5 najlepszych gier Naughty Dog

5 najlepszych gier Naughty Dog

Paweł Musiolik | 25.09.2014, 16:21

30-lecie studia Naughty Dog to idealny moment, by przystanąć na chwilę przy dorobku jednego z najlepszych deweloperów w branży gier i zastanowić się, które ich produkcje były najlepsze. Wybór ciężki, gdyż praktycznie każdy ich tytuł zbiera świetne recenzje i liczne nagrody. Ale nawet wśród najlepszych muszą istnieć prawdziwi mistrzowie. Dlatego zapraszamy do zestawienia pięciu najlepszych gier Naughty Dog od momentu powstania studia.

Oczywiście poniższe zestawienie zawiera nutkę subiektywnych opinii, jednak starałem się zachować jak największą dozę obiektywizmu i wszelakie prywatne niechęci odsuwać na bok. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że każdy z Was ma inne typy, więc zapraszam do dzielenia się nimi i omówienia, dlaczego właśnie one.

Dalsza część tekstu pod wideo

5. Jak & Daxter

W erze panowania (i to absolutnego) PlayStation 2, Naughty Dog zabrało się za nową marką, jaką było Jak & Daxter. Konkurując ramię w ramie z Insomniac i ich Ratchetem (który przetrwał dłużej), seria powoli się zmieniała, idąc w kierunku intensywnych gier akcji z ogromem strzelania. Już wtedy można było zauważyć, jakie gry chce robić studio. Dlatego pierwsza część serii jest tą najlepszą – mnóstwo eksploracji po naprawdę rozległych lokacjach, odpowiednio wyważony humor w grze (co jest zasługą Daxtera), a to wszystko połączone z bardzo dobrą, jak na tamte czasy, grafiką. Czy gra broni się dzisiaj? Tak, co pokazuje nawet wydana niedawno na PS Vita (wcześniej na PS3) kolekcja odsłon serii. A jeśli wczytamy się w materiały z procesu powstawania gry, to zobaczymy, jakimi magikami już wtedy byli deweloperzy spod banera „Niegrzecznego Psa”. Ogrom sztuczek technicznych i wykorzystanie każdego, nawet minimalnego, zapasu mocy PlayStation 2 powinien budzić szacunek. I dawać odpowiedź na zarzut problemów z płynnością reedycji w HD.

4.

Na początku generacji, która nastąpiła po PlayStation 2, Naughty Dog zaprezentowało techniczne demo pierwszej odsłony Uncharted. Gra jak na tamte czasy robiła niesamowite wrażenie (dzisiaj już niekoniecznie), ale to dopiero jej kontynuacja pokazała, że „bigger, better and more badass” ma zastosowanie nie tylko do gier stricte nastawionych na strzelanie. Oczywiście Uncharted 2 - podobnie jak w serii z Jakiem – poszło w kierunku akcji rodem z Hollywood, strzelania w ogromnych ilościach przy minimalizowaniu eksploracji i szukania skarbów. Czy to źle? Dla sporego grona graczy - raczej nie. Całość zrealizowano z rozmachem godnym największych produkcji. Dema z E3 w 2009 roku nie zapomni chyba nikt, kto oglądał je na żywo. Sam wtedy myślałem, że niemożliwym jest wrzucić coś takiego do gry i byłem pewien, że mamy do czynienia z kolejnym renderem udającym rozgrywkę. Ale nie. Naughty Dog pokazało, że mając odpowiedni budżet, czas i fach w ręku, jest w stanie stworzyć coś niesamowitego, dla wielu - przełomowego.

 

3.

Łamiąc niepisaną zasadę wydawania nowych marek na nowych konsolach, The Last of Us trafiło jeszcze na PlayStation 3. Dziecko Bruce'a Straleya i Neila Druckmanna od początku obracało się w kręgu tajemniczości i niepewności. Bo przecież jak to – mając Uncharted, ktoś zabiera się za coś zupełnie nowego? Nie pomagały temu głupie opinie, że mamy do czynienia z „zombie”, co, jak pokazuje gra, było bzdurą. Dni poprzedzające zapowiedź gry na VGA ubiegły pod znakiem prób rozszyfrowania tajemniczych wskazówek. Efekt? Podejrzenia o nową grę Guerrilla Games, pewność, że musi na pewno być to gra Santa Monica Studios. Gdy na koniec materiału wideo pojawiło się logo Naughty Dog – ludzie byli w szoku. Tak, jak przez kolejne miesiące, gdy doniesienia o grze przyjmowane były z nutką niepewności. Mówiąc wprost – mało kto wierzył, że ostatecznie tytuł ten będzie, jakim go zapowiadano. Przesunięcie premiery jeszcze bardziej wlało krople niepewności w sercach graczy. A potem przyszła premiera. To, co działo się później ciężko streścić w kilku zdaniach. Mówiąc krótko – ludzie oszaleli, recenzenci także (część z nas pamięta „Obywatela Kane'a gier wideo”). The Last of Us stało się takim fenomenem, że w końcu wylądowało na PS4, zbierając przez ten czas wokół siebie „ruch oporu”, który był w stanie walczyć z każdym zachwytem wobec tej gry. Czy słusznie – na to musicie odpowiedzieć sobie sami. Nie ulega jednak wątpliwości, że Naughty Dog stworzyło grę, która łamała zasadę „gry z wielkim budżetem są krótkie i mają słabą fabułę”.

2.

Gdzie do diaska Crash?! - tam, gdzie jego miejsce, czyli na podium. Przygody jamraja wbrew powszechnej opinii nie były pierwszym tytułem Naughty Dog, ale były za to pierwszym tytułem, który rzucił rękawice maskotce Nintendo i SEGI, stając się tym samym nieoficjalną maskotką Sony i marki PlayStation. Rudzielca kojarzy chyba każdy. Pierwszy Crash był trudny, nawet bardzo. Kontynuację postanowiono lepiej wyważyć i dodać do niej wiele nowości. Wyrzucono system kodów pełniących rolę zapisu gier, wprowadzono siostrę Crasha – Coco, pojawili się nowi bohaterowie, a nasz jamraj zyskał zupełnie nowe ruchy. Dodatkowo wyszlifowano grafikę, co poskutkowało na przykład niesamowitymi odbiciami w tafli lodu na zimowych planszach. I to wszystko zrobiono w ciągu roku. Mówiłem już, że Naughty Dog to czarodzieje dewelopingu? W grze pojawia się także kolejny raz znany fanom kina Clancy Brown. Skąd go można kojarzyć? A chociażby z takiej produkcji jak Nieśmiertelny w której grał Kurgana. Dla wielu najlepszym tytułem będzie z racji większej obecności w mediach, ale po tylu latach, rozegraniu niezliczonych partii gier, przychylam się jednak do twierdzenia, że to właśnie „dwójka” była najlepszą ze wszystkich chodzonych gier z Crashem.

1.

Kontrowersyjny wybór? Dla jednych Crash Team Racing pozostanie „wyłącznie” klonem Mario Kart, ale w sytuacji, w której klon przebija oryginał – ciężko pozostać wobec tego obojętnym. Wyścigi kartów spod skrzydeł Naughty Dog miały wszystko, by bawić przez setki godzin. Wciągający tryb rywalizacji dla czterech graczy (dla dwóch także), tryby gry niepowiązane ze ściganiem się (pamiętny Battle Mode), ale przede wszystkim to, czego brakowało wielu grom z tego gatunku – udany tryb dla jednego gracza. Wrzucano nas na wyspę, po której mogliśmy się swobodnie poruszać. By przejść dalej – musieliśmy zdobyć wymaganą liczbę pucharów. Podobnie jak w platformówkach, także i tutaj na końcu każdego świata toczyliśmy pojedynek z bossem, z tym, że w gokarcie. Plejada bohaterów wraz z poukrywanymi kierowcami powodowała, że aż chciało się masterować CTR. Same trasy także naszpikowane były sekretnymi przejściami, które (uwierzcie, jeśli nie graliście) były naprawdę sekretne. Miód płynący z tej gry jest taki sam nawet teraz. Myślałem, że w moim zachwycie sporą część odgrywa nostalgia, ale gdy odpaliłem Crasha na Vicie, bawiłem się równie dobrze jak kiedyś. I to chyba powinno być wystarczającą rekomendacją.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper