Felieton: Sprzedam nerkę za kolekcjonerkę. NOT!
Przyznam się, że o tekście o kolekcjonerkach miałem pisać już po ogłoszeniu zawartości edycji Ghost dla , jednak inne obowiązki spowodowały, że dopiero dzisiaj czytacie te słowa. Ostatni Ranker z najdziwniejszymi kolekcjonerkami również zbiegł się w czasie z moimi dylematami, więc tym bardziej warto się zagłębić, dlaczego postrzeganie kolekcjonerek w ciągu ostatnich lat zmieniło się u mnie o 180 stopni.
Moja fascynacja grami zaczęła się już we wczesnych latach młodzieńczych, jednak jak to zazwyczaj bywa, młody Matt, jak Tywin Lannister, nie srał złotem. Każdy zakup był dokładnie planowany, następnie następował okres wrzucania pieniążków do koperty, a kiedy już uzbierałem ile trzeba, następowała jedna z dwóch opcji. Albo wyciągałem zawartość koperty i kierowałem kroki do sklepu, albo znajdowałem nowy, droższy obiekt westchnień i dokładałem, dokładałem, dokładałem. Najczęściej niespokojny duchem, niecierpliwy i żądny nowych wirtualnych przygód wybierałem pierwszą opcję, ale dopiero w okolicach liceum poznałem moją pierwszą, grową zmorę – edycje kolekcjonerskie. W tamtym okresie zrobiłbym wszystko, by mieć coś, czym nie mogliby się pochwalić moi koledzy z podwórka/liceum/innych redakcji. Nie pamiętam jaka gra wzbudziła we mnie uczucie rozbicia skarbonki i pobiegnięcia do najbliższego dużego sklepu z grami, ale dopiero teraz zauważam jak irracjonalne było moje zachowanie.
Zacznijmy od tego, że w życiu kupiłem tylko jedną edycję kolekcjonerską - Diablo III. Z poprzednią odsłoną spędziłem sporo czasu, więc wiadomym było, że kiedy zadebiutuje kontynuacja, będę jednym z pierwszych w kolejce po swoją kopię. Wtedy zakup kolekcjonerki wydawał mi się całkiem sensowny - ścieżka dźwiękowa, artbook, figurka głowy diablo z pendrivem w kształcie klejnotu kamienia świata i sporo materiałów zakulisowych to to, co zaważyło na zakupie tej właśnie wersji. Dziś zastanawiam się, czy warto było dokładać 200 zł za ten zestaw, który leży na półce zapakowany w ogromne pudło od dnia premiery. Artbook przejrzany naprędce, ścieżka dźwiękowa nieodpakowana, dodatkowe materiały z produkcji na blurayu również w folii, figurkę diablo z włożonym w głowę pendrivem mam schowaną w pudełeczku, bo na półce brakuje miejsca. Kiedy pomyślę, że wydałem 200 zł za, coś co leży i się kurzy, szlag mnie trafia. Dlatego od tamtego czasu postanowiłem, że nie kupię kolekcjonerki, jeśli ta nie zaintryguje mnie czymś na tyle wyszukanym, że nie obrosłoby w kurz po dwóch tygodniach od zakupu.
Na przestrzeni lat wiele gier próbowało mnie kusić, jeszcze przed Diablo III, a sytuacja nie zmienia się również po premierze tej gry. Im dalej w las, tym kolekcjonerki stawały się coraz bardziej odjechane i twórcy zamiast robić wartościowe dodatki do zamówień przedpremierowych lub kolekcjonerskich, prześcigali się w tworzeniu dziwnych zestawów lub akcesoriów, z którymi nic nie da się zrobić. Majtki w Catherine? Kadłubek kobiety w Dead Island? Na co mi to? Czy jest to warte płacenia dodatkowych pieniędzy? Może jeśli ktoś posiada specjalny pokój do grania, a na półkach ma miejsce na wystawianie tych okazów, ale w moim mieszkaniu ciężko znaleźć miejsce na kolejną konsolę, a co dopiero na wystawianie zakrwawionego kadłubka, który przy pierwszej lepszej okazji zostałby zwyzywany przez rodzinę jako zboczenie i kolejny dowód na to, że gry wzbudzają psychopatyczną agresję.
Moja chęć na kupno kolekcjonerki odżyła po zobaczeniu co do zaoferowania ma Bungie, ale kiedy już praktycznie klikałem „kup” na Amazonie, zadałem sobie jedno fundamentalne pytanie – „będę grał na konsoli czy oglądał artbooka, przeglądał dodatki i bawił się Ghostem, którego pewnie i tak postawię na stole i wyłączę po 20 minutach irytujących odzywek? No właśnie. Zamknąłem kartę i stwierdziłem, że moja zwykła, pudełkowa wersja w pełni mi wystarczy. To samo pytanie stawiałem sobie, kiedy widziałem smoka z kolekcjonerki , popiersie Geralta z Wiedźmina 2, Plasma Cutter z , Bataranga z , noktowizor z , sztylet z czy Arcade Stick z Mortal Kombat. Za każdym razem mój portfel drżał, konto bankowe wskazywało na zakładkę „pożyczki”, a karta kredytowa zachęcająco kręciła numerkami.
Często mamy do czynienia z budżetowymi materiałami, które nie pozostawiają złudzeń, że większość z wypasionych gadżetów służy wyłącznie do postawienia na półce i podziwiania, bo w niektórych przypadkach częste oglądanie z bliska i macanie przez znajomych, mogłoby doprowadzić do nieodwracalnych zmian w wyglądzie samego artefaktu. Wiecie, czego obawiam się najbardziej – nie tego, że po wejściu niewiasty do mojej jaskini gracza wyśmieje mnie i moje hobby (choć w przypadku mojej lubej mi to nie grozi), nie tego, że w końcu zabraknie mi miejsca, żeby postawić kubek z herbatą, nawet nie tego, że moje konto zacznie świecić pustkami, ale tego, że patrząc na przykład niedawnych wyprzedaży kolekcji graczy, to co mam na półce z każdym dniem traci na wartości, a im człowiek starszy, tym bardziej szanuje każdy ciężko zarobiony grosz. Rozumiem, że ktoś może mieć więcej kasy ode mnie, więcej miejsca na półkach i większe zamiłowanie do figurek lub artbooków, ale raz spróbowałem kolekcjonerki i raczej już do tej formy zakupu nie wrócę. Również z ekonomicznych względów.
O wiele bardziej cenię cyfrowe edycje, które w sposób chamski, bo chamski oferują dodatkową zawartość w grze w postaci fabularnych rozszerzeń bo bronie/zbroje uważam za ułatwienie. Dlatego rozważam kupno cyfrowej wersji specjalnej , która w zupełności wystarczy mi, by zaspokoić głód posiadania czegoś więcej niż gołej gry. Samo cięcie gier przed wydaniem uważam za akt bezczelny, żeby nie napisać w bardziej niecenzuralny sposób, ale jeśli zakup wersji droższej o 30-40 zł miałby mi zapewnić paczki, nad którymi studio rozpocznie prace po zakończeniu wersji podstawowej vide fabularne DLC , to nie mam nic przeciwko. Gier nie sprzedaję, nie pożyczam, a zwyczaju składowania ich na półkach również nie nabyłem. Chcę grać w gry, przechodzić je i łapać za kolejne, a w tym nie pomogą mi figurki, artbooki, pocztówki, kawałki plastiku i materiały zakulisowe. Teraz to wiem i może jestem odosobniony, ale kupno kolekcjonerki uważam za jeden z większych błędów w moim życiu, bo w głębi duszy jedyne, co tak naprawdę chcę, to grać.
Edycje kolekcjonerskie zostawiam pasjonatom takich zestawów, ja do osób takich nie należę.
Przeczytaj również
Komentarze (36)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych