennie przez miesiąc”, a w ramach podziękowania za wytrwałość i nabijanie kieszeni koncernowi dostaniesz ekskluzywną koszulkę za 0,99 dolara. Prosto z Chin. Pójdźmy dalej – pucharek za wysiedzenie godziny w kibelku z włączoną popierdółką na PS Vitę, brak kłótni podczas wigilijnego spotkania z rodziną nagradzany srebrnym trofeum lub złoto za przyjście pijanym na spotkanie AA. Może się to wydawać głupie, ale ludzie odczuwają skrytą potrzebę osiągania wyznaczonych im celów, dlatego nawet z pozoru głupie czynności nabiorą głębszego znaczenia, jeśli podczepimy pod nie punkciki, nagrody i sztuczne przedłużanie e-przyrodzenia. Najgorsze jest to, że nawet wśród dzieci zauważam podobne trendy, więc jeśli zostaną oni przyzwyczajeni do nieustannej rywalizacji i kategoryzowania ludzi ze względu na ich majętność „punktową” czy poziom PSN ID, to czeka nas mocno zestresowane środowisko, które, w obawie o odtrącenie, będzie mechanicznie podążać za tłumem. Obym się mylił i za 10 lat obudził się w świecie, w którym mimo wszystko ludzie stosujący się do powyższych przykładów stanowić będą mniejszość społeczeństwa. Czego sobie i Wam życzę.
Przeczytaj również
Komentarze (106)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych